1. OLGA
Moje samookaleczanie zaczęło się w wieku dwunastu lat. Gdy patrzę na zdjęcia z tego okresu, widzę swoje kolorowe okulary, okrągłą buzię i opaski z kocimi uszami. Ale przede wszystkim – ogromne bluzy z długimi rękawami skrywające blizny.
Do psychiatry trafiłam w szóstej klasie szkoły podstawowej. Wizyta prywatna. Nie miałam siły nic mówić. Lekarka powiedziała do mojego załamanego taty: „Jeśli córka powie panu, że chce się zabić, proszę zawieźć ją do psychiatryka”. Te słowa wyryły się w mojej głowie na długie lata.
Pół roku później, przytłoczona, dostałam ataku paniki podczas spotkania rodzinnego. Rozdrapałam sobie skórę do krwi i tarzałam się po łóżku w drugim pokoju, nie mogąc złapać oddechu. Zza ściany usłyszałam przyciszoną rozmowę cioci ze znajomym rodziny, z zawodu psychiatrą. Ciocia: „Ona ma depresję i anoreksję. Nie jest z nią dobrze”. On: „No tak, na pewno. Wszystko ma”.
Potem w gimnazjum poznałam „Zetkę”.
Byłam już w nieco lepszym stanie po pół roku terapii. Poznałyśmy się, bo zwróciłam uwagę na jej przypinki z postaciami ze znanej japońskiej kreskówki. Obydwie próbowałyśmy pomóc sobie z naszymi narastającymi problemami. W styczniu przyszłam na lekcje spóźniona. „Zetka” zgłosiła wychowawczyni, że chyba coś jest ze mną nie tak. Wysłana do pielęgniarki, przyznałam, że wzięłam garść tabletek, które znalazłam w domu. Zaprowadziła mnie do łazienki i patrzyła, jak wymiotuję.
Ale i z „Zetką” było gorzej. W trzeciej klasie gimnazjum trafiła do szpitala psychiatrycznego w naszym mieście. Skierowała ją tam psycholog szkolna, która płakała, gdy „Zetka” opowiadała jej, co się z nią dzieje. W tym szpitalu zadecydowano, że ma mieć zapewnionego psychiatrę poza oddziałem. Ale jej matka nigdy z nią tam nie poszła, a „Zetka” nie mogła być przyjęta sama.
Oczywiście jej stan się pogarszał, a ja żyłam w strachu o jej życie. W pewnym momencie jej próby samobójcze zdarzały się co tydzień i nawet przestała mi o nich mówić.
Zdesperowana zadzwoniłam do jej psycholog szkolnej (tym razem już innej, w nowym liceum), która kazała „Zetce” przestać przychodzić, bo ona, psycholog, nie wie, czego ta od niej oczekuje. Mnie też odpowiedziała, że wyolbrzymiam sprawę.
Wtedy zrozumiałam, że ja i „Zetka” nie mamy na kim polegać. Że cały ten system nas zawiódł. Że dorośli nas zawiedli.
Obecnie „Zetka” ponownie jest na oddziale psychiatrycznym. A mnie męczy pytanie: co z nami dalej? Co będzie, gdy ona skończy osiemnaście lat?
Otacza mnie mnóstwo takich jak my. Dzieci, którym nikt nie pomógł, a które z wolna przestają być dziećmi. Tylko że ich problemy nie znikają, a nasze są ignorowane[7].
2. ANIA
Nie ma żadnej „ideologii gender”, „ideologii LGBT” – są ludzie. Lesbijki, geje, bi, transpłciowi. A Wiktor popełnił samobójstwo przez takich ludzi jak doktor Towalski. Ludzi, którzy stygmatyzują osoby LGBT, ignorują ich problemy, są nietolerancyjni. I bezczelnie się wypowiadają o takich osobach. Nie dziwię się, że Kacpra i Wiktora spotkała krzywda – ktoś na to dał przyzwolenie. Ktoś codziennie daje na to przyzwolenie, bo brakuje odpowiedniej edukacji.
Sama jestem biseksualna i wielokrotnie próbowałam popełnić samobójstwo, mimo że nikt się ze mnie nie naśmiewał, bo nikt o mojej orientacji nie wiedział. I na razie nikomu tego nie powiem, bo niby jak? Boję się niezrozumienia, braku akceptacji. Jakiś czas temu siostra zapytała mamę: „Co byś zrobiła, gdyby Ania była lesbijką?”. A mama odpowiedziała, że wyrzuciłaby mnie z domu. Tłumaczyłam sobie, że pewnie żartowała, bo wiem, że jest tolerancyjna. Zresztą niektórzy tak mówią, dopóki się nie okaże, że ich dziecko jest innej orientacji niż heteroseksualna.
Znam kilka przypadków znajomych, którzy mówili, że nie akceptują „zboczeństw”, „pedałów” i „pieprzonego LGBT”, ale przeszli przemianę i chodzą na marsze równości, tak jak kiedyś chodzili na marsze niepodległości.
Więc mam nadzieję, że ludzi tolerancyjnych będzie coraz więcej.
Chciałabym przestać w sobie dusić, że jestem biseksualna[8].
3. ALEKSANDRA
Mam osiemnaście lat i sama, bardzo zagubiona, przechodziłam przez ten system.
Przez lata myślałam, że to, co dzieje się ze mną, jest normalne, więc nie szukałam pomocy, zatracałam się w tym. Natrętne myśli, okaleczanie się, brak akceptacji siebie przeradzający się w zaburzenia odżywiania, ciągły lęk.
Bałam się reakcji rodziców, młodszej siostry, dziadków. Czułam się nierozumiana, inna.
Gdy przyszłam do liceum, dzięki jednemu z przyjaciół uświadomiłam sobie, że jest źle, ale bałam się, naprawdę bałam się szukać pomocy, bo uważałam, że inni mają gorzej i po co mam zabierać komuś czas…
Przechodziłam też poważny kryzys spowodowany próbą samobójczą mojego byłego chłopaka, który mówił, że byłam jej przyczyną. Wtedy nie wytrzymałam. Wylądowałam w ciężkim stanie w szpitalu, bałam się.
Trafiłam do miejsca, w którym poznałam wiele cudownych i wartościowych osób w podobnej sytuacji; po wielu latach nieuświadomionego chorowania zaczęłam się leczyć, uczyć się siebie i świata na nowo[9].
IV
„LGBT TO WRÓG!”
Janusz Schwertner w jednym z wywiadów dla popularnego youtubera tak opowiada o konsekwencjach swojego tekstu:
– E-maile, znowu e-maile, dziesiątki e-maili. Jest tak, że kiedy odpalam komputer, najpierw muszę wyszukać wiadomości na temat innych ważnych spraw – przecież codziennie jestem w pracy i rzeczywistość goni! – a dopiero potem wyławiam te związane ze stanem polskiej psychiatrii dziecięcej. Powiem tak: to jedna wielka krzywda ludzka, jeden wielki krzyk o ratunek. Pomijam już te, które w emocjach, szczerze, a może nawet – gorąco, wyrażają swoje wsparcie. Dla mnie, dla Onetu, dla chorych wreszcie.
Co myślę, gdy je czytam? Że nigdy jeszcze nie spotykałem się z taką ludzką bezradnością wobec samotności, bezduszności, złego systemu.
Powód?
Kiedy dzieciak umiera na chorobą nowotworową, to wszyscy w oczywisty sposób pochylają głowę w smutku. Deklarują pomoc. A często nawet naprawdę pomagają. Bo każdy myśli sobie – to niesprawiedliwe. Taki niewidoczny wróg niszczy organizm kogoś tak młodego?
Ale gdy choroba nie objawia się fizycznym uszkodzeniem ciała? Gdy naprawdę jest niewidoczna? Gdy ciężko ją zrozumieć i pojąć racjonalnym umysłem? Gdy po prostu cholernie mało się o niej wie?
O, to wtedy szybko się odwraca wzrok. Jak gdyby spojrzenie na chorego, nie mówiąc już o dotknięciu go, miało sprowadzić coś straszliwego na osobę zdrową.
I tak pewnie dzieje się właściwie na całym świecie: człowiek, wyjąwszy naprawdę empatyczne jednostki, boi się czegoś, co jest niewidzialne, niezrozumiałe, inne. Jasne, na to się nakłada edukacja i kultura, ale… (ZRUPcast)[10].
*
Niestety, podobnie dzieje się na całym świecie. W gruncie rzeczy homofobia to jeszcze jedna z twarzy lęku. Agresywnych twarzy. Lęku niepojętego, paraliżującego, przemożnego. Przed czymś, czego się nie rozumie. I nie chce się zrozumieć.
Tyle tylko, że w Polsce sytuacja jest jeszcze bardziej pokręcona.
W bazylice Mariackiej w Krakowie podczas obchodów siedemdziesiątej piątej rocznicy