Natomiast jeżeli tej kobiety nie ma już wśród żywych, sprawa wygląda fatalnie. Po pierwsze, to zabójstwo, innymi słowy, pozbawienie bliźniego życia, co zawsze stanowi nikczemny postępek, bez względu na ofiarę. Po drugie, od razu wyklucza kuszącą hipotezę o głupim dowcipie zwariowanego milionera. Gdy człowiek sobie żartuje, raczej nie zabija świadków.
Wszystko wskazuje na to, że zaczęły się potwierdzać najgorsze podejrzenia, bo pijak i złodziejaszek Wieniamin Polnikow, znany raczej jako Wieńka Brityj[3], którego Zarubin odszukał w niedzielę koło czwartej, oznajmił:
– Dzięki Bogu, jestem cały i zdrowy. Reszta też na razie się trzyma. Pamiętasz Tamarkę?
– Oczywiście. – Siergiej się uśmiechnął.
– No tak – stwierdził Wieniamin z przekąsem. – Kto, jeśli nie ty, miałby ją pamiętać? Odebrałeś jej przecież prawa rodzicielskie.
– Nie ja, ale sąd – poprawił wywiadowca.
– Ojej, daruj sobie, znamy te wasze sądy. Gdybyś na nią nie doniósł, żaden sąd nie miałby nic do gadania.
– Racja. A tobie ta sprawa wciąż leży na wątrobie? Jesteś niezadowolony?
– Gdzie tam. – Usta Wieńki rozciągnęły się w wymuszonym uśmiechu, odsłaniając zepsute zęby. – Gdy dzieciak kręci się pod nogami, trzeba się pilnować. A jak chata jest wolna, można robić, co się chce.
– No a Tamarka? Tęskni do córeczki?
– Tamarka? – Brityj parsknął śmiechem. – Wspomina ją tylko wtedy, gdy chce kogoś zmiękczyć. Jaka to jest nieszczęśliwa, pozbawiona radości macierzyństwa, odsunięta od rodzonego dziecka. No i podczas różnych świąt, gdy rodzina podrzuca jej pieniądze. „Niech mi płacą – mówi – bo odbiorę im dziecko”. Wczoraj miała akurat urodziny, zabawa była na medal.
– Dużo was przyszło? – zainteresował się Zarubin wyłącznie dla podtrzymania rozmowy, myśląc o czym innym.
– Czy ja wiem? Niech no policzę. – Polnikow zmarszczył czoło i zaczął zginać palce. – Ja z Tamarką to dwa. Jej gach – trzy… Tak… Tak… Plus jeszcze troje, razem wychodzi sześcioro. Czekaliśmy też na Nadkę, ale ona, zdzira, nie przyszła. Widocznie pogardziła.
– Jaka Nadka? – zapytał Zarubin czujnie.
– No Nadka Tancerka. Nie pamiętasz? Taka mała, chuda jak patyk, nie ma na czym oka zawiesić. Z baletu.
Zarubin przypomniał sobie Nadkę Tancerkę. Słyszał o niej, jeszcze gdy pracował w tutejszym komisariacie, ale nie znał jej bliżej. Nie przyszła na urodziny kumpeli, gdzie mogła za darmo się napić i najeść… Bardzo ciekawe.
– A dlaczego nie przyszła? – zapytał, nie kryjąc zainteresowania. – Może nie wiedziała o imprezie? Albo zapomniała i nikt jej nie przypomniał?
– Ona by zapomniała? –prychnął Wieniamin pogardliwie. – Wczoraj spotkałem ją w tym samym zaułku i powiedziałem o urodzinach Tamarki. Zapomniała! Puknij się w głowę, człowieku.
– No dobrze, powiedziałeś jej. A ona co na to?
– Zawahała się, potem mówi: „Przyjdę”.
– Była sama?
– Samiuteńka.
– A co robiła, gdy ją spotkałeś?
– Boże, to samo, co zawsze. Zbierała butelki.
– Tak, wyszło nieładnie. – Zarubin pokręcił głową. – Dostać zaproszenie na urodziny przyjaciółki i nie przyjść to rzeczywiście świństwo.
– No właśnie! A co ja mówię? Zdzira i tyle.
– Chwileczkę, Wienia, nie śpiesz się z oceną. Może miała jakiś ważny powód, a ty od razu odsądzasz ją od czci i wiary. Jak wytłumaczyła, że nie przyszła do Tamarki?
– Nijak. – Brityj się uniósł. – Od tamtej pory w ogóle jej nie widziałem.
– No to może byś do niej zajrzał? Nie rozumiem cię, Wienia – oznajmił Siergiej surowo. – Twoja znajoma, powiedziałbym nawet, że przyjaciółka, obiecała przyjść na urodziny i nie przyszła. A ty nawet się nie zainteresowałeś, co się stało. Może zachorowała, leży i nie może wstać? Czeka, aż ty, jej przyjaciel, zaniepokoisz się, zaczniesz jej szukać, odwiedzisz, kupisz lekarstwa albo wezwiesz lekarza. A ty włóczysz się po ulicach i nazywasz ją zdzirą. Brzydko, Wienia. Mężczyźni tak nie postępują. A zwłaszcza przyjaciele.
Zarubin znał słabą stronę Polnikowa. Kiedyś był nauczycielem, zawsze wszystkich pouczał, żądał od znajomych, by przestrzegali kodeksu honorowego, w którym na pierwszym miejscu znajdowały się przyjaźń oraz wzajemna pomoc i wsparcie. Obecnie Wieniamin zbliża się do pięćdziesiątki, ze dwadzieścia lat nie pracuje w szkole, ale mimo dwudziestu lat nałogowego pijaństwa nie stracił pedagogicznych zapędów. Słowa detektywa sprawiły, że spoważniał.
– Może naprawdę zachorowała… Przeważnie jest zdrowa jak mało kto, żadne choróbsko jej nie bierze. Racja, muszę pójść i zobaczyć.
– Chcesz, to ci potowarzyszę. – zaproponował Zarubin. – I tak idę w tamtą stronę.
Nie miał zielonego pojęcia, która ulica prowadzi do domu Nadki Tancerki, ale Brityj nie zwrócił na to uwagi. W końcu Zarubin nie powiedział, że nie zna Nadki, no a skoro ją zna, musi znać też jej adres, rzecz jasna.
– Chodźmy. – Polnikow kiwnął głową. – W razie czego wezwiesz pogotowie, zgoda? Jesteś gliniarzem, ciebie posłuchają.
Nie śpiesząc się, dotarli do zaułka Małyj Własjewskij i weszli na cuchnącą klatkę schodową. Mieszkanie Tancerki było na pierwszym piętrze. Na dzwonek nikt nie otworzył, na pukanie też nie.
– No i proszę! – zawołał Brityj z urazą. – Nie ma jej nawet w domu, a ty mówisz, że zachorowała. Pewnie gdzieś się włóczy. Miałem rację, że to zdzira. Zawsze nią była. My jesteśmy prostymi ludźmi, a ona, cholera, pozuje na wielką baletnicę. Baletnica Greta z państwowego baletu. Zawsze zadzierała nosa, uważała się za kogoś lepszego. To dlatego nie przyszła do Tamarki.
– Przyhamuj trochę – powstrzymał go Siergiej. – Przecież w ubiegłym roku była na jej urodzinach?
– No tak.
– A przedtem?
– Też.
– I zawsze brała udział w waszych zabawach?
– Ma się rozumieć.
– I zapraszała was do siebie?
– Wiele razy. W sumie masz rację. Zawsze przychodziła. A wczoraj raptem nie przyszła…
– No właśnie. Może czuje się tak źle, że nie może wstać. Są takie choroby, gdy człowiek jest przytomny, ale nie ma siły, żeby się podnieść z łóżka. Albo złamała nogę i nie może chodzić. Niewykluczone też, że straciła przytomność, a my tu stoimy i o niej dyskutujemy. Nie udawaj niewiniątka, Wienia, przecież dobrze wiem, że masz