Na szczęście dla mnie. I na nieszczęście dla Marii i Olega.
– Nie ma szans, żebyśmy tu coś znaleźli – zawyrokował Ukrainiec.
Policjantka spojrzała na niego, jakby chciała go za coś opieprzyć. Choćby za brak wiary. Ale zamiast tego smętnie pokiwała głową.
– Co proponujesz? – zapytała.
Oleg wzruszył ramionami. Przeszli ponadtrzykilometrowy odcinek dzielący Centrum Nauki Kopernik i Port Czerniakowski, zahaczając po drodze o wszystkie napotkane lokale. Wypytywali o Renatę właścicieli nadwiślańskich przybytków, barmanów i ludzi z obsługi. Nie dowiedzieli się niczego. Absolutnie niczego. Jedynie potwierdzili to, czego byli pewni. Że każdego tygodnia przewijają się tam dziesiątki blondwłosych dwudziestoparolatek. Z reguły atrakcyjnych. Z reguły solidnie nawalonych. Z reguły w towarzystwie facetów.
– Możemy przejść na drugą stronę rzeki i pokonać podobną trasę, wypytując wszystkich napotkanych po drodze ludzi o Renatę – powiedział Oleg.
– Albo?
– Albo możemy uznać, że to szukanie igły w stogu siana, i dać sobie spokój. – Podniósł się z betonowych schodów i odkleił mokrą koszulę od ciała. – Nawet jeśli tu była, to się tego nie dowiemy. A przynajmniej nie w ten sposób.
Maria pokręciła głową.
– Cały dzień psu w dupę.
Oleg zerknął na zegarek, a potem na sznur samochodów sunących w górze mostem Łazienkowskim.
– Jest siedemnasta. Ludzie wychodzą z roboty. Proponuję wziąć z nich przykład. Jeśli chcesz, możemy jeszcze coś przekąsić. Znam fajny lokal w Porcie Czerniakowskim. Podają tam niezłe burgery. Moglibyśmy się rozłożyć na leżakach i popatrzeć, jak ludzie śmigają na wake’u. Dobrze nam to zrobi.
Maria spojrzała na Olega. Nie była pewna, czy wie, czym jest wake. Ani czy w ogóle ma ochotę cokolwiek jeść. Nienawidziła lata. Upał odbierał jej apetyt, energię i chęć do życia. Przepalał jej system. A przez ostatnie trzy godziny łazili po nagrzanych betonowych schodach, rampach i formacjach.
– Chodźmy po samochód – powiedziała. – Przeniesiemy się na drugą stronę Wisły i pogadamy ze wszystkimi napotkanymi tam ludźmi. – Spojrzała na Olega, który przez chwilę wyglądał tak, jakby się wahał, kogo powinien zamordować: siebie czy ją. – Masz coś lepszego do roboty?
Miał. Zjeść burgera. Poleżeć na kanapie. Pobawić się z dziećmi. Pokodować. Zwalić konia. Wszystko było lepsze od tego, co zaproponowała.
– To nie jest robota dla dwojga – stwierdził, kręcąc głową.
– Na tym etapie nawet nie wiemy, czy w ogóle jest sens w tym grzebać. Byłoby miło, gdyby się okazało, że Renata przeszła załamanie po rozstaniu i na parę dni odcięła się od świata. Ale brzmi to mało prawdopodobnie. Dlatego musimy się sprężyć i jak najszybciej znaleźć dowód na to, że została uprowadzona. Wtedy Papszon przydzieli do tej sprawy całą armię.
– I raczej nikt z nas nie stanie na jej czele.
– Raczej nie. Ale o tym musiałeś wiedzieć, zanim wyskoczyłeś ze swoimi wynurzeniami. – Spiorunowała Olega wzrokiem. – Chodźmy po samochód. Nie chcę łazić wzdłuż tej jebanej rzeki do wieczora.
To był pierwszy z wielu zgrzytów w ich krótkiej zawodowej relacji.
* * *
– Co tak śmierdzi?
Karolina poruszyła nozdrzami niczym pies myśliwski. Rozejrzała się na boki. Podeszła nawet do okna, podejrzewając, że smród może pochodzić z zewnątrz, rozpylany z kamienic na Mokotowskiej albo ogródków i arkad na placu Zbawiciela.
– Nie przeszkadza ci to? – spytała.
– Nic nie czuję – stwierdziłem.
– Taki chemiczny zapach. Jak w szpitalu.
– Mam katar. Naprawdę nic nie czuję.
Karolina w końcu machnęła ręką. Uniosła kieliszek białego wina.
– Nieważne. Gratuluję oferty. Twoje zdrowie.
– Nasze – odparłem z uśmiechem i delikatnie stuknęliśmy się kieliszkami.
Karolina była moją dziewczyną. Tak, dziewczyną. Prawdziwą, nie żadnym wytworem wyobraźni. Ciemnowłosą pięknością o dużych piwnych oczach i świdrującym spojrzeniu. Efektowną, godną i bardzo reprezentacyjną. Czyli zupełnie nie w moim typie.
Choć może to i lepiej.
Poznaliśmy się mniej więcej dwa lata temu. Sądziłem, że chce wydębić ode mnie kasę. Rozkręcała start-up kosmetyczny i wiedziała, że od czasu do czasu inwestuję w raczkujące firmy. Przypuszczałem, że przez półtorej godziny będzie mi nawijać makaron na uszy, uśmiechać się zalotnie i rzucać powłóczyste spojrzenia. Że poszczuje trochę cycem i wyciągnie ode mnie sto tysięcy złotych. Ale Karolina nie chciała moich pieniędzy. Chciała mnie.
Do dziś nie wiem, czy powinienem się z tego cieszyć, ponieważ jej start-up okazał się hitem. Karolina pozyskała na jego rozwój około dziesięciu milionów złotych. W ciągu paru miesięcy pojawiła się we wszystkich gazetach i serwisach biznesowych. Wystąpiła na większości liczących się konferencji technologicznych w Europie Środkowo-Wschodniej. Zdobyła kilka branżowych nagród. A przede wszystkim jej firma zaczęła osiągać sensowne przychody i zbliżać się do progu rentowności. Gdybym wtedy dał Karolinie te sto tysięcy – choć nawet o to nie poprosiła – moje udziały byłyby już warte około miliona złotych.
– Przyjmiesz ją? – zapytała, bawiąc się kieliszkiem.
– Nie mam pojęcia. Nawet nie wiem, czy mogę ją traktować poważnie. Poza tym żeby w ogóle być w grze, muszę załatwić przejęcie dla Clouda. Solski powiedział, że to moje zadanie rekrutacyjne.
– To akurat nie powinno być trudne.
– Różnie z tym może być.
– Firmy chmurowe zakładają mózgowcy z polibudy, a nie uparci Janusze Biznesu. Jakoś się dogadacie.
Potrząsnąłem głową.
– Bez względu na to, po którą spółkę sięgniemy, będzie to firma rodzinna. A z nimi zawsze są problemy. Takie deale często generują bardzo niezdrowe emocje.
Karolina kwaśno się uśmiechnęła. Pewnie przypomniała sobie, jak jej ojciec musiał sprzedać wielohektarowe gospodarstwo, ponieważ żadne z jego czworga dzieci nie miało ochoty go prowadzić. Najbardziej liczył na Karolinę, która od dziecka była przedsiębiorcza. I chyba jako jedyna z rodzeństwa nie nienawidziła starego. Ale ona zakochała się w nowych technologiach i kosmetykach. Nie zamierzała babrać się w gnoju. Nie zamierzała wracać na kujawską wieś. Nie zamierzała wieść życia, które ktoś dla niej zaprojektował.
Zuch dziewczyna.
– Jaki on jest? – zapytała.
– Solski? – Zastanowiłem się przez chwilę. – Zasadniczy. Konkretny. Bystry. Wzbudza respekt.
– Mógłbyś pracować pod kimś takim?
– Nie wiem. Do tej pory pracowałem wyłącznie pod idiotami. To oczywiście ma pewne minusy, ale jest stosunkowo proste.
– Powiedział, co konkretnie miałbyś robić?
–