John Wimber powiedział: „Możność posługi w mocy Ducha Świętego jest bezpośrednio związana z możnością otrzymania mocy”. Wcześniej zwykłam się modlić słowami w stylu: „Panie, jestem dostępna”. Coś ponad to wydawało mi się zachłannością. To takie głupie, jeśli ktoś prosi o moc uzdrowienia kogoś innego. Moc Boga jest nieograniczona. Jezus każe nam prosić i mówi „o ileż bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13).
Grupa modlitwy o uzdrowienie
Kilkoro z naszych przyjaciół również uczestniczyło w tej konferencji. Widzieliśmy, jak Duch Święty przychodził, kiedy został zaproszony, żeby przyjść, oraz jak działał, kiedy ofiarowano Mu czas i przestrzeń do działania. Uzdrawiał chorych i wypędzał demony oraz dokonywał rzeczy, których tylko On potrafi dokonać, a których bez Niego my nie zdołalibyśmy uczynić.
Interesujące jest to, że Jezus powiedział, iż wypędza demony nie dlatego, że sam jest Bogiem, lecz mocą Ducha Świętego (Łk 11, 20). Niekiedy podczas nabożeństw kościelnych, a nawet podczas modlitw grupowych cały harmonogram jest tak ściśle zorganizowany, że nie daje się zbyt wielkiej szansy Duchowi Świętemu na uczynienie czegokolwiek, co nie byłoby wcześniej zaplanowane! Bez wątpienia ułatwia to życie tym, którzy „trzymają kontrolę”. Lecz skoro Jezus jest Głową Kościoła, to być może powinniśmy zaprosić Go, aby przejął nad nim kontrolę i dać Mu w Jego własnym Kościele carte blanche? Niektóre z Jego ziemskich spotkań musiały być bardzo „nie poukładane” i hałaśliwe, lecz uzdrowienia i uwolnienia rzeczywiście się wydarzały.
Postanowiliśmy, że zamiast jedynie rozpowiadać, w jakiej to dobrej konferencji uczestniczyliśmy, powinniśmy raczej się wspólnie zebrać i zastosować w praktyce część z tego, czego się nauczyliśmy. Z błogosławieństwem księdza z naszej parafii założyliśmy grupę modlitwy o uzdrowienie, która spotykała się raz na tydzień u nas w domu lub w domu któregoś z jej członków. Rozpoczynaliśmy od uwielbienia, choć pod względem muzycznym pozostawiało ono nieco do życzenia. Czasami mieliśmy naukę, a następnie modliliśmy się albo ze sobą nawzajem, albo też z ludźmi, którzy przyszli na spotkanie grupy, chcąc się pomodlić. W innych razach szliśmy modlić się z ludźmi z parafii, którzy o modlitwę prosili.
Rezultaty były całkiem zachęcające: kilka fizycznych uzdrowień, lecz w większości uzdrowienia wewnętrzne. Przykładowo, jedna osoba z grupy przez długie lata czuła się winna śmierci swojego ojca. Był on już bardzo schorowany i w podeszłym wieku, lecz zmarł, bo zadławił się i to akurat wtedy, kiedy ona podawała mu coś do picia. Z jej strony nie było w tym nic prócz miłości, więc nie miała się ani z czego spowiadać, ani za co pokutować, lecz w pewnym sensie sprawiało to tylko, że jeszcze trudniej przychodziło jej radzenie sobie z tym wszystkim. Jednakże kiedy modliliśmy się, Pan utwierdził ją, zabrał fałszywe poczucie winy i zesłał na nią swój spokój, jeśli chodzi o tę całą sytuację. Po modlitwie powiedziała, że czuje się nową osobą i od tamtej pory jej życie zrodziło wiele dobrych owoców.
Inna przyjaciółka, która cierpiała z powodu artretyzmu, przyjechała na spotkanie grupy taksówką, gdyż chodzenie sprawiało jej zbyt wielki ból. Opuszczała to spotkanie praktycznie w podskokach. Grupa zbierała się przez około osiemnaście miesięcy, do chwili, gdy wielu z jej uczestników wyprowadziło się z Londynu.
Ten czas, który spędziliśmy razem, dał nam pewność siebie podczas modlitwy z ludźmi i podbudował naszą wiarę. Modlitwa o uzdrowienie stała się normalną częścią naszego chrześcijańskiego życia, sposobem na ćwiczenie się w miłości. Prosiliśmy o słowa poznania28, oczekując, że je otrzymamy i bardzo często tak też się rzeczywiście działo. Stawaliśmy się coraz lepsi w nie przejmowaniu się tym, że możemy się wygłupić, jeśli rezultaty nie przyjdą natychmiastowo i wiedzieliśmy, że Pan działa w swoim własnym czasie i na swój własny sposób. Podsumowując krótko, byliśmy zdumieni i wdzięczni, że pojawiło się aż tyle widocznych rezultatów.
3. Usłyszenie w kontekście chrześcijańskim wielu idei Dwunastu Kroków
Poczucie nadmiernej odpowiedzialności
W październiku 1984, po drugim pobycie Philipa w Clouds House, kiedy już Richard i John poszli do szkoły z internatem, rozpoczęłam na Uniwersytecie Londyńskim studia podyplomowe z teologii pastoralnej. Jedną z książek, jakie przeczytałam podczas mojego pobytu tam, było Gracias!29 autorstwa Henriego Nouwena. W tamtym czasie skopiowałam do mojego dziennika następujący jej fragment:
„Dwoma przyczynami, które najbardziej wyniszczają usposobienie misjonarzy, wydają się być wina i pragnienie zbawiania… Chociaż poczucie winy i pragnienie zbawiania mogą być bardzo destrukcyjne i wywoływać depresję u misjonarzy, sądzę, że nigdy nie będziemy całkowicie wolni od któregokolwiek z nich. Czujemy się winni i pragniemy doprowadzić do zmiany”…
„Ogromnym wyzwaniem staje się życie i praca bez wynagrodzenia. Pan wziął na siebie naszą winę i zbawił nas. To właśnie w Nim Boskie dzieło zostało dokonane. Zadaniem ludzkich misjonarzy jest unaocznienie Boskiego dzieła pośród naszej codziennej egzystencji. Kiedy już uda się nam zrozumieć, że nasza wina została nam odjęta i że tylko Bóg zbawia, wówczas stajemy się wolni, żeby móc służyć, wtedy możemy żyć prawdziwie skromnym życiem. Uporczywe trzymanie się winy jest opieraniem się przed łaską Boga, chęcią bycia zbawicielem, który współzawodniczy z samym Bogiem. Oba te przypadki stanowią idolatrię i sprawiają, że praca misjonarska staje się bardzo trudna i w końcu niemożliwa”.
Być może fragment ów poraził mnie dlatego, że kiedyś zrobiłam sobie test z pewnej książki, z którego wynikało, że mam kompleks Mesjasza! Tak właściwie to nie dostrzegałam, żebym go miała, ale to wystarczyło, żeby wysunęły się moje duchowe atenki.
„Pragnienie zbawiania” jest blisko związane z poczuciem, że jesteśmy odpowiedzialni za problemy innych ludzi. Niegdyś klasyfikowałam „robienie czegoś dla innych” jako „dobre”, podczas gdy „robienie czegoś dla siebie samej” często wydawało mi się samolubne. Więc skoncentrowałam się na robieniu czegoś dla innych i często czułam się odpowiedzialna za ich dobre samopoczucie.
Wybaw nas ode złego
W artykule zamieszczonym w „The Tablet” na temat programów Dwunastu Kroków, który już wcześniej cytowałam, pewien członek AA, będący księdzem, powiedział: „Postrzegam AA jako częściowe wylewanie się Ducha, jak u Ezechiela i Izajasza. AA jest posługą opartą na wybawianiu od obsesji i dlatego też musi stanowić ogromne duchowe wzbogacenie dla społeczeństwa jako całości. Jest to radosny spacer z Panem”. Uważam, że to samo można powiedzieć o wszystkich programach Dwunastu Kroków. Wszystkie one bowiem mają do czynienia z jakiegoś rodzaju obsesją lub kompulsywnym zachowaniem, z powodu których tak wielu ludzi cierpi.
Nałogi i kompulsywne zachowania wskazują na brak wewnętrznej wolności i potrzebę nie tylko uzdrowienia, lecz także wybawienia. „Bądźcie więc poddani Bogu, przeciwstawiajcie się natomiast diabłu, a ucieknie od was” (Jk 4, 7).
Niektórych chrześcijan obraża myśl, że mogliby potrzebować wybawienia. Sądzę, że jeśli diabeł przypuścił atak na samego Jezusa, to z pewnością zaatakuje tych, co za Nim podążają. A święty Paweł, kiedy pisał do chrześcijan w Efezie, rzekł: „Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw duchowym pierwiastkom zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).
Programy