Marjorie nie wyglądała na szczególnie zachwyconą tym pomysłem.
– Max mówił, żeby go nie dotykać – przypomniała mi. – Nie staram się oszukać cię, Harry. Martwił się tym dzbanem bardziej niż czymkolwiek innym w całym swoim życiu.
– Tego właśnie nie rozumiem – powiedziałem. – Max był zawsze taki praktyczny. Dlaczego tak bardzo się tym przejmował?
– Może z powodu czarnej magii – podsunęła Anna. – Arabowie byli w swoim czasie wielkimi czarownikami.
Dolałem wina. Marjorie nawet nie tknęła swego kieliszka. Gdybym znalazł się w jej sytuacji, zdążyłbym już do tej pory zalać się w trupa. Ona jednak zawsze była spokojną, rozsądną kobietą. Siedziała pochylona nad napoczętą sałatką i bardzo przypominała mi łagodnego skorupiaka, który znalazłszy się na lunchu w rybnej restauracji, usiłuje dyskretnie coś zjeść, zanim współbiesiadnicy spostrzegą go i pochłoną wraz z porcją.
– Całkiem serio uważam, że należy obejrzeć ten dzban – stwierdziłem. – W żadnym wypadku nie wolno ci podpalać domu. To wbrew przepisom przeciwpożarowym.
– Max bardzo nalegał – odrzekła z niepokojem w głosie.
– Wiem, że Max nalegał, ale Max jest… no cóż, Maksa już nie ma wśród nas. Bardzo trudno nalegać na cokolwiek z Restful Lawns.
– Myślę, że Harry ma rację, pani Greaves – poparła mnie Anna. – Nie może pani pozwolić, aby cała ta sytuacja tak panią przytłaczała. Może pani mąż miał rację i z dzbanem wiąże się coś dziwnego. Powinna pani wiedzieć, co to takiego.
– Nie wiem. Po prostu nie wiem, co robić.
– Proszę zostawić to nam – uspokoiła ją Anna. – Wieczorem wejdziemy z Harrym na wieżę i zbadamy ten dzban. Jeśli pani zechce, zabierzemy go stamtąd i sprzedamy w pani imieniu, prawda, Harry?
– Co? A tak, tak. Uważam, że nie ma sensu przejmować się paskudnym, starym garnkiem. Moim zdaniem Max to wszystko sobie wymyślił. Może był przepracowany.
– Był na emeryturze – rzuciła krótko Marjorie.
– No właśnie – nie dawałem za wygraną. – Wielu aktywnych mężczyzn, znalazłszy się na emeryturze, czuje się niechcianymi i bezużytecznymi. Może stworzył tę historię z dzbanem, aby zająć się czymś ważnym. Cierpiał z powodu stresu, to wszystko.
Marjorie była bardzo blada. Otarła usta lnianą serwetką, po czym starannie złożyła ją na stole.
– Sądzę, że powinnam wam o czymś powiedzieć – odezwała się po chwili.
– Jasne. Wszystko, co zechcesz. Postaramy się zrozumieć.
– Nie wiem, czy to akurat zrozumiecie. Jak na razie, nikomu się nie udało. Tylko z powodu doktora Jarvisa zachowałam wszystko w tajemnicy.
Ściągnąłem brwi.
– Co zachowałaś w tajemnicy, Marjorie? Czy coś jest nie w porządku?
Marjorie spuściła wzrok. Ze współczuciem wyciągnąłem ku niej rękę przez stół. Nie poruszyła się.
– Chodzi o sposób, w jaki umarł Max – powiedziała po prostu. – To nie było zbyt piękne.
Rzuciłem szybkie spojrzenie na Annę, nasze oczy spotkały się. Zamierzałem właśnie coś powiedzieć, lecz Anna uciszyła mnie, przykładając palec do ust.
– To było w ostatni czwartek – podjęła Marjorie. – Obudziłam się w środku nocy i stwierdziłam, że Maksa nie ma w łóżku. Nie było w tym nic niezwykłego, zwłaszcza w ostatnich latach. Często chodził nocą po domu. Leżałam przez chwilę, nasłuchując. Chciałam sprawdzić, dokąd poszedł. Potem poczułam pragnienie, więc wstałam i przeszłam do łazienki, żeby napić się wody.
Głos Marjorie stał się tak cichy, że z trudem docierały do mnie jej słowa. Spuściła nisko głowę i niemal nie poruszając wargami, ciągnęła swą opowieść.
– Napełniałam akurat szklankę, gdy usłyszałam ludzi rozmawiających w kuchni na dole. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ciekawiło mnie, kto to był. Jeden głos należał do Maksa, ale nie mam pojęcia, kim była druga osoba. Teraz myślę, że była to tylko gra mojej wyobraźni. Napiłam się i wracałam do łóżka, kiedy usłyszałam okropny krzyk. Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo był przerażający. Zostałam zupełnie sparaliżowana przez strach. Nie mogłam się ruszyć. Ciągle słyszałam krzyk. Trwało to trzy, cztery minuty, a może nawet dłużej. W końcu zeszłam na dół. Nie wiem, skąd wzięłam na to odwagę, ale zeszłam. Ten głos przypominał mi Maksa, więc ogarnął mnie lęk, że coś mu się stało. – Przerwała na chwilę.
– Napij się – zaproponowałem. – Lepiej się poczujesz.
Potrząsnęła głową.
– Nie wolno mi pić. Boję się upić.
– Daj spokój, Marjorie. Mały łyczek ci nie zaszkodzi.
Ponownie potrząsnęła głową.
– Przecież wiesz, że to zakazane. Oni na to nie pozwalają.
– Kto nie pozwala? – zapytała Anna. – Co pani ma na myśli?
Dotknąłem ramienia Marjorie.
– Nie martw się. Powiedz nam, co zaszło, gdy znalazłaś się na dole.
Jej głos stał się niemal zupełnie niesłyszalny. Szeptała swą historię, a ja utkwiłem wzrok w pasemku siwych włosów na jej głowie.
– Zeszłam do hallu, ale go tam nie było. W salonie także. Tymczasem zrobiło się cicho, zupełnie cicho, a mnie ogarnęło przerażenie. Wtedy spostrzegłam zapalone w kuchni światło. Sączyło się wąską smugą spod drzwi. Bardzo wolno otworzyłam je i… – przerwała, trwając w bezruchu pełną minutę.
– Marjorie – zacząłem łagodnie. – Nie musisz…
Znowu zaczęła mówić szeptem:
– Z początku pomyślałam, że nic mu się nie stało. Nie wiem, dlaczego tak pomyślałam. Był odwrócony do mnie plecami i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, był tył jego głowy. Zaraz potem uświadomiłam sobie, co zrobił.
Umilkła znowu.
– Co? – zapytała Anna. – Co on zrobił?
Marjorie popatrzyła na nas. Po raz pierwszy tego dnia w oczach miała łzy, choć jej głos był niemal pozbawiony emocji. Nie wiem dlaczego, ale ta łagodność głosu sprawiała, że słowa tym bardziej przyprawiały o mdłości.
– Nie bardzo wiem, jak on to zrobił – powiedziała. – Wyciągnął z szuflady nóż do mięsa i odciął sobie twarz. Nos, policzki, nawet wargi. I zrobił to zupełnie sam.
Anna siedziała zszokowana, z otwartymi ustami.
– Przepraszam – rzuciła, opuszczając nas najszybciej, jak tylko mogła.
Co do mnie, to siedziałem, trzymając Marjorie za rękę i walcząc ze wszystkich sił, by utrzymać na miejscu buszujące w mym żołądku homary.
Rozdział 2
Gdy wróciliśmy do Winter Sails, większość gości już odjechała. Pozostała jedynie starsza dama, pochłonięta rozmową z ubraną w dziecięcy róż towarzyszką Marjorie o wystających zębach, oraz jakiś nafciarz z rumianym obliczem, który siedział z głową między kolanami (przyszedł z własną piersiówką). Oprócz tych dwojga dom był zupełnie pusty. Po gościach zostały tylko ślady opon, puste kieliszki i brudne popielniczki.
– Chyba