– Odczep się ode mnie. Jezu, daj mi spokój. Newt! Gemma! Szefie! Spadajmy stąd!
Kolejne szpony zaczęły szarpać polipropylenowy kombinezon Gemmy, drapać jej kask, bez wątpienia po to, żeby zerwać go z jej głowy. Zaczęła walczyć, uderzała w nie na oślep z całej siły, starając się od nich uwolnić. Pod wpływem jej ciosów stwory zaczęły wydawać wysokie, dziwaczne odgłosy. Brzmiały jak rozpaczliwy płacz dzieci i zarazem jak zwierzęcy skowyt.
Newton chrząknął i zaklął, a Gemma poczuła, że on także wymachuje rękami, bez wątpienia podobnie jak ona walcząc z mackami. Uderzył w coś i natychmiast zdał sobie sprawę, że to ręka Gemmy. Złapał ją za nadgarstek i krzyknął:
– Chodź!
Pociągnął ją w ciemność i po chwili oboje brnęli przez ścieki w kierunku włazu. Newton ciągnął kobietę tak mocno, że omal jej nie przewrócił.
– Jim! – krzyknęła, z trudem nadążając za Newtonem. – Martin!
– Jestem za tobą, kochana! – wysapał Jim.
Słyszała, jak jego buty rozbryzgują ścieki tuż za jej plecami, ochlapując jej plecy i nogi.
Potykając się, brnęli przez ciemność, a Gemmie zdawało się, że to wszystko trwa wieczność, chociaż cała ucieczka zajęła najwyżej trzy minuty. Wreszcie wszyscy dostrzegli światło zimowego dnia wpadające do kanału przez otwarty właz. Dotarli do dolnych szczebli metalowej drabiny, sapiąc i ciężko dysząc. Gemma pierwsza zaczęła się wspinać, chcąc jak najszybciej wyjść na górę. W połowie drabiny zatrzymała się jednak i krzyknęła:
– Martin! Gdzie jest Martin?!
Wszyscy popatrzyli do tyłu, w ciemność. Nagle zrobiło się bardzo cicho – słyszeli jedynie szum ścieków płynących w kanale i odgłosy samochodów jadących nad ich głowami szeroką High Road w Peckham.
– Był tuż za mną, przysięgam – powiedział Jim. Zdjął kask z głowy i zawołał: – Szefie! Jesteś tam? Szefie!
Gemma wróciła na dół i też zdjęła kask.
– Martin! Słyszysz mnie? Martin!
– Może się przewrócił – zasugerował Newton.
Przytrzymywał się drabinki z taką desperacją, jakby w tej chwili jego jedynym pragnieniem było wydostanie się z kanału ściekowego na świeże powietrze.
– Spróbuj zapalić lampę, Newt – powiedział Jim. – Nie możemy przecież wrócić po niego bez światła.
– No i te potworne istoty… – powiedziała Gemma. – Jak myślicie, kim są? W jednej sekundzie były oświetlone, a w następnej pociemniały. I zachowywały się tak, jakby chciały nas porozrywać na strzępy. Popatrzcie tylko na mnie, wciąż cała się trzęsę.
– Kochana, nie mam najmniejszego pieprzonego pojęcia, co to za zjawy. Nic nie przychodzi mi do głowy, a w swoim czasie widywałem już w kanałach różne przedziwne stworzenia. Widziałem szczura, który miał jedną głowę i dwa korpusy. A pod Chancery Lane natknąłem się na człowieka bez nóg. Spróbowałem go zatrzymać, ale uciekał na rękach tak szybko, że go nie dogoniłem. Przypuszczam, że wciąż wiedzie marny żywot w kanałach. – Jim umilkł, po czym dodał: – Może tak właśnie ta kobieta straciła rękę? Może te stwory rozerwały ją na kawałki? O rety! Aż strach o czymś takim myśleć.
Niespodziewanie zamigotała lampa Newtona. Po dwóch czy trzech sekundach zapaliły się także lampy na kaskach. Wszyscy troje popatrzyli po sobie w milczeniu. W tej chwili doskonale znali nawzajem swoje myśli.
– Wracam po niego – odezwał się Jim. – A wy?
– A jeśli światło zgaśnie znowu? – zapytał Newton.
– To po prostu zawrócimy, bo co nam pozostanie? Nie możemy go tam tak po prostu zostawić, prawda?
– Właśnie – zgodziła się Gemma. – Jeżeli znowu zgasną światła, ściągniemy na dół przenośne światła ledowe, ale przy odrobinie szczęścia to nie będzie konieczne.
– A jeśli te stwory wciąż tam są?
– Newton! – krzyknęła Gemma. – Jestem równie przerażona jak ty, ale Martin wciąż gdzieś tam jest w ciemnościach. Może zwichnął nogę w kostce… Bóg jeden wie, co złego mogło mu się przydarzyć.
Newton nie zareagował na jej słowa, ale Jim już ruszył przez ścieki. Po chwili wahania Newton wzruszył ramionami i poszedł za nim, unosząc lampę bardzo wysoko, aby oświetlić kanał na jak największej przestrzeni. Na końcu poczłapała Gemma, z suchymi ustami i z sercem bijącym jak oszalałe. Starała się nie wyobrażać sobie, co mogło spotkać Martina. Przecież te potwory chciały zedrzeć jej z głowy kask. Dlaczego?
Wszystkie lampy świeciły bez problemów i wkrótce we troje dotarli do białej jak wosk bryły tłuszczu, odcinającej się na tle kanału poszarpanymi krawędziami. W masie można było dostrzec mnóstwo głębokich zadrapań, kilka fragmentów wpadło do ścieków – podobnie jak ręka kobiety. Nigdzie jednak nie było nawet śladu po Martinie.
– Do diabła, gdzie on zniknął? – zapytał Jim. – Przecież ten tunel nie ma odnóg… i nikt mi nie wmówi, że wspiął się na to ścierwo.
Zaświecił czołówką w przestrzeń pomiędzy sufitem a zatorem. Jego brzegi przecinały ostre trójkątne wyżłobienia, których wcześniej nie widzieli, a jednak nie można było uznać za prawdopodobne, że Martin wspiął się na górę i zniknął w czeluściach.
– A może to te stwory wciągnęły go do środka? – zasugerowała Gemma.
Newton zaświecił wprost w szczelinę, ale w mroku zamajaczyły jedynie te same korzenie drzew, przypominające grube włókna, i te same tłuszczowe stalaktyty, które Gemma widziała wcześniej. Niczego innego nie dało się dostrzec.
– Szefie! – zawołał Jim wprost do szczeliny. – Szefie, słyszysz mnie? Szefie!
Czekali przez długą chwilę, ale nadaremnie.
– Wszystko jest chyba jasne – powiedziała Gemma drżącym głosem. – Musimy wyjść na powierzchnię i zatelefonować po straż pożarną. Zadzwonię też do Michaela i powiem mu, żeby przywiózł georadar.
Chodziło jej o sprzęt do penetracji gruntu, który najczęściej wykorzystywali do poszukiwania ukrytych w ziemi rur i kabli.
– Mam bardzo, bardzo złe przeczucia, Gem – odezwał się Jim. – Naprawdę. To jest najstraszliwsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w kanałach, odkąd tutaj pracuję.
– O sobie mogę powiedzieć to samo, Jim. Ale nie możemy się poddać. I nieważne, jakie to wszystko jest straszne, nie mamy czasu do stracenia.
7
Doktor Macleod czekał już przed gabinetem profesora Karounisa, kiedy ten wrócił ze spotkania z zarządem szpitala, które odbyło się w centrum Londynu.
– Stuart? Coś się stało? – zapytał Karounis, zbliżając się do niego. – Wyglądasz, jakby zdechł twój ukochany kot.
– Obawiam się, że to coś znacznie gorszego, profesorze… zresztą nie mam kota. Dzisiaj rano wykonałem zabieg przerwania ciąży. Gdybym poinformował pana, że operacja nie przebiegła zgodnie z planem, byłoby to największe niedopowiedzenie w tym stuleciu.
– Coś złego stało się z matką?
– Nie, matka dochodzi do siebie bez powikłań. Chodzi o płód.
– Lepiej wejdź do gabinetu –