Szramy. Jak psychosystem niszczy nasze dzieci. Witold Bereś. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Witold Bereś
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788380325456
Скачать книгу
że choćby nie wiem co, musi tę sprawę opisać. I to nie tylko historię Kacpra, od którego zaczął się ten temat, ale też Wiktora.

      Wie także, że w tle obu spraw tli się nie tylko permanentna choroba polskiej służby zdrowia, nie tylko zapaść państwa, które nie reaguje, ale i kontekst społeczny, a nawet – polityczny.

      Schwertner, lat dwadzieścia osiem, nigdy nie odnajdywał w sobie homofobii, może czasami w głupich żartach. Ale też nigdy mu ta tematyka nie była jakoś szczególnie bliska. Dopiero to, co zaczęli uprawiać politycy i władza, atakując uchodźców, skojarzyło mu się z prześladowaniem słabszych i wszystkich tych grup, które są w dzisiejszych czasach szczególnie atakowane. Być może odstręczało go od homofobii również i to, że z domu wyniósł obowiązek stawania zawsze po stronie słabszych.

      Więc chce opisać historię Kacpra i Wiktora, wierząc, że przy okazji uda mu się pokazać cały splot fatalnych okoliczności, z którymi zderza się młodzież zmagająca się z problemami psychicznymi oraz jej rodzice.

      Jednak bliscy Wiktora, zwłaszcza jego mama Justyna, przez długi czas nie będą chcieli tej sprawy poruszać: wszystko bolało, poza tym były kwestie prawne, ślimaczące się śledztwo w prokuraturze, walka o odszkodowanie…

      To blokowało temat.

      Tymczasem dziennikarz siłą rzeczy wsiąka w te sprawy.

      On sam dotychczas sporadycznie dostrzegał homofobię w życiu publicznym i w mediach. Owszem, znał z mediów kilka przypadków tragedii ludzi zaszczutych z powodu swojej orientacji seksualnej.

      Nie był specjalistą w tej dziedzinie – tak jak i dzisiaj nie jest.

      Lecz właśnie wtedy w Polsce wybucha wściekły atak Kościoła i prawicy na osoby LGBT, ze słynnymi słowami arcybiskupa Jędraszewskiego o tęczowej zarazie.

      Dziennikarz akurat pisze o tym tekst. I wówczas układa sobie w głowie fakty: jeśli przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku trwa w Polsce nagonka na osoby LGBT, to nie może to nie pociągnąć za sobą tragicznych skutków.

      I tak dotarł do statystyk Kampanii Przeciw Homofobii. Mówią one – spokojnie i na zimno, jak to liczby – że większość nastolatków LGBT w Polsce ma za sobą myśli samobójcze.

      Ale najmocniej przemawiały historie bliskich znajomych.

      Schwertner wspomina:

      – Chyba największe wrażenie zrobiła na mnie historia mojego dobrego kolegi, który do trzydziestego piątego roku życia ukrywał, że jest gejem. W dodatku, żeby się maskować, grał totalnego kobieciarza. Chwalił się tym non stop. Zawsze zagadywał mnie o to, licytował się i tworzył listy dziewczyn, które chciał zaciągnąć do wyrka, i mnóstwo o tym mówił, tworzył taki swój wizerunek. Spotykał się z moją koleżanką. Był najweselszym, najfajniejszym człowiekiem na świecie i nagle zaczęło się z nim dziać coś dziwnego – wszyscy to zauważyli. Poszedł w narkotyki i w dziwne, ryzykowne pomysły. Na przykład? „Przejdę przez kontrolę na lotnisku z tabletką ecstasy”. Potem wsadzał sobie ją do majtek i przechodził. Słowem: zaczęły go kręcić takie sytuacje, które mogły mu zniszczyć całe życie.

      Wyglądało na to, że jeszcze chwila i albo się zaćpa, albo popełni samobójstwo.

      Wreszcie, kiedy już nic go nie mogło nakręcić, wyrzucił z siebie, że jest gejem.

      To było mocne, bo pochodził z tradycyjnej rodziny z konserwatywnego województwa świętokrzyskiego. Wychowywała go mama, również bardzo konserwatywna, a on był bardzo emocjonalnie z nią związany, wiele pomagał, ale i przeraźliwie bał się jej krytyki. I tego, czy się go nie wyrzeknie.

      Więc gdy zdobył się na odwagę, a kosztowało go to bardzo wiele, mama nie przyjęła tego ani życzliwie, ani nieżyczliwie. Raczej chłodno, można powiedzieć.

      Kazała mu iść do księdza, bo jego opinia była dla niej najważniejsza.

      Więc poszedł do księdza.

      I tu pojawia się wreszcie optymistyczny akcent, bo ksiądz zareagował bardzo spokojnie: „No i co z tego, co w związku z tym? Mam porozmawiać z twoją matką? Jakbyś potrzebował kiedyś pomocy, to jestem do dyspozycji. Jak nie, spokojnie przyjmuję to do wiadomości”.

      Po tym coming oucie, kiedy usłyszałem, jak trzydziestopięcioletni facet przez dwadzieścia lat życia męczył się tylko dlatego, że w tym społeczeństwie bał się przyznać przed własną matką do orientacji seksualnej, a wokół ci idioci, różni duchowni czy politycy, igrają z życiem trzynasto-, czternastolatków, dużo słabszych psychicznie, to pomyślałem, że coś trzeba zrobić.

      To przesądziło.

      Po czasie Janusz sam pojechał do Józefowa. Próbował porozmawiać z lekarzami. Kontakt był jednak bardzo utrudniony. Nie ma co się dziwić: jeśli nie może się do nich dostać rodzic, który ma dziecko z problemami psychicznymi, jeśli nawet na takim poziomie są kłopoty, by się z nimi jakoś komunikować, to na jakie przeszkody może natrafić dziennikarz, który chce opisać jakąś niefajną historię. Wreszcie udało mu się porozmawiać z pracownicą oddziału młodzieżowego. I?

      Ujmijmy to elegancko: wymieniono argumenty, a każda ze stron pozostała przy swoim stanowisku.

      Tymczasem w sprawie Wiktora też zachodzi zmiana. Po kilkunastu miesiącach bezskutecznego użerania się z bezdusznym państwem i jego systemem prawno-społecznym rodzina nie uzyskała praktycznie niczego. W końcu jednak doradca rodziny zorientował się, że bez mediów sprawa nie ruszy do przodu, więc dał zielone światło.

      3 lutego 2020 roku na głównej stronie portalu Onet.pl ukazuje się tekst.

      Tytuł: Miłość w czasach zarazy.

      I

      MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY

      17 kwietnia 2019. Warszawa, stacja Centrum

      Monitoring śledzi każdy ruch pasażerów metra. Na nagraniu widać, jak chłopak starannie zawiązuje jeden but, potem drugi, rozgląda się dookoła, aż w końcu, widząc nadjeżdżający pociąg, spokojnie skacze pod pędzące wagony.

      Koła pociągu łamią mu fragmenty odcinka szyjnego, miednicę, śledzionę, żuchwę, rozrywają płuca.

      Potem zbiera się tłum gapiów. Przyjeżdża karetka, która zawozi go do szpitala, policja i pozostałe służby. Po dwóch godzinach sytuacja na stacji zostaje opanowana. W szpitalu chłopak walczy o życie.

      Na imię ma Wiktor.

      12 maja 2019. Warszawa, stacja Wilanowska

      Niespełna miesiąc później monitoring rejestruje dziwne zachowanie innego młodego chłopca.

      Kacper przechadza się po stacji metra Wilanowska w samych skarpetkach. Motorniczowie wiedzą, że chłopak znał się z Wiktorem i teraz może postąpić tak samo jak on. Zgodnie z poleceniem mają zachować szczególną ostrożność i na wszystkie stacje w Warszawie wjeżdżać z minimalną prędkością.

      W końcu spacerującego chłopca odnajdują policjanci. Podbiegają do niego i zaraz razem opuszczają metro.

      – Ci dwaj, jak oni się poznali?

      – Na Żwirkach, kilka miesięcy wcześniej – mówi mama Kacpra. – Tam bardzo się do siebie zbliżyli. A gdy stamtąd wyszli, to już byli nierozłączni.

      „Żwirki” to szpital dziecięcy przy ulicy Żwirki i Wigury w Warszawie.

      *

      Wrzesień 2017. Wiktoria

      Dwa lata wcześniej Wiktor to jeszcze Wiktoria, ma trzynaście lat i właśnie rozpoczyna naukę w nowej szkole. Musi. Po reformie w jej podstawówce nie przygotowano oddziałów dla siódmych i ósmych klas.

      Wiktoria jest typem wrażliwca, ma artystyczną duszę. Na przerwach zamiast kręcić snapy lub dokazywać