Kiedy w końcu rzeczywiście zaczęłam wierzyć, że jestem bezsilna wobec alkoholu, wówczas doświadczyłam tego nie jako porażki, lecz jako ulgi. Było to jak wyzwolenie spod ogromnego ciężaru, który niosłam aż nazbyt długo. Było to tak, jak gdybym usiłowała się wspinać na Mont Everest bez tlenu i w końcu usłyszała, że ktoś do mnie mówi: „Dlaczego próbujesz to zrobić? Przecież jest to zbyt trudne i nikt cię o to nie prosi”. Odkrycia, dlaczego porywałam się na niemożliwe oraz dlaczego tak trudno było mi przestać, stały się dwoma z wielu darów, jakie otrzymałam dzięki Al-Anon.
Przyzywanie mocy Boga
Podczas gdy zaczęłam uczęszczać na spotkania Al-Anon i usiłowałam przyznać się do mojej bezsilności wobec alkoholu, równocześnie, w nieco innym kontekście, uczyłam się o „mocy uzdrawiania”, o zapraszaniu Ducha Świętego, żeby przybył i uzdrawiał swoją mocą, używając do tego nas jako swoich instrumentów. Widziałam, jak działo się to poprzez innych ludzi i przeze mnie samą. Jednoczesna wiara, zarówno w moją własną moc, żeby stać się instrumentem przy uzdrawianiu, jak i w moją własną bezsilność, wydawała się wewnętrznie sprzeczna.
Ten ewidentny konflikt trwał przez całkiem długi czas i tylko potęgował moje poczucie zagubienia. Lecz teraz wydaje mi się to nie tyle sprzecznością, co dwiema stronami tej samej monety. Im bardziej przyznaję się do mojej osobistej bezsilności, z tym większą gotowością przyzywam mocy Boga.
Ta prawda odnosi się do jakiegokolwiek nałogu. Osoba uzależniona, która nie przyznaje się do swojej bezsilności wobec swojego nałogu, nie ma szans od niego uciec. Lecz ten, kto do niej się przyzna i codziennie polega na Sile większej niż on sam, na Bogu, zyskuje ogromną szansę, żeby móc przezwyciężyć swój nałóg.
Kontrolowanie
Kontrolowanie i strach
Większość moich lęków wywołanych piciem Philipa koncentrowała się wokół obawy o jego życie i o przetrwanie naszej rodziny. Lecz sądzę, że w moim strachu i przymusie kontrolowania istniały też inne elementy. Kiedy odczuwamy ostry przymus, żeby kontrolować innych, dzieje się tak, ponieważ inni ludzie próbowali kontrolować nas. Pod pragnieniem kontroli z zasady skrywa się strach. Myślę, że łączyłam swoją rolę w „pomaganiu Philipowi” z własnymi doświadczeniami z czasów szkolnych i bałam się, że jeśli bym nie wypełniła tego zadania pomyślnie i „na czas”, ktoś by naskoczył na mnie z siłą tony cegieł, osuwających się na moją głowę.
Al-Anon dał mi odwagę, żeby przyjrzeć się własnym lękom i rozmawiać o nich, zamiast zamiatać wszystko pod dywan i tłumaczyć sobie, że zachowuję się w absurdalny sposób. W miarę, jak stopniowo się tego uczyłam, zyskiwałam umiejętność dostrzegania, które lęki były zdrowe i racjonalne (niektóre rzeczywiście były), a które nie. Wówczas te irracjonalne zaczynały tracić swoją moc.
Kontrolowanie i zamartwianie
Wraz z usiłowaniami kontrolowania innych ludzi możemy również próbować kontrolować przyszłość poprzez zamartwianie się o nią. To także nie działa. Możemy myśleć o przyszłości i snuć rozsądne plany z nią związane, lecz ostatecznie ona i tak leży w rękach Boga, a nie w naszych. Ten rodzaj zamartwiania się jest znany w Al-Anon jako „projekcja”. „Projektujemy” wiele możliwych scenariuszy, a następnie próbujemy sobie wyobrażać, jak ich uniknąć.
Pewnego razu podczas spotkania niektóre osoby mówiły, że drżą już na samą myśl o Świętach Bożego Narodzenia. Wyobrażasz sobie wtedy, że inni się cieszą, a ty nie – z powodu alkoholu. Może to być bardzo trudny okres w roku. Wówczas jeden człowiek powiedział, że podjął decyzję, że jeśli już zapowiadają się dla niego trudne święta, to będzie je przeżywał tylko raz. Nie zamierza sobie wyobrażać na zapas połowy tuzina okropnych scenariuszy. Nauczył się bowiem, że projektowanie przynosiło efekty przeciwne do zamierzonych.
Zgadzam się z nim, chociaż wcale nie jest łatwo przestać projektować. Jeśli się już na tym złapię, postanawiam, żeby przestać. Obecnie znacznie rzadziej tak robię, przynajmniej na poziomie świadomości. Jeden z moich ulubionych psalmów mówi: „Nie martw się, gdyż nic oprócz zła nie może z tego powstać”35 (Ps 37, 8).
Kiedy kontrolowanie nie jest „kontrolowaniem”?
Kontrolowanie jest złożonym problemem, ponieważ od czasu do czasu rzeczywiście musimy robić coś, co je bardzo przypomina. Przykładowo, edukowanie i troska o nasze dzieci może wyglądać na kontrolę. W rzeczywistości zaś naszym celem jest raczej poprowadzenie ich niż kontrolowanie. Możemy dzielić się z nimi naszymi przekonaniami i sposobami na radzenie sobie z pewnymi rzeczami, lecz ostatecznie musimy pozostawić im wolność dokonywania własnych wyborów.
Kiedy pełnimy funkcje pasterzowania, dobrze jest zadać sobie pytanie, czy wskazujemy innym drogę w sposób, który zachęca ich do odkrywania i używania własnych talentów, czy też staramy się ich „kontrolować”, to znaczy działamy powodowani raczej naszymi własnymi „potrzebami kontrolowania”, niż rzeczywistym dobrem społeczności.
Kiedy jesteśmy pracodawcami, to potrzebujemy mówić ludziom, co mają robić. Ale nie zmuszamy ich do robienia rzeczy, których sobie nie życzą. Kiedy Bóg dawał nam wolną wolę, to jednocześnie dokonał wyboru, że nie będzie nas „kontrolował”. Stwierdzenie u siebie „kontrolowania” jest bardziej kwestią przyglądania się motywom swojego postępowania niż samym czynom.
Jezus nie kontrolował
Jak już raz uzyska się świadomość przymusu kontrolowania innych, to zaczyna się go dostrzegać w wielu różnych sytuacjach, z Kościołem włącznie. Kontrolowanie stało się do tego stopnia nieodłączną częścią życia, że to osoba nie kontrolująca odstaje od reszty.
Żeby zobaczyć, jak wygląda taka osoba, możemy przyjrzeć się Jezusowi. Chociaż Jezus nauczał, uzdrawiał i żył według tego, czego sam nauczał, to pozostawał przy tym bardzo nie kontrolujący. Nie przyglądał się swoim uczniom bacznym okiem przez cały czas. Raz ich nauczywszy, ufał im na tyle, żeby rozesłać ich po dwóch, żeby sami nauczali i uzdrawiali w Jego imieniu.
Był bardzo daleki od pozostawania ze swymi uczniami przez tak długo, jak się tylko da, czy też od udzielania im szczegółowych wytycznych. Opuścił ich na długo przed tym, zanim czuli się gotowi, żeby pozostać samymi. Obiecał, że jeśli tylko Go o to poproszą, to Duch Święty przybędzie, żeby ich poprowadzić, lecz nie narzucał im kontroli.
Czasami nasza potrzeba kontrolowania może przeszkodzić innym chrześcijanom zaufać w możliwość przewodnictwa Ducha Świętego wobec nas samych, jak i innych. Prawda ta odnosi się zarówno do świeckich, jak i duchownych. Oczywiście istnieje potrzeba przywództwa i pokierowania, lecz istnieje również potrzeba nie gaszenia Ducha, nie obezwładniania innych czy usiłowania kontrolowania ich z powodu naszych własnych potrzeb. „Samokontrola” jest darem Ducha. Kontrolowanie innych nim nie jest.
Bóg nie