Siódma ofiara. Aleksandra Marinina. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Aleksandra Marinina
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66553-99-6
Скачать книгу
i coraz prymitywniej. „Jakiego koloru masz biustonosz? Niebieski czy biały?”, „Jaki rozmiar nosisz? Pewnie duży…”, „A ile razy dochodzisz w ciągu jednej nocy?”.

      W końcu zaczął chwytać Tatianę za ręce i proponować seks na biurku. Wszystko można by już dawno przerwać, ona jednak walczyła o swoją pozycję, za nic nie chciała pokazać szefowi, że się poddała, nie poradziła sobie i się przestraszyła. Zacisnęła zęby i cierpliwie prowadziła sprawę aż do chwili sporządzenia aktu oskarżenia. Tylko raz puściły jej nerwy.

      – Wiesz, Gorszkow, bardzo się cieszę, że tak długo cię szukano – powiedziała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. – Zdaję sobie, oczywiście, sprawę, że w ciągu tych miesięcy zdążyłeś popełnić wiele przestępstw i że gdyby cię wcześniej schwytano, toby do tego nie doszło. I skrzywdziłbyś nie dwadzieścia dziewcząt, ale tylko dwie. Żal mi ich wszystkich. Ale i tak się cieszę, że cię długo ścigano.

      – Niby czemu? – zapytał Gorszkow czujnie.

      – A temu, że gdyby cię złapano od razu, przestępstw byłoby niedużo, postępowanie szybko dobiegłoby końca, miałbyś dopiero siedemnaście lat i wysłano by cię do zakładu dla nieletnich. Za jedno czy dwa molestowania dostałbyś najwyżej rok. I spędziłbyś go ze smarkaczami, bo nikt by cię nie przeniósł do zakładu dla dorosłych na parę miesięcy. Wśród małolatów uchodziłbyś za bohatera, seksualnego macho, doświadczonego i wytrawnego. Ale nie miałeś szczęścia, Gorszkow. Zbyt długo cię ścigano. Teraz jesteś już pełnoletni, a popełnionych przestępstw wystarczy na co najmniej pięć lat. Oskarżę cię z paragrafu sto dwadzieścia, odpowiesz też za czyny chuligańskie, w dodatku notoryczne, popełniane ze szczególnym cynizmem. Jak dobrze pomyślę, znajdę coś jeszcze. W sumie zbierze się jakieś osiem lat. I pójdziesz odsiadywać wyrok z dorosłymi facetami. Wielu z nich ma dzieci, siostry, narzeczone i żony. Dla nich będziesz skończonym draniem, a nie bohaterem. Nie dadzą ci żyć, Gorszkow, możesz mi wierzyć. Prawdopodobnie w ogóle stamtąd nie wyjdziesz. Albo cię okaleczą w zakładzie, co jest bardzo możliwe, albo pobiją, a ty spróbujesz się odegrać i zainkasujesz nowy wyrok. A później jeszcze jeden i jeszcze jeden. Nawet jeżeli pozostali więźniowie darują ci życie, to zrobią, co tylko w ich mocy, żebyś nigdy nie wyszedł na wolność. Są w tym mistrzami, opracowali całą strategię, jak prowokować zeków, a potem oddawać pod sąd za nowe przestępstwo. Chwytasz? W takim razie przejdźmy do kolejnego incydentu…

      Jej szczerość nie odniosła, rzecz jasna, żadnego skutku. Gorszkow jeszcze bardziej się rozzłościł, ale Tatiana była zadowolona, że powiedziała mu to, co powiedziała. Poczuła ulgę.

      Doprowadziła postępowanie przygotowawcze do końca, sporządziła akt oskarżenia, a potem z satysfakcją obserwowała Gorszkowa, gdy czytał długi, wielostronicowy dokument. Robił to wolno, ale nie dlatego, że wnikliwie analizował tekst. Po prostu ledwie sylabizował.

      – Dobra – oznajmił z pogróżką w głosie, rzucając kartki na biurko. – Zapłacisz mi za to, suko. Odsiedzę, ile mi dadzą, ale później się spotkamy, Tatiano Grigorjewna. Może będę miał szczęście w sądzie, a wtedy spotkamy się już niedługo. Więc czekaj na mnie, kochana, bo wrócę. I nie zapomnij się umyć, nie lubię brudasek.

      W sądzie nie miał szczęścia, za wszystkie przestępstwa skazano go łącznie na siedem lat. Słowa Tatiany okazały się prorocze, w zakładzie też mu się nie poszczęściło, bo skazaniec z największym autorytetem na oddziale miał osobisty i wielce nieżyczliwy stosunek do wszelkiej maści gwałcicieli i zboczeńców. Podjąwszy próbę obrony własnej, Gorszkow okaleczył kogoś i dostał nowy wyrok.

      – Złożyłam zapytanie – oznajmiła Tatiana zrezygnowanym tonem. – Aleksander Pietrowicz Gorszkow, rok urodzenia sześćdziesiąty dziewiąty, opuścił zakład karny w maju bieżącego roku. Udał się niby do obwodu twerskiego, ale jeszcze tam nie dotarł. Miejsce jego pobytu pozostaje nieznane.

      W pokoju zapadła cisza. Nastia i Korotkow patrzyli na nią ze współczuciem. Misza Docenko wbił wzrok w leżącą na biurku kartkę z odpowiedzią na zapytanie. Obwód twerski sąsiaduje z moskiewskim, to niedaleko.

      – Tatiano Grigorjewna – powiedział, jak zwykle zwracając się do niej oficjalnie. – Czy ten Gorszkow może być zabójcą? Zawsze sądziłem, że sprawca przestępstw seksualnych różni się nieco od zabójcy. Że to różne typy osobowości.

      – Daj spokój, Misza. – Korotkow machnął ręką. – Może czy nie… To tylko nasze dywagacje. W dodatku nazywasz go szumnie, jak na inteligenta przystało, sprawcą przestępstw seksualnych, ja zaś z bolszewicką prostotą powiem, że to zboczeniec, i będę miał rację. Gdy człowiek staje się zboczeńcem, to na długo. Można powiedzieć, że na resztę życia. A jego mania może się przejawiać na różne sposoby. Nie jest tak? No powiedz, Asiu, mam rację?

      – Nie wiem. – Pokręciła głową. – Trzeba by zapytać specjalistów.

      – A co tu poradzą specjaliści? – ciągnął rozgorączkowany Jurij. – Mało to było zabójców z zaburzeniami na tle seksualnym? Weźmy chociażby legendarnego Gołowkina zwanego Dusicielem, że nie wspomnę o Czikatile. Pragnął oryginalnych doznań seksualnych, a skończyło się kupą okaleczonych zwłok. Tak to wygląda. Taniu, masz zdjęcia Gorszkowa?

      – Znajdą się. Ale co z czasem, Jura? Amatorskie fotki dostaniemy na pewno od jego rodziców, tyle że na nich ma najwyżej siedemnaście lat. Teraz skończył dwadzieścia dziewięć, z czego ponad dziesięć spędził w zakładzie, więc nie rozpoznamy go na podstawie tamtych zdjęć.

      – Zgadza się – podchwycił Docenko. – Ale można wziąć ostatnie zdjęcia, zrobione w zakładzie do zaświadczenia o zwolnieniu. Są, oczywiście, „martwe”, nie wiadomo też, jak facet się teraz czesze, zrobimy jednak parę portretów w komputerze. Spróbujemy…

      – Co spróbujemy? – przerwał mu Korotkow, wyraźnie zniechęcony. – Pokażemy zdjęcie wszystkim uczestnikom telemostu, którzy byli na Arbacie? Po pierwsze, zajęłoby to rok, a po drugie, nic by nam nie dało. Załóżmy, że nikt go sobie nie przypomni. To przecież wcale nie oznacza, że go tam rzeczywiście nie było. Załóżmy, że ktoś go sobie przypomni. Będziemy wiedzieć, że to właśnie on z nami pogrywa, i co z tego? Musimy go przecież znaleźć; kłopot polega na tym, że nie wiemy, gdzie szukać. Wyślemy za nim, oczywiście, list gończy, nie możemy jednak wiązać z tym wielkich nadziei. Potrzebne są pomysły.

      Pomysły. Skąd je wziąć? Tatiana pomyślała, że teraz, o wpół do jedenastej wieczorem, siedzi na Pietrowce i nic jej nie grozi, póki nie wyjdzie na ulicę. Ale nie może siedzieć tutaj wiecznie. Najgorsze jest to, że nie wiadomo, czy uda jej się rozpoznać Aleksandra Pietrowicza Gorszkowa, nawet gdyby go zobaczyła na ulicy albo w autobusie. Minęło jedenaście lat; w tym czasie miała do czynienia z tyloma podsądnymi, że ich twarze zlały się w jej pamięci. Niektórych pamięta dobrze, innych wcale, ale żeby rozpoznać kogoś po jedenastu latach, musiałaby znać detale jego twarzy i mimikę. A detale się zatarły… Może, oczywiście, odtworzyć w pamięci wygląd nieszczęsnego Gorszkowa, ale bez owych detali co drugi przechodzień będzie jej go przypominał.

      Nastia jakby czytała jej w myślach.

      – Taniu, dobrze pamiętasz jego twarz? – zapytała.

      Obrazcowa pokręciła głową.

      – Tylko w ogólnym zarysie. Albo go w ogóle nie rozpoznam, albo zacznę rozpoznawać w każdym.

      – Jasne. W takim razie pozostaje jedno: szukać go od wewnątrz.

      – Od wewnątrz? – zapytał Korotkow. – Co masz na myśli?

      – Samego Gorszkowa. Jura, on ma jakiś plan, jakieś ukryte zamiary. Mógł przecież odszukać Tatianę, to nietrudne, biorąc pod uwagę jej popularność literacką. Odszukać i… Jednym słowem, wiadomo. Ale nie zrobił tego. Zainscenizował