– Ja… ja… – zaczął. – Przepraszam, panie doktorze. Ja chyba nie…
– Rozumiem. Ja to zrobię – powiedział Macleod.
Spokojnie odebrał strzykawkę z rąk Bhaduriego. Ku jego uldze macki płodu przestały drgać i powoli się rozprostowały. Dobry Boże, pomyślał, pozwól temu stworowi umrzeć. Ale gdy macki się rozwinęły, stopniowo odsłoniły owalny biały kształt, wciąż lśniący od śluzu i umazany krwią. Kształt ten nie ujawnił się wyraźnie podczas badania ultradźwiękowego, ponieważ te macki czy kończyny, cokolwiek to było, mocno zaciskały się wokół niego, praktycznie go ukrywając. Widoczny był tylko jako fragment tkanki przypominający guz, ale skoro wydawał się połączony ze zdeformowanym kręgosłupem, doktor Macleod przyjął, że jest to mózg płodu.
Jednak teraz, gdy macki zwiotczały i opadły, doktor Macleod zobaczył, że ma do czynienia ze zniekształconą ludzką głową obdarzoną twarzą. Z potylicy wyrastały macki a od szyi odchodziły dwa wydęte balony pokryte skórą, półprzejrzyste i pokryte siecią czerwonych naczyń włosowatych. Balony rytmicznie powiększały się i zmniejszały, pracując jak płuca. Macleod mógł jedynie przyjąć, że naprawdę są to płuca.
Stwór posiadał też miniaturowy korpus, nie większy od dziecięcej rękawiczki, drobne męskie genitalia i wiotkie, nierozwinięte nogi.
Doktor Macleod widywał już wynaturzone płody – zdeformowane z powodu używania przez matkę narkotyków i alkoholu albo w wyniku zaburzeń genetycznych. Jednak widok twarzy tego stworzenia wstrząsnął nim do głębi. Była piękna, niczym twarz cherubina. Rzadko się zdarzało, żeby nowo narodzone dziecko miało tak doskonałą twarz. Jego oczy były zamknięte, jakby spokojnie spało. Usta wygięte w lekki łuk rozchylały się, kiedy nabierało powietrza. A jednak był to bez wątpienia potwór. Doktor Macleod nie mógł uwierzyć nie tylko w to, że podobne dziecko pojawiło się na świecie, ale i w to, że wciąż żyje.
– Co z tym zrobimy? – zapytał doktor Bhaduri. – To jest… to jest… Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem. Ta twarz…
Macleod przywołał się do porządku. Musiał myśleć przede wszystkim o zdrowiu tej kobiety. Odsłonił udo Chiasoki i wstrzyknął jej oksytocynę. Teraz musiał poczekać, aż zadziała. Wtedy będzie mógł ręcznie oddzielić łożysko od jamy macicy. To powinno zmniejszyć ryzyko zakażenia.
– Spada ciśnienie – powiedział Duncan. – Tętno w normie.
– Ten stwór, doktorze… – odezwała się tymczasem Glenda. – Płód. Niech pan spojrzy… ma problemy z oddychaniem.
Rzeczywiście. Istota zaczęła sapać i rzucać głową z boku na bok. Doktor Macleod zauważył, że nozdrza ma zapchane śluzem. Macki znowu zaczęły gwałtownie drgać.
Gdyby sytuacja miała cokolwiek wspólnego z normalnym porodem, nakazałby pielęgniarce odessać śluz z przewodów nosowych noworodka za pomocą aspiratora, teraz jednak się zawahał. Mimo że ten biedny stwór miał anielską twarz, może lepiej byłoby pozwolić mu się udusić. Jego cierpienia mogła także skrócić potężna dawka morfiny.
Istota dławiła się i charczała, a potem, ku przerażeniu doktora Macleoda, otworzyła oczy, szczere, szafirowoniebieskie. Dokładnie tak samo spoglądały na niego wszystkie nowo narodzone dzieci. Kim ty jesteś i co ja tutaj robię?
Glenda popatrzyła na doktora Macleoda i przygryzła wargę.
– Wiem, o czym pan myśli. Też mi to przyszło do głowy.
Doktor Symonds odwróciła się i powoli podeszła do stołu operacyjnego. Jej twarz, zazwyczaj zarumieniona, teraz była tak blada, jakby obsypała ją mąką ryżową.
– Jest przepiękny – powiedziała. – Jak to możliwe, że coś tak przerażającego może jednocześnie być tak piękne?
Płód wciąż sapał, a doktor Macleod, widząc, że podobne do baloników płuca teraz napełniają się powietrzem zaledwie do połowy, zorientował się, że ma coraz większe problemy z oddychaniem.
– Nie rozumiem, dlaczego wciąż żyje – powiedział.
Pragnął, żeby płód przestał na niego patrzeć w taki sposób, jakby prosił o ratunek. Nie mogę oddychać, doktorze. Błagam cię, pomóż mi, nie mogę oddychać.
– Nie jestem Bogiem, ale czuję, że najbardziej przysłużymy się temu nieszczęsnemu dziecku, jeśli pozwolimy mu odejść z tego świata, z naszą interwencją lub bez niej.
Zdał sobie sprawę, że nazwał ten zniekształcony płód dzieckiem, ale skoro tak na niego patrzyło, nie był w stanie mówić o nim inaczej.
– Co państwo o tym sądzą? – zapytał. – Jesteśmy jednomyślni?
– Tak – powiedział doktor Bhaduri.
– Tak – powiedziała doktor Symonds.
Położna tylko skinęła głową.
– Siostro, proszę przygotować dwieście miligramów morfiny – polecił Macleod.
Po chwili bardzo ostrożnie podniósł poplątany płód ze stołu operacyjnego. Ważył około dwóch kilogramów. Jego kościste macki drżały, walczył o oddech i nawet kiedy doktor Macleod położył go w nerkowatej misce, wpatrywał się w niego błękitnymi oczami, którymi jeszcze ani razu nie mrugnął.
– Przepraszam – powiedział Macleod, chociaż doskonale wiedział, że płód go nie rozumie.
Ale w tym samym momencie płód wciągnął powietrze i zaczął płakać.
5
– Skąd wziąłeś nóż, Rusul? – zapytał Jerry.
– Kosę? Kupiłem w supermarkecie Asda.
– To nie jest żadna kosa, ty ciulu. To nóż kuchenny marki Victorinox służący do cięcia kalafiora. Na opakowaniu na pewno nie napisano, że jest przeznaczony do zabijania kumpli. Kiedy go kupiłeś?
– Wczoraj rano.
– Kupiłeś go specjalnie po to, żeby zabić Attafa?
– Nie wiem, koleś. Zamierzałem dać gnojowi nauczkę, ale wcale nie myślałem, że go zabiję.
– Nie pomyślałeś, że jeśli dźgniesz go jedenaście razy ostrzem o długości dwudziestu centymetrów, to facet może wykorkować?
– Tak się wkurwiłem, że nie myślałem o tym. Ten cały Attaf zawsze mnie drażnił, ale były to tylko żarty, łapiesz? Potem jednak zaczął się kręcić przy Dżoi i mi ją odebrał, mimo że była moją panną. Nosiła moje dziecko, a on je usunął. Jak byś się czuł, koleś, gdyby taka świnia zrobiła to z twoim dzieckiem? Przebaczyłbyś mu?
Jerry odwrócił się i popatrzył na Malletta.
– Myślę, że prawdopodobieństwo, aby wydarzyło się coś takiego, można określić jako nieskończenie małe. A tutaj, na posterunku, Rusul, jesteśmy dla ciebie funkcjonariuszami policji, a nie kolesiami, rozumiesz? Jeżeli nie wbijesz sobie tego do łba, to nas rozdrażnisz. Może nawet wkurwisz.
Była jedenasta trzydzieści. Wszyscy trzej znajdowali się pokoju przesłuchań o ścianach pomalowanych na beżowo. Jerry i Mallett siedzieli przy stole naprzeciwko Rusula i jego obrońcy z urzędu – szczupłego młodego człowieka w niebieskim garniturze od Marksa i Spencera. Miał wydatny nos i rzadkie jasne włosy. Jerry był przekonany, że nie miną trzy lata, a młodzieniec wyłysieje.