Różowa dama uniosła głowę.
– W tej chwili, pani Greaves – odparła cicho.
– Jak długo tutaj jest? – zapytałem, gdy wyszła z pokoju. – Nie przypominam jej sobie.
– Trafiła tu z agencji – wyjaśniła Marjorie. – Jest bardzo cicha i bardzo dziwna, ale nie wiem, co bym bez niej zrobiła.
– Ona mi kogoś przypomina – wtrąciła Anna w zamyśleniu. – Nie mogę sobie jednak przypomnieć kogo.
– Jest bardzo skromna. Czasami zastanawiam się, czy jest szczęśliwa.
Siedzieliśmy na niewygodnych kanapach. Rumiany nafciarz mamrotał coś do siebie o Jezusie Chrystusie, a staruszka, która rozmawiała wcześniej z panną Johnson, bez końca grzebała w swojej torebce. Wyglądało więc na to, że na razie nie musimy się nimi zajmować.
– Ten dzban – zacząłem, zapalając papierosa. – Czy pamiętasz, gdzie Max go znalazł?
Marjorie potrząsnęła głową.
– Nie zabierał mnie na każdą wyprawę. Sądzę, że kupił go w Persji od jakiegoś handlarza. Zazwyczaj wszystko pakował w skrzynie i wysyłał do Stanów Zjednoczonych, a ja musiałam odbierać nadchodzące z Arabii tajemnicze pakunki. Gdy działo się to podczas jego nieobecności, składałam je w jednym miejscu. Nigdy niczego nie otwierałam. Prawdę mówiąc, arabskie antyki nigdy mnie szczególnie nie fascynowały.
– Czy pani świętej pamięci mąż prowadził dzienniki podróży? Chodzi mi o to, czy według pani mogłoby się w nich znajdować coś, co pozwoliłoby stwierdzić, czym był ten dzban i gdzie został znaleziony?
– Doprawdy trudno mi powiedzieć. W bibliotece na górze miał setki notatników. Może uda wam się coś tam znaleźć.
– A pani ich nie oglądała?
– Nie. Za życia nigdy mi na to nie pozwalał. A teraz, gdy umarł… no cóż, nie chcę ich widzieć. Będę bardzo szczęśliwa, kiedy wszystko się skończy i zostanie zapomniane.
Marjorie piła herbatę, a my zmieniliśmy temat rozmowy. Wierna panna Johnson poskąpiła herbaty tak samo jak przedtem sherry. Z dzbanka popłynęła ciecz w kolorze brudnego szkła, która jednak zdawała się ożywiać Marjorie. Toteż gdy skończyła pić i zjadła ocalały kawałek placka, poczuła się na siłach, by zaprowadzić nas na górę, do gabinetu Maksa.
W gorące, letnie dni pokoje na piętrze w starych, drewnianych domach zawsze wydzielają woń pleśni. Winter Sails nie był wyjątkiem, nawet pomimo otwartych świetlików, przez które wpadała do środka morska bryza. Marjorie poprowadziła nas pustym, wąskim korytarzem biegnącym przez całą długość domu. Jako chłopiec uganiałem się po nim tam i z powrotem, udając podchodzący do lądowania B-47. Wreszcie otworzyła drzwi, prowadzące do leżącego od strony lądu pokoju, i zaprosiła nas do środka.
Zapachniało zakurzonymi, starymi papierami, staroświeckimi taśmami maszyn do pisania i zwietrzałym dymem tytoniowym. Pamiętałem, że Max Greaves palił okazałą fajkę z pianki morskiej, przyozdobioną wizerunkiem twarzy nachmurzonego Araba. Wokół pokoju ciągnęły się półki z poupychanymi na chybił trafił książkami oraz różnymi papierami. Blat biurka niknął pod pożółkłymi dokumentami, oprawnymi w skórę tomami, ołówkami, mapami, arabskimi słownikami i Bóg wie czym jeszcze. Kosz na śmieci wypełniały po brzegi skrawki porwanego papieru, po podłodze zaś walały się sterty arabskich gazet i czasopism. Podniosłem pierwsze z brzegu. Wycięto z niego wszystkie fotografie, które potem zapewne zniszczono.
– Max nigdy nie miał zamiłowania do porządku – rzuciła od drzwi Marjorie. Pozostała na zewnątrz, najwidoczniej nie zamierzając w ogóle wchodzić do gabinetu.
– Porządek? – spytałem. – Wygląda to tak, jakby zafundował sobie prywatne tornado.
– Zaglądajcie, gdzie chcecie. Mnie to nie interesuje. Teraz, gdy Max odszedł… no cóż…
Anna otoczyła Marjorie ramieniem i przytuliła ją pocieszająco.
– Niech się pani nie martwi, Marjorie. Zupełnie nie będziemy pani przeszkadzać.
Przeglądałem papiery na biurku. Były tam wycinki prasowe, odręczne notatki, stare listy przewozowe i zapchane kalką teczki. Zupełnie nie wiedziałem, od czego zacząć.
Przed odejściem Marjorie wręczyła mi klucz. Pamiętałem go jeszcze z dzieciństwa, gdy wisiał na haku obok drzwi do wieżyczki.
– To od wieżyczki, na wypadek gdyby był wam potrzebny – powiedziała Marjorie. – Obawiam się, że Max dodatkowo opieczętował drzwi, możecie więc mieć kłopoty z wejściem do środka. Oczywiście, jeżeli nadal zamierzacie to zrobić.
– Wolałaby pani, żebyśmy zrezygnowali? – zapytała Anna.
– Po tym, co spotkało Maksa, myślę, że najlepiej będzie zniszczyć to wszystko – stwierdziła kategorycznie Marjorie. – Mnie nic już nie ciekawi.
– W porządku – zgodziła się Anna. – Postaramy się być ostrożni.
Marjorie stała jeszcze przez chwilę w milczeniu. Potem skinęła nam głową i odeszła w głąb korytarza ciężkim krokiem kogoś, kto pogodził się z losem, jakikolwiek by on był. Nie dodało mi to ochoty do grzebania w papierach Maksa, choć z drugiej strony czułem, że winni jej jesteśmy wyjaśnienie tego, co mu się przytrafiło. Pewnego dnia, gdy szok minie, zechce poznać prawdę.
Anna zaczęła przeczesywać półki pod ścianami wąskiego gabinetu. Odniosłem dziwne wrażenie, że ta dziewczyna wie, czego szuka. Przerzucała różne papiery szybko, pewnie. Przerwałem oględziny biurka i zacząłem ją obserwować. Im dłużej patrzyłem, tym silniejsze stawało się moje przeświadczenie. Byłem pewien, że interesuje ją coś konkretnego.
Kiedy znalazła segregator pełen starych materiałów o perskich słojach i dzbanach, usiadłem na skraju biurka, krzyżując ręce na piersiach.
Anna podniosła wzrok. Przyciskała do piersi gruby plik papierów, znad których posłała mi nerwowy uśmiech.
– O co chodzi? – zapytała. – Wyglądasz na zaniepokojonego.
Skinąłem głową.
– Istotnie. Niepokoi mnie to, kim jesteś i co tutaj robisz. Nagle dotarło do mnie, że wiesz, o co chodzi, podczas gdy ani Marjorie, ani ja nie mamy pojęcia, kim jesteś naprawdę. Nie licząc oczywiście „po prostu Anna”.
Popatrzyła na mnie z powagą.
– A uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała? Albo inaczej: nie powiedziałam ci, bo byś mi nie uwierzył. Jesteś bardzo cynicznym człowiekiem.
– Nie sądzę, aby mój cynizm dał się porównać z twoim, moja droga – parsknąłem. – Właśnie oszukałaś pogrążoną w rozpaczy wdowę i to w dniu pogrzebu jej męża. Jeśli potrafisz wymyślić coś bardziej cynicznego, to powinnaś wysłać pomysł na konkurs. Nagroda murowana.
– No dobrze – ustąpiła. – Jeżeli naprawdę chcesz wiedzieć, to ci powiem.
– Mam nadzieję.
– Nazywam się Anna Modena. Jestem, jak to się nazywa, konsultantem w dziedzinie eksportu zabytków.
Wytrząsnąłem z pomiętej paczki papierosa i zapaliłem.
– Brzmi to równie enigmatycznie jak „jasnowidz”. Czym