Czerwiec 1983 roku
Philip jest w Clouds23 a ja czuję, że chmury się rozpraszają. Zaczynam teraz rozumieć wiele z tego, czego wcześniej nie rozumiałam w nim i w sobie, np.: dlaczego ludzie, którzy się ze mną modlili, wciąż otrzymywali słowo „strach”. Obawiałam się wewnętrznej ciemności, której ani nie rozumiałam, ani też nie uznawałam. Teraz, gdy już to robię, przypomina to podnoszenie pokrywki z czajnika, w którym gotuje się woda: przeróżne rzeczy wyskakują i rozbryzgują się na zewnątrz. Lecz znajduję w tym również poczucie wyzwolenia. Przywodzi mi to na myśl koncepcję ojca Boba DeGrandisa24 o spychaniu różnych rzeczy do piwnicy umysłu, żeby na nie nie patrzeć. Teraz właśnie zaczynam się im przyglądać i staram się je odrobinę uporządkować. Pan od pewnego czasu pomaga mi w porządkowaniu kredensów w moim domostwie (są one bardzo symboliczne – upycha się w nich najpaskudniejsze rzeczy, żeby nie kłuły w oczy) i jestem pewna, że On pomoże mi również w usuwaniu tych mentalnych i duchowych udręk.
Kiedy Philip wrócił z odwyku, powstrzymywał się przed wypiciem „tego pierwszego kieliszka”, „tylko przez ten jeden dzień”, i pozostawał trzeźwy przez kilka miesięcy. Lecz choć dzięki temu życie stało się znacznie łatwiejsze, to równocześnie sprawiło to, że zaczęłam coraz bardziej uświadamiać sobie swoją własną potrzebę uzdrowienia. Gdy czułam się roz-strojona w relacji z samą sobą, to nie mogłam już dłużej po prostu zrzucać tego na karb picia Philipa. Lecz miałam znikome pojęcie o tym, gdzie tak naprawdę tkwi istota problemu i jak bardzo mieszkanie z alkoholizmem przez tak długi czas odcisnęło na mnie swe piętno. Taki stan rzeczy niezmiennie się utrzymywał, dopóki nie zaczęłam regularnie brać udziału w spotkaniach Al-Anon.
Kiedy jesienią picie z powrotem się wznowiło, to poziom stresu się podniósł, a życie zaczęło bardziej przypominać test na wytrzymałość, niż kojarzyć się z przyjemnością. Przez większość czasu czułam się zmęczona niemożliwym do zdefiniowania poczuciem winy i przeczuciem nadciągającej katastrofy, co – jak się miałam pewnego dnia dowiedzieć – stanowi powszechny symptom współuzależnienia. Przyjaciółka, która była pielęgniarką, zasugerowała mi, że powinnam zwrócić się o pomoc do psychologa w Westminster Pastoral Foundation, więc skorzystałam z jej porady.
Marzec, 1984 roku
Moja konsultacja z psychologiem była nieco traumatyczna: zachęcanie mnie do mówienia o wszystkich najgorszych doświadczeniach w życiu, o których normalnie z całych sił starałam się nie myśleć, sprawiło, że sama również popadłam w niezłą „depresję”, chociaż psycholog stwierdził, że to nie depresja, lecz żal! Jednakże za pomocą połączenia tego doświadczenia z modlitwą osobistą oraz tą ofiarowaną w mojej intencji przez siostrę Brigid i ojca Petera, a także przy pomocy odrobiny porad z ich strony, sądzę, że poukładałam sobie wiele rzeczy i że na dłuższą metę poczułam się z tym wszystkim lepiej – chociaż nie jest to proces, który bym rekomendowała bez jednoczesnego wsparcia modlitewnego.
W ciągu następnych kilku lat za każdym razem, kiedy Philip strzelił sobie kielicha (co generalnie oznaczało wystarczającą ilość kielichów, żeby odpłynąć w niebyt), wiedza na temat mojej własnej (i jego) bezsilności wobec alkoholu została gruntownie utrwalona. I za każdym razem było to bardzo bolesne doświadczenie. Później słyszałam, jak ktoś na spotkaniu Al-Anon mówił: „Nie tyle miałam w sobie odwagę, żeby się zmienić, co ból, żeby się zmienić”, a ja dokładnie wiedziałam, co ta osoba miała na myśli. Bez odczuwania bólu mojej reakcji na picie Philipa, nie stałabym się gotowa na poszukiwanie sposobów, w jaki mogłabym tę reakcję zmienić i „odpuścić sobie oraz wpuścić Boga”.
2. Doświadczanie uleczającej mocy Boga
Działo się to na wiele różnych sposobów. Bóg dostarcza wielu różnych postaci uzdrowienia, które się nawzajem nie wykluczają. Wierzę w medycynę i w cuda, w psychiatrię i grupy samopomocy, w ośrodki odwykowe i w „moc uzdrawiania”.
Philip w Clouds House i w AA
W marcu 1984 roku, po koszmarnej zimie, Philip wrócił do ośrodka odwykowego w Clouds House. Tamtejsi pacjenci otrzymują pomoc medyczną, zwłaszcza w fazie detoksykacji. Mają też wsparcie psychologiczne i wprowadza się ich do odpowiedniego programu Dwunastu Kroków: AA dla alkoholików i NA (Anonimowych Narkomanów) dla osób uzależnionych od środków chemicznych. Podczas spędzonych tam tygodni bardzo intensywnie „przepracowują” pierwsze cztery Kroki, wychodzą na spotkania miejscowych wspólnot Dwunastu Kroków i gorąco się ich zachęca, żeby nadal na nie uczęszczali już po opuszczeniu ośrodka. Dzięki uczestnictwu w tych spotkaniach otrzymują pomoc, pozwalającą im trzymać się z dala, „tylko przez ten jeden dzień”, od owego pierwszego kieliszka, który w przypadku alkoholika prowadzi do wielu następnych.
Listopad, 1984 roku
Nie mogę uwierzyć, że nic nie zapisałam w tym dzienniku, odkąd Philip wrócił do Clouds, ale wydaje się, że tak jest. Ostatecznie został tam na siedem tygodni, ale pojawił się jako nowy człowiek i od tamtej pory przez cały czas trzyma się dzielnie, chwała Bogu. Odwiedziliśmy go w Clouds raz czy dwa, gdzie naprawdę „przykładał się” do programu. Odkąd wyszedł z Clouds nieprzerwanie chodzi na spotkania AA, może nie aż tak często, jak jest to zalecane, ale naprawdę chodzi i przez cały czas jest trzeźwy.
John z dobrym wynikiem zdał egzamin Common Entrance25, a Richard otrzymał stypendium matematyczne. Chwała Panu po raz wtóry! Zatrzymał się u nas Arnaud, chłopcy wraz z nim pojechali z powrotem do Brittany, a Philip i ja mieliśmy dla siebie dziesięć dni. Zajechaliśmy później do Brittany, żeby zabrać chłopców i wyruszyliśmy do Owernii. W końcu mieliśmy gorączkowe dwa tygodnie, żeby przygotować chłopców do szkoły z internatem. W ząb wdała mi się ropa i wlokłam się w takim stanie przez istne morze tasiemek z imionami do ponaszywania.
Jednakże wszystko było gotowe na czas, choć w ostatniej chwili, i chłopcy wyruszyli do szkoły bardzo eleganccy.
Kiedy przyjechaliśmy do domu, wybuchłam płaczem i doszłam do wniosku, że chyba musieliśmy zwariować, żeby się z nimi rozstać.26 Philip pozwolił mi powyrywać nieco włosów z głowy i pomrukiwał uspakajająco. Przez pierwsze trzy tygodnie, kiedy ich nie było, bardzo za nimi tęskniłam. Później przyjechali na weekend i wyglądali na całkiem szczęśliwych. Od tamtej pory widujemy ich prawie w każdy weekend i rozstanie wydaje się o wiele mniej drastyczne.
Moc uzdrawiania
Jesienią 1985 roku John Wimber, założyciel wspólnoty chrześcijańskiej Vineyard Christian Fellowship, przyjechał do Anglii na cykl konferencji dotyczących uzdrawiania. Mówił o „mocy uzdrawiania”, gdyż wierzy, że chrześcijanie nie tylko mogą wstawiać się za chorymi, prosząc o ich uzdrowienie, lecz również potrafią ich uzdrawiać przez moc Ducha Świętego, która działa w nich i przez nich. Wspólnota Vineyard, która mu towarzyszyła, składająca się z wielu jeszcze nastolatków, zademonstrowała prawdziwość jego przekonań. Jezus zaiste poinstruował Dwunastu, żeby „uzdrawiali chorych”, a nie tylko modlili się o ich uzdrowienie.
Pismo Święte i żywoty świętych są pełne przykładów na to, że takie zdarzenia miały miejsce, lecz wielu chrześcijan jest przekonanych, że uzdrawianie wykracza poza ich osobiste doświadczenie wiary. W pewnym sensie, oczywiście, tak też i jest. Lecz nie wykracza ono ponad moc Ducha Świętego. Jeśli Duch jest w nas, to jest On tym samym Duchem Świętym,