– Co się stało? – spytała, zaniepokojona moimi krzykami i waleniem w drzwi.
Trzymała na rękach swojego maleńkiego synka, który obejmował ją w talii pulchnymi nóżkami. Jak zwykle była starannie uczesana i umalowana.
– Odeszły mi wody.
– Spokojnie, kochana, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Jak częste są skurcze?
– Nie wiem. Chyba miałam tylko kilka. W sklepie, gdy kupowałam mrożonki, parę razy poczułam ostry ból, ale myślałam, że rozszerza mi się macica.
Prowadzi mnie do pokoju.
– Dobra, zadzwonię do szpitala i zapytam, co robić – powiedziała Denise, jak zawsze uczynna.
Mimo swoich dwudziestu trzech lat nie miałam pojęcia o życiu, choć wydawało mi się, że z doświadczenia wiem, jak urządzony jest ten świat. Po śmierci mamy zostałam sama. Brat rzadko mnie odwiedzał, ale nawet za jej życia też nie był częstym gościem.
Denise tylko raz zapytała o ojca mojego dziecka. Nabrałam wody w usta, a ona już nie poruszyła tego tematu. Najpewniej wiedziała, że popełniłam błąd. Przyjaźniłyśmy się od szkoły średniej i nigdy nie miałyśmy przed sobą tajemnic. Milczałam ze wstydu.
Karetką pojechałam do szpitala i prawie przez dwadzieścia cztery godziny znosiłam męki, choć wdychałam gaz znieczulający, aż wreszcie Craig przyszedł na świat. Nie wydał głosu, a przecież wszyscy mówili, że noworodek powinien krzyknąć. Położna miała przerażoną minę, ale udała, że wszystko jest w porządku. Wybiegła z dzieckiem z sali, zostawiając mnie samą. Dopiero po godzinie ktoś przyszedł ze mną porozmawiać. To była najdłuższa godzina w moim życiu. Wyobrażałam sobie najgorsze – że mój syn umarł i że nie mają odwagi mnie o tym poinformować. Byłam tak obolała po założeniu szwów, że w ogóle nie mogłam się ruszyć i go szukać.
W końcu powiedziano mi, że jego płuca nie pracują jak należy, ponieważ jest wcześniakiem.
Nie widziałam syna przez trzy dni. Na sali, gdzie leżałam, wszystkie matki opiekowały się swoimi maleństwami. Ustawiłam wokół łóżka parawan, bo całymi dniami płakałam, przekonana, że wkrótce powiadomią mnie o śmierci mojego dziecka. Pielęgniarki przy każdej okazji rozsuwały parawan. „Nie powinnaś być sama”, mówiły. Nie mogłam pojąć, dlaczego niektóre wybrały ten zawód: widać było, że nie za bardzo lubią ludzi.
Wypisali mnie ze szpitala po tygodniu. „Nie mogę zostawić mojego dziecka samego”, powiedziałam, a oni na to, że brakuje im łóżek. Przez trzy tygodnie codziennie przyjeżdżałam tam autobusem, zanim pozwolili mi zabrać Craiga do domu. Wreszcie miałam go dla siebie i nie chciałam wypuścić z objęć.
Kitkaty. Craig uwielbia kitkaty.
Dodaję je do listy.
Czasem widuję Denise na mieście. Tęsknię za tamtą bliskością, za czasami, gdy potrafiłyśmy czytać sobie w myślach. Nasze dzieci razem się wychowywały – w czasie ferii były nierozłączne.
Teraz już nie odzywam się do Denise. Po tym, co zrobiła.
*
Do Co-opu nie było znowu tak daleko. Znajduje się w sąsiednim miasteczku. Mogłam jechać autobusem, ale w tym tygodniu muszę oszczędzać na dodatkowe jedzenie – pieniądze nie są z gumy. Co miesiąc odkładałam pewną sumę na dojazdy – tyle, ile kiedyś wydawałam na papierosy. Rzuciłam palenie dawno temu. Czasem myślę sobie: a co tam, kupię paczkę, mogę nie jeść obiadu. Ale gdy raz przez cały dzień nic nie jadłam, zbuntował mi się żołądek. Na głodnego trudno się skupić na czymś innym niż jedzenie. Nie na długo starczyło mi determinacji. W końcu otworzyłam puszkę z zupą pomidorową i starałam się zapomnieć o „nikotynowej bestii” (znalazłam to określenie w poradniku z biblioteki).
W tym sklepie, nawet jeśli wiedzą, że jestem matką Craiga, nie dają tego po sobie poznać. W tamtym na końcu mojej ulicy jest inaczej: traktują mnie tak, jakbym to ja popełniła zbrodnię.
Mam już wszystko, co było na liście, i patrzę, jak młody chłopak skanuje towary i wkłada je do mojej torby wielokrotnego użytku. Pracownicy Co-opu są w tym dobrzy.
– Cześć, Erica.
Męski głos, donośny i zdecydowany.
Odwracam się i na szczęście widzę tylko Jasona Bambera. Gdy jestem w mieście, rzadko napotykam przyjazną twarz.
– Cześć, Jason, skarbie.
Przenoszę wzrok na kasjera. Rachunek wyniósł dwadzieścia siedem funtów i pięćdziesiąt pensów! Za tyle mogłabym żyć przez dwa tygodnie, ale nie powinnam narzekać.
Czuję, że Jason staje za mną w kolejce. Znam go, od kiedy się urodził, i przez te lata, gdy Craig siedział w więzieniu, zawsze był miły.
– Świetnie, że Craig wraca – mówi Jason i bierze mnie w ramiona, a ja mam tylko jedną wolną rękę, żeby go objąć.
Jest w garniturze. Nie wiem, z czego się utrzymuje – od dawna nie rozmawiałam z nim na poważnie. Najwyraźniej dobrze mu się powodzi. Żal ściska mi serce, gdy porównuję Jasona z Craigiem – życie mojego syna mogło się potoczyć zupełnie inaczej.
– Skąd to wiesz? – bąkam, choć znam odpowiedź.
Po tym, jak zadzwonił ten reporter, Luke Simmons, wolałam nie oglądać gazet. Przy wyjściu ze sklepu leżą rzędem. Uderza mnie nagłówek: „Morderca wraca do Preston”.
Czuję mrowienie w palcach i zaciskam dłoń na uchu torby z zakupami.
Wiedziałam, że coś napiszą, ale nie myślałam, że przeczytam to w sklepie pełnym ludzi. Czego ja się spodziewałam? Że ten reporter mnie uprzedzi? Skądże. Nic mi nie jest dłużny, bo nic mu nie dałam.
– Dobrze się czujesz? – pyta Jason. Śledzi mój wzrok. – Same pierdoły w tych gazetach. Pewnie mało co dziś się działo.
Chce mnie pocieszyć, więc odpowiadam mu uśmiechem. Nie da się jednak ukryć, że powrót do domu człowieka skazanego za morderstwo jest istotną wiadomością.
– Tak, tak, wszystko w porządku.
Jak ja teraz wrócę? Ledwie trzymam się na nogach, a mam do przejścia ponad półtora kilometra. Drzwi rozsuwają się automatycznie i wychodzę na dwór. Samochody śmigają jeden za drugim, jest duży ruch. O Boże. Wiedziałam, że ludzie się dowiedzą, ale psychicznie nie byłam na to przygotowana, akurat dzisiaj.
Najchętniej bym wykupiła te gazety, co do jednej, i wszystkie spaliła.
Od razu po powrocie do domu zacznę pakować nasze rzeczy. Jestem pewna, że Craig nie będzie chciał tu zostać. Słyszę, jak zatrzymuje się przy mnie samochód.
– Podwiozę cię.
To Jason. Jak mu się udało tak szybko tu przyjechać? Nie zauważyłam, kiedy wyszedł ze sklepu.
– Nie martw się o mnie, skarbie. Poradzę sobie. Na pewno masz swoje sprawy do załatwienia.
Samochód wlecze się przy krawężniku, równo ze mną.
– Erica! No chodź! – wykrzykuje Jason. – Nie pozwoliłbym mojej matce drałować taki kawał w taką pogodę.
Patrzę w niebo. Rzeczywiście: zaciągnęło się ciężkimi szarymi chmurami i pociemniało, jakby była szósta wieczorem. Przystaję – akurat obok salonu fryzjerskiego, gdzie wisi w oknie napis: „Pasemka, strzyżenie, modelowanie, tylko 50 funtów”. Coś takiego!