Trzeci Front. Filip Molenda. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Filip Molenda
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn: 9788363842253
Скачать книгу
strat własnych, ogłoszono jednak, że w walkach powietrznych Niemcy stracili sześćdziesiąt samolotów. Słuchaczy tych francuskich komunikatów martwiło jednak, że ani razu nie padło słowo „przełamanie”, najwyraźniej Francuzi nie odnieśli jeszcze zwycięstwa.

      Wiadomości docierały wreszcie od nowych pacjentów, przede wszystkim żołnierzy. Po mobilizacji zostały w Warszawie tylko dwa szpitale wojskowe, inne wysłano w kierunku frontu. Nikt się nie spodziewał, że wojska niemieckie dotrą do stolicy przed wycofywanymi z frontu oddziałami polskimi. Rannych i kontuzjowanych trzeba było kierować do szpitali cywilnych, w których zresztą także brakowało łóżek, lekarzy i pielęgniarek. Szpital Przemienienia Pańskiego leżał blisko rogatek miasta, stał się więc schronieniem przede wszystkim dla tych, którzy wkraczali do stolicy od północnego wschodu. W drugim tygodniu września byli to zwłaszcza żołnierze 8. oraz 20. Dywizji Armii „Modlin”. W czwartym tygodniu wojny kurowano tutaj rannych podczas ataku na 3. Armię niemiecką. Atak zakończył się sukcesem, straty były mniejsze, niż się spodziewano, i wiele szpitalnych łóżek pozostało pustych. Zaczęły zapełniać się dopiero w niedzielę rano, kiedy do Warszawy wkraczały wojska Armii „Poznań” generała Tadeusza Kutrzeby.

      Wejście do stolicy nowych wojsk wpłynęło na życie szpitalne. Już po obiedzie do sali Karola wniesiono jednego z Wielkopolan. Miał połamane obie nogi, głośno przeklinał i pomstował na wojnę.

      – Żeby ich cholera wzięła – było jednym z łagodniejszych przekleństw. – Żeby ich cholera wzięła. A mnie, żeby ubili. Jaki głupi jestem, to ludzkie pojęcie przechodzi!

      – Co się stało? – zainteresowali się chórem mieszkańcy sali.

      – Głupi jestem i tyle. Przeszedłem na piechotę całą drogę spod niemieckiej granicy do Wisły i ani jednego odcisku nie dostałem, ani jednego zadrapania nie miałem i musiałem na koniec wleźć na lawetę, żeby się zdrzemnąć!

      – I co? I co?

      – No i – nowo przybyły rzucił soczystą wiązankę – zasnąłem, spadłem i armata przejechała mi po piszczelach. Ot co! Obie nogi połamane! Obie!

      – To do zimy sobie, kolego, odpoczniesz – pocieszył go lotnik. – A co w ogóle robisz?

      – Działonowym jestem, przy siedemdziesiątce piątce. Przez pół Polski tę armatę za sobą ciągnąłem i tak mi się odpłaciła.

      – A ustrzelił pan z niej coś ciekawego? – zapytał Karol.

      – Nie tam… Głównie strzelałem według mapy. Ogniem na wprost, to raptem kilka razy. Pod Łowiczem, jak pogoniliśmy Niemców, a później dopiero pod Palmirami, przy tej składnicy. Pod Łowiczem strzelaliśmy do niemieckich karabinów maszynowych, a pod Palmirami do nacierających Niemców. Za to, jak przechodziliśmy przez most w Modlinie, to widziałem, jak z siedemdziesiątek piątek, zwykłych polówek, niemiecki samolot zestrzelili.

      – To się, kolego, nudziłeś?

      – Jak to na wojnie. Najpierw przez kilka dni czekaliśmy. Potem maszerowaliśmy, że aż się za nami kurzyło… Aż doszliśmy do Łowicza. Tam były dwa dni strzelania i kolejne dwa dni odpoczynku. Później znów był marsz, a jak przechodziliśmy przez Bzurę, to nam niemieckie samoloty piekło zrobiły, ale pozbieraliśmy się na drugim brzegu. Walczyliśmy jeden dzień w Palmirach, a następnie przeszliśmy przez Wisłę. Posiedzieliśmy dzień w okopach Modlina, a wczoraj rano… a właściwie przedwczoraj wieczorem… ruszyliśmy do Warszawy. No i zachciało mi się spać, żeby mnie szlag, głupiego, trafił… Spadłem raptem pięćset metrów stąd… W dodatku jest już po obiedzie, a ja od piątku niczego nie jadłem. Nie macie czegoś na ząb, co by do kolacji doczekać?

      Organizowanie podwieczorku dla przybysza tylko na krótko oderwało myśli od wojny. Postarano się o chleb, cebulę i kawałek słoniny. Wielkopolanin poczuł się syty na tyle, aby wyjąć ze swojego plecaka manierkę wypełnioną wódką i poczęstować innych. Następnie opowiedział ze szczegółami o tym, jak przebiegało uderzenie na wschód, na niemiecką 3. Armię.

      Polacy ruszyli w czwartek, dwudziestego pierwszego września, po południu. Zaczęło się od trwającej dwie godziny nawały ogniowej od Marek po Falenicę. Polakom sprzyjało szczęście, a Niemcy byli zdezorientowani, bo atak nastąpił tuż po tym, jak przez linię oblężenia przebiły się do Warszawy resztki 13. Dywizji Piechoty, a na zachodzie uderzyli Francuzi. Artyleria strzelała ze wszystkich miejsc w Warszawie: od Cytadeli, przez Park Praski i brzegi Wisły, aż po Łazienki Królewskie. Piechota uderzyła tuż po zapadnięciu zmroku i dość szybko przegnała Niemców z ich pozycji.

      W piątek polskie natarcie było kontynuowane. Prusacy walczyli skuteczniej niż poprzedniego dnia i na każdy atak odpowiadali kontratakiem. O polskich przewagach decydowało to, że generał Rómmel dysponował w Warszawie o wiele większą liczbą dział, niż generał Küchler przyprowadził ze sobą z Prus Wschodnich. W zasięgu ognia artylerii strzelającej ze stolicy Polacy byli bezpieczni. Każde wyjście spod parasola ochronnego artylerii przynosiło straty. Nastał impas.

      Przełamanie nastąpiło dwadzieścia kilometrów na północ, nieopodal twierdzy Modlin. Na dwa niemieckie pułki 228. Dywizji Piechoty stojące pod Nowym Dworem Mazowieckim spadło uderzenie czterech dywizji dowodzonych przez generała Wiktora Thomméego. Żołnierze jego dywizji zdobyli już wojenne doświadczenie, a co ważniejsze, przez kilka dni zbierali siły, będąc załogą w Modlinie. Ich błyskawiczne uderzenie zdemolowało Prusaków. Rankiem dwudziestego trzeciego września dawna załoga Modlina szła drogą przez Legionowo prosto na Radzymin, zagrażając tyłom armii generała Küchlera. Właśnie tego dnia został zestrzelony samolot z porucznikiem Krzysztofem Zakrzewskim na pokładzie. Lotnik trafił szybko do Szpitala Praskiego, do sali, w której leżał Krupski. Siłą rzeczy nie był on świadkiem kolejnych wydarzeń, stąd też dalsze informacje o przebiegu walk nie były już tak precyzyjne.

      Wiadomości z południowych godzin 25 września wskazywały na to, że wschodniopruska 3. Armia nie uległa Polakom. Nie została okrążona przez podwójne polskie uderzenia z Warszawy i Modlina. Nie zostały nawet odcięte drogi komunikacyjne z jej zapleczem w Prusach Wschodnich. Küchler zdołał zebrać ostatnie rezerwy, zatrzymał atakujące polskie dywizje pod Radzyminem i wyszedł tamtędy z zastawionej na niego pułapki. Wszystko wskazywało na to, że jego wojska uciekają za Bug, aby rzeką osłonić się od dwakroć od niego silniejszych wojsk generała Juliusza Rómmla. Oblężenie Warszawy zostało jednak przerwane, co natychmiast zaowocowało przybyciem do miasta setek rolników oferujących wygłodzonemu miastu warzywa, owoce, nabiał i wędliny. Polacy odnieśli więc sukces, choć nie taki, na jaki liczyli. Sytuacja militarna nie wyklarowała się. Mimo odchodzenia 3. Armii za Bug, stolicę oddzielało od Grupy Armii generała Dęba-Biernackiego dwieście kilometrów przestrzeni luźno obsadzonej wojskami niemieckimi.

      Karol przed kolacją przeszedł się po szpitalu, starając się z rozmów, plotek i pogłosek zorientować, jak wygląda ogólna sytuacja wojskowa w Warszawie i okolicach. Do stolicy docierały okrężną drogą wyczerpane oddziały Armii „Poznań” generała Kutrzeby. W twierdzy Modlin stanęła załogą Armia „Pomorze” generała Bortnowskiego, która była najprawdopodobniej w gorszym stanie niż formacje wielkopolskie. Modlin i Warszawę opuściły z kolei w miarę wypoczęte wojska generała Rómmla, za którymi poszła kawaleria przyprowadzona znad Bzury. Ważnym atutem było utrzymywanie w polskich rękach przepraw na Wiśle. Według tego, co mówili nowo przybyli ranni, w Modlinie były dwa mosty. W Warszawie z kolei, a nie była to tajemnica, dysponowano podwójnym mostem przy Cytadeli, mostem Kierbedzia, mostem Średnicowym oraz mostem Józefa Poniatowskiego. Dzięki tym przeprawom Polacy mogli swobodnie manewrować swoimi siłami, co odczuli na własnej skórze Küchler i jego Prusacy.

      Wojska niemieckie były rozdzielone Wisłą. Na zachód od rzeki, nad Bzurą i dookoła Puszczy