Egzaminy rozpoczynają się o dziewiątej rano. Wiktora do szkoły odwozi mama. Zaraz po egzaminie syn wysyła do niej esemesa. Pisze, że „zdał chyba na sto procent”. Myli się, ale minimalnie. Za jakiś czas przyjdą wyniki. Wiktor zda angielski na dziewięćdziesiąt osiem procent.
Kacper z mamą w tym czasie są już w drodze na pogrzeb. Nagle chłopakowi napływają łzy do oczu. Patrzy w telefon, na ekranie wyświetla się wiadomość od Wiktora. Napisał mu, że „idzie gdzieś skoczyć”. Kacper próbuje do niego zadzwonić, ale jego telefon nie odpowiada. Ciągnie mamę za ramię, mówi jej po cichu, że musi jak najszybciej zadzwonić do mamy Wiktora.
Agnieszka dzwoni do Justyny, a Justyna na policję.
17 kwietnia. Wiktor
Policjanci jadą do Justyny. Proszą o zdjęcie Wiktora i rozsyłają komunikat na całą Warszawę. Ruszają w miasto, chcą obstawić wszystkie stacje metra. Mają nadzieję go tam odnaleźć, zanim dojdzie do tragedii.
Justyna dzwoni do Wiktora. Brak sygnału.
Zawożą ją pod stację metra na Młocinach. Proponują, by na własną rękę pojechała w kierunku centrum i sama też próbowała znaleźć syna. Zgadza się, to dobry pomysł. Płacze.
Jedzie metrem. Nagle z głośników słychać komunikat: „Ze względu na wypadek na stacji Centrum metro będzie kursować tylko do stacji Dworzec Gdański”. Drży, traci oddech, przymyka oczy.
Z zatłoczonego pociągu wysiada na Starych Bielanach. Biegnie pod blok Kacpra. Policja pojechała także tam, by sprawdzić, czy Wiktor nie zmienił planów i nie poszedł do jego domu. Przed blokiem widzi funkcjonariuszy. Mówi im o komunikacie z metra.
Potwierdzają: przed chwilą młoda kobieta wpadła pod pociąg. Pogotowie zawiozło ją do szpitala na Szaserów. Justyna ma tam jechać, natychmiast.
Kacper w tym czasie jest na pogrzebie cioci. Nic jeszcze nie wie. W kościele nie może się skupić, spodziewa się najgorszego.
Na pogrzeb wiele osób się spóźnia. Wszyscy przepraszają, tłumaczą się, że w Warszawie był jakiś wypadek, nagle stanęło metro i dlatego nie zdążyli na czas. W czasie mszy do Agnieszki przychodzi esemes. Nie słyszy sygnału, wiadomość odczyta później. Pisał Wiktor: „Niech się pani już o mnie nie martwi. Do widzenia :)”.
19 kwietnia. Wiktor
Do samobójstwa Wiktora doszło 17 kwietnia 2019 roku. Mimo rozległych obrażeń chłopiec walczył o życie przez kolejne dwa dni.
Lekarz, który operował go zaraz po wypadku, stwierdził, że trudno wytłumaczyć, jakim cudem Wiktor zdołał przeżyć próbę samobójczą. W szpitalu podłączyli go do respiratora, zoperowali śledzionę, szykowali się do założenia stabilizatora. Justyna wierzyła w cud. Podczas kolejnej operacji doznał rozległego krwotoku.
Zmarł 19 kwietnia, dwa tygodnie przed swoimi piętnastymi urodzinami.
Kwiecień 2019. Justyna, mama Wiktora
Pod koniec miesiąca Justyna wyjmuje ze skrzynki list. Nadawca: sąd rejonowy. Otwiera i nie wierzy własnym oczom: to decyzja, by w związku z próbą samobójczą Wiktora w trybie natychmiastowym ustanowić nad nią kuratora. Kurator będzie przychodził do jej domu i sprawdzał, czy właściwie opiekuje się synem.
Justyna czyta ten list i płacze. Przez kilka miesięcy walczyła, by ktokolwiek przejął się losem jej dziecka. A gdy je straciła, to tu nagle taki list.
Idzie do sądu z aktem zgonu Wiktora. Wkrótce przychodzi decyzja o umorzeniu postępowania.
W czerwcu dostaje kolejny list. Znów z sądu. Tym razem bardziej szczegółowy: dokładne dane kuratora i dni, w jakich od tej pory będzie przychodził do domu i sprawdzał, jak Justyna radzi sobie z wychowaniem dziecka.
Już nie ma sił. Pieprzyć ich.
Maj–grudzień 2019. Kacper
– Bałam się o tym powiedzieć Kacprowi – mówi Agnieszka. – Byłam przerażona, że może zrobić to samo. Ten jego spacer po metrze, miesiąc po śmierci Wiktora, to było właśnie z tęsknoty za Wiktorem.
Kacper nie był jeszcze na jego grobie. Wypiera jego śmierć i zwykle ucina temat. Choć ostatnio ma chwile, gdy zaczyna o nim mówić. Agnieszka nie wie jeszcze, czy to chwile słabości, czy wręcz przeciwnie. Wtedy Kacper przyznaje mamie, że bardzo za nim tęskni i cały czas o nim myśli. Raz powiedział, że Wiktor zabił się przez niego.
Innym razem przyznał, że bardzo nie lubi zostawać sam w domu. Bo wtedy wyciąga z szafy wszystkie rysunki Wiktora. Gdy jest sam, nie może się powstrzymać. Ogląda je i zaraz płacze. Cierpi – tak jak cierpi się po stracie najcenniejszej osoby.
Lipiec 2019. Doktor Towalski
Latem toczy się śledztwo w sprawie śmierci Wiktora. W prokuraturze stawia się doktor Towalski, który napisał wcześniej, że „Wiktoria woli dziewczynki”, i której radził, by przed zmianą płci spróbowała pieszczot z facetem.
Zeznaje, że jego samobójstwo było wynikiem wprowadzenia do szkół „ideologii gender”.
Jesienią Justyna dzwoni do przychodni, by umówić się na wizytę u psychiatry. Potrzebuje leków na uspokojenie. W słuchawce słyszy miły głos recepcjonistki. Ta tłumaczy jej, że dotychczasowa lekarka odeszła i teraz wszystkich pacjentów przejmuje nowy psychiatra.
Proponuje Justynie wizytę na marzec 2020 roku.
U doktora Andrzeja Towalskiego.
*
Prokurator Jerzy Mierzewski, gdy widzieliśmy się po raz ostatni, palił papierosa za papierosem. Gdy dogaszał jednego, natychmiast sięgał po kolejnego, tak jakby obawiał się, że jego płuca na dłuższą chwilę mogą stracić kontakt z nikotyną.
Dla dziennikarzy jest prawdziwym ekspertem od zła. To on zamykał gangsterów z Pruszkowa, szukał zabójców generała Marka Papały i to on odkrył, że w Polsce na polecenie Amerykanów powstały więzienia, w których torturowano ludzi.
A teraz prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Wiktora. Spotykamy się w jednej z warszawskich kawiarni. Miejsc w strefie dla palaczy nie ma. Prokurator macha ręką, jakoś wytrzyma.
– Nie pamiętam sprawy, która po ludzku ruszyłaby mnie bardziej – rzuca na początek. – To my odpowiadamy za to, co się stało. My, dorośli. Nie umiemy dojrzeć w dziecku małego człowieka. Nie mamy systemu opieki nad dziećmi. Nie potrafimy nawet rozpocząć dyskusji na ten temat! Choćby największe poświęcenie nie będzie miało znaczenia, gdy w szpitalu zabraknie miejsc na korytarzu, a w końcu zabraknie też samych lekarzy – mówi prokurator Mierzewski.
Postępowanie prawdopodobnie będzie musiał umorzyć. Przepisy nie dają mu podstaw, by lekarzy, którzy podawali Wiktorowi niewłaściwe leki, pociągnąć do odpowiedzialności. A na oddział go nie przyjmowali, bo nie mieli miejsc. Prokurator musiałby oskarżyć całą psychiatrię dziecięcą albo po prostu całe państwo. Z kolei za homofobię ścigać nie może.
– Winni jesteśmy my wszyscy – mówi ostro, gdy pytam go o samobójstwo Wiktora. – Nasz brak tolerancji, brak poszanowania dla odmienności i innych ludzi, a do tego coraz bardziej rosnący kult siły. Wszystko to w pewnym momencie układa się w przeraźliwy ciąg technologiczny. Taki, który potrafi doprowadzić małego człowieka nawet do śmierci – mówi prokurator.
I powtarza:
– Winni jesteśmy my wszyscy.
*
Słowa Mierzewskiego zostają mi w głowie. Polska jest na drugim miejscu w Europie pod względem liczby samobójstw wśród dzieci. Nieznacznie wyprzedzają nas Niemcy. A przecież jest to kraj ponad dwukrotnie liczniejszy! Psychiatria dziecięcia w naszym kraju została rozłożona na łopatki. Nie ma jej.
Równocześnie