Odstawił metalowy termos i wskazał konia z łbem z jednej strony pokrytym pęcherzami i osmalonym na złocisty brąz cukierków ślazowych. Mężczyzna wywijał górną wargę w dziwnie odpychającym uśmiechu. Miał pulchne, czerwone, trochę obsceniczne usta, jak młody Mick Jagger. Na pomarszczonej starej twarzy wyglądały kuriozalnie i niepokojąco.
– Krzyczały – powiedział.
– Kto? – spytałem.
– Konie – odparł. – Kiedy karuzela zaczęła płonąć. Słyszało je kilkunastu świadków. Piszczały jak dziewczynki.
Na ramionach wystąpiła mi gęsia skórka po tych zachwycająco makabrycznych słowach.
– Podobno wszystkie zostały uratowane – odezwała się Nancy gdzieś zza moich pleców. Obie z Geri obeszły dookoła karuzelę, oglądając wierzchowce, i właśnie do nas wróciły. – W zeszłym roku był na ten temat artykuł w „Portland Press Herald”.
– Ten gryf przyjechał z Węgier od Selznicka, kiedy zbankrutowali – ciągnął operator. – Kot to prezent od Manxa, który prowadzi Christmasland w Kolorado. Morskiego węża wykonał osobiście Frederick Savage, ten sam, który zbudował najsłynniejszą karuzelę ze wszystkich: Złote Rumaki na Molo Pałacowym w Brighton. Szalone Koło jest zrobione na wzór tamtej. Ty jesteś jedną z dziewczyn pana Gisha, prawda?
– Taa…aak – odpowiedziała powoli Nancy, może dlatego, że nie spodobało jej się określenie operatora „jedna z dziewczyn pana Gisha”. – Pracuję w Wesołym Pączku.
– Dziewczęta pana Gisha zasługują na wszystko, co najlepsze – powiedział operator. – Czy chciałabyś się przejechać na koniu, którym jechała Judy Garland?
Wszedł na karuzelę i podał Nancy rękę; przyjęła ją bez wahania, jakby był przystojnym młodym mężczyzną proszącym ją do tańca, a nie odrażającym starym facetem z wilgotnymi grubymi wargami. Zaprowadził Nancy do pierwszego w stadzie sześciu koni, a kiedy wsunęła stopę w strzemię, objął ją dłońmi w talii i podsadził.
– Judy odwiedziła Coogera w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku w czasie przedłużonego tournée promującego Czarodzieja z Krainy Oz. Dostała klucz do miasta, zaśpiewała Over the Rainbow przed zachwyconymi tłumami, a potem jeździła na Tysiącu Świateł. Mam w prywatnym gabinecie jej zdjęcie dokładnie na tym koniu. No to siuuup… o tak. No i jak tam, ślicznotko?
– Co za zgniły oblech – mruknęła Geri, biorąc mnie za ramię. Powiedziała to cicho, ale nie wystarczająco; operator usłyszał i drgnął. Przerzuciła nogę przez grzbiet czarnego kota. – A na tym jeździł ktoś sławny?
– Jeszcze nie. Ale może pewnego dnia sama zostaniesz gwiazdą! A potem przez lata będziemy się przechwalać tym dniem – powiedział stary przymilnym głosem. Potem spojrzał na mnie i puścił oko. – Lepiej dopij to piwo, synku. Na karuzeli nie wolno pić. Na tej karuzeli nie potrzeba alkoholu, Szalone Koło działa tak odurzająco, że nawet ci się nie śniło.
Wcześniej, w samochodzie, wypiłem dwie puszki piwa, a w ręce trzymałem prawie pełny kubek. Mogłem go postawić na deskach, ale niedbale rzucona sugestia „Lepiej dopij to piwo, synku” wydawała się jedyną rozsądną radą. Pięcioma wielkimi łykami opróżniłem prawie całe pół litra i kiedy zgniotłem kubek i rzuciłem go w ciemność, karuzela zaczęła się już obracać.
Zadrżałem. Piwo było takie zimne, że czułem je we krwi. Przetoczyła się po mnie fala zawrotów głowy. Sięgnąłem po najbliższego wierzchowca – wielkiego węża z czarnymi zębami – i przerzuciłem nogę w tej samej chwili, gdy zaczął się podnosić. Jake wspiął się na konia tuż obok Nancy, a Geri położyła głowę na szyi swojego kota i zamruczała.
Straciliśmy z oczu brzeg, wyniosło nas ponad sam koniuszek molo. Po lewej stronie widziałem czarne niebo i jeszcze czarniejsze morze zmierzwione białymi grzywami. Szalone Koło przyspieszało w rześkie, słonawe powietrze. Fale rozbijały się o molo. Zamknąłem oczy, lecz zaraz musiałem je otworzyć, bo wydawało mi się, że nurkuję na grzbiecie węża do wody. Przez chwilę miałem wrażenie, jakbym tonął.
Kręciliśmy się w kółko, mignął mi przed oczami operator z termosem w ręce. Kiedy wcześniej z nami rozmawiał, był cały w uśmiechach, lecz teraz uchwyciłem w locie jego zmartwiałe oblicze, całkowicie pozbawione wyrazu, z ciężkimi obwisłymi powiekami i surowo zaciśniętymi nabrzmiałymi wargami. Zdawało mi się, że grzebie w kieszeni, jakby czegoś szukał – przelotny obraz, który będzie kosztować ludzkie życie, zanim upłynie noc.
Szalone Koło poruszało się przy każdym obrocie coraz szybciej, rozkręcało w noc swoją obłąkańczą melodię, jakby było płytą na obrotnicy gramofonu. Jeszcze zanim skończyło się czwarte okrążenie, zacząłem się dziwić, jak szybko się poruszamy, czułem siłę odśrodkową, jakby ciężar dokładnie między brwiami, a także nieprzyjemne szarpanie w pełnym żołądku. Chciało mi się sikać. Próbowałem sobie wmówić, że się dobrze bawię, ale wypiłem za dużo piwa. Przed oczami śmigały białe płatki gwiazd. Odgłosy z molo dolatywały falami, wybuchały i znikały. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Jake’a i Nancy pochylających się do siebie między końmi i całujących się czule, choć trochę niezgrabnie. Nan wybuchła śmiechem, gładząc umięśnioną szyję swojego wierzchowca. Geri leżała wtulona w wielkiego kota i patrzyła na mnie sennymi, wiedzącymi oczami.
Kot też odwrócił łeb i popatrzył na mnie. Zamknąłem oczy, wzdrygnąłem się, otworzyłem je z powrotem. Oczywiście kot już na mnie nie patrzył.
Karuzela pędziła dalej przez noc, pędziła w ciemność z oszalałą furią, w koło, w koło… lecz w końcu nikt z nas nigdzie nie dojechał.
PRZEZ KOLEJNE TRZY GODZINY wiatr pędził nas tam i z powrotem po portowym bulwarze. Nancy dokończyła zmianę, ja wypiłem za dużo piwa i dobrze o tym wiedziałem, mimo to piłem dalej. Kiedy w plecy uderzył mnie silniejszy podmuch, omal nie zwalił mnie z nóg, jakbym ważył tyle co gazeta.
Przez jakiś czas grzmociliśmy z Jakiem w pinball w Fantastycznych Automatach Mordoru. Potem ja i Geri poszliśmy na spacer wzdłuż plaży. Zaczęło się romantycznie – nastoletni kochankowie trzymają się za ręce i patrzą w gwiazdy. Potem, jak było do przewidzenia, romantyczna przechadzka zamieniła się w szaleńczą szamotaninę. Skończyło się tym, że Geri wlokła mnie za obie ręce do morza. Zatoczyłem się i woda sięgnęła mi kolan. Wyszedłem na brzeg z wodą chlupiącą w butach i mokrymi nogawkami oklejonymi piachem. Geri miała japonki i zawinęła nogawki lewisów, wyszła z wody, dusząc się ze śmiechu, lecz poza tym bez szwanku. Rozgrzałem się dwoma hot dogami z serem i bekonem.
O wpół do jedenastej bary były tak pełne, że tłumy wylewały się na drewniany deptak. Na ulicy biegnącej wzdłuż przystani samochody parkowały zderzak w zderzak; noc rozbrzmiewała wesołymi okrzykami i dźwiękami klaksonów. Poza tym jednak wszystko inne na molo było zamknięte lub właśnie się zamykało. Dmuchaniec oraz SS Kurwa Nie pogasiły światła godzinę wcześniej.
Zataczałem się po piwie i żarciu i czułem właśnie pierwsze nerwowe skurcze wymiotów. Zacząłem się obawiać, że zanim w końcu trafimy z Geri do łóżka, nie będę się do niczego nadawał.
Wesoły Pączek stał przy wejściu na molo i kiedy tam dotarliśmy, neon nad okienkiem zamówień już gasł. Nancy starła ścierką cynamon i cukier puder z porysowanej lady, pożegnała się z koleżanką, która razem z nią obsługiwała stoisko, i wyśliznęła się bocznymi drzwiami prosto w objęcia Jake’a. Całowała się z nim długo, stojąc na palcach z Rączymi końmi Cormaca McCarthy’ego pod pachą.
– Chcesz