W drzwiach staje Gillian Sharpe, matka Lucy, pierwszej ofiary.
– Cześć, Luke. Chętnie bym powiedziała, że miło cię znowu widzieć, ale zawsze spotykaliśmy się w nie najprzyjemniejszych okolicznościach. Bez urazy.
– Rozumiem – zapewnia ją i wchodzi do domu.
Ludzie ciągle do niego mówią: „Bez urazy”, choć w większości wcale nie mają tego na myśli. Przynajmniej nie jest taki bezwstydny jak inni reporterzy. Nie zrobiłby sensacji z niczego. A już na pewno nie z tragedii Gillian. Wówczas ledwie nauczył się przeprowadzać wywiad z osobą pogrążoną w żałobie. „Nie rozmawiaj w drzwiach domu”. „Rób przerwy, gdy to konieczne”. „Okazuj współczucie”. Był pewny, że wielu jego kolegów ze studiów nie przestrzegało tych zasad, zwłaszcza ten drań Damian, który obecnie pracuje w BBC Look North. Gdyby Luke mógł cofnąć czas, chyba też nie respektowałby tych zaleceń i może dzięki temu trafiłby do jakiejś ogólnokrajowej gazety.
Wtedy, przed laty, zauważył, że Gillian dba o aparycję. Czesała się na pazia, gładkie włosy do ramion były niemal kruczoczarne; zawsze miała makijaż, a tusz nie rozmazywał się, gdy płakała. Może w ten sposób uciekała od zmartwień, maskowała się w miejscu publicznym. Teraz ma jaśniejsze włosy, zebrane niedbale w kok na karku, i nie jest umalowana. Poza tym zeszczuplała, aż za bardzo.
Luke idzie za nią do kuchni. Obrzuca wzrokiem białą podłogę, białe drzwiczki szafek, potężną wyspę z białym marmurowym blatem. Wszystko lśni czystością.
– Napijesz się czegoś?
Kusi go, żeby poprosić o kieliszek wódki, którą widzi w barku.
– Chętnie kawy. Poproszę czarną, bez cukru.
Gillian unosi brwi.
– Wyglądasz mi na takiego, co pije mocną herbatę w wielkim kubku, z mlekiem i trzema kostkami cukru.
– Tak było w zeszłym tygodniu.
Nastawia czajnik i wskazuje wysoki stołek przy blacie. Luke chciałby zgrabnie usiąść, ale przeszkadzają mu skórzana torba na ramieniu i telefon komórkowy w ręce. Gdy kładzie swoje rzeczy na blacie i wdrapuje się na stołek, Gillian taktownie spogląda w bok.
Pytania są spisane w notatniku, komórkowy dyktafon jest w gotowości. Gillian stawia przed Lukiem parującą kawę, a on musi odczekać kilka minut, zanim upije łyk – nie dolała odrobiny zimnej wody. Ale to nie kawiarnia, jak mawia Helen.
Gillian przynosi sobie herbatę ziołową i siada obok Luke’a, przy krótszej krawędzi wyspy. Oczy ma podpuchnięte, jakby cisnęły się do nich łzy.
Luke już chce zadać pierwsze pytanie, gdy nagle zaczyna mu burczeć w brzuchu. W kuchni jest tak cicho, że Gillian też to słyszy.
– Nie zdążyłeś zjeść śniadania? – pyta. – Wy, reporterzy, jesteście tacy zalatani. Może chcesz herbatnika?
Przybiera matczyny ton. To musi być potworne, gdy matce umiera jedyne dziecko. Luke odpędza tę myśl.
– Jestem po śniadaniu. Chyba odezwał się koktajl owocowy.
Kurde, gdzie się podział jego profesjonalizm? Zwykle Luke jest bardziej ogarnięty, a przy tej kobiecie zżerają go nerwy. Nie mieści mu się w głowie, że mógłby stracić jedną ze swoich córek, zwłaszcza w takich okolicznościach. Ma wrażenie, że za bardzo angażuje się w tę sprawę i już samo to zaszkodzi jego rodzinie.
Boże. Przestań, upomina sam siebie. Nie możesz tak myśleć. Okaż trochę szacunku, do cholery.
Bierze długopis i wstukuje do telefonu PIN.
– Możemy zaczynać?
Gillian powoli kiwa głową i odgarnia z twarzy pasemko włosów. Prostuje plecy. Jest bardzo spokojna, zważywszy na sytuację.
– Jak przyjęłaś wiadomość, że Craig Wright wkrótce wyjdzie z więzienia i znów zamieszka w tej okolicy?
– Cały Luke, od razu przechodzi do sedna. – Lekko drżą jej ręce, gdy bierze szklankę i upija łyk herbaty. – Jak wiesz, mój mąż nigdy nie lubił udzielać wywiadów… nie mógł znieść, że imię Lucy pojawia się obok imienia tego człowieka. Mówi, że zabiłby Craiga, gdyby go spotkał na ulicy. Brian zgadza się ze mną… Craigowi powinno się zakazać powrotu tutaj. Dożywocie znaczy do końca życia. Taka jest powszechna opinia, prawda?
Opierając łokcie na blacie, pochyla się do przodu i mówi dalej:
– Po co znowu wszystko wywlekać? To, czego on się dopuścił, było wystarczająco złe. – Wyciąga rękę i kładzie dłoń przy kubku Luke’a. – Nie pisz o moim mężu, dobrze?
– Dobrze.
– Dzięki. – Siada prosto. – W tych wszystkich artykułach o Lucy nikt nie dbał o nasze uczucia. Ty jeden dotrzymałeś słowa. Dlatego zgodziłam się na ten wywiad. Nie zamierzam rozmawiać z żadną inną gazetą.
– Cieszę się.
– No pewnie – rzuca z przelotnym uśmiechem, po czym marszczy brwi. – Sprawcom tego rodzaju zbrodni nie powinno się zezwalać na powrót do żadnej społeczności. To, co on uczynił mojej córce i Jennie Threlfall, było… nieludzkie, chociaż za zabójstwo Jenny nie został skazany. Tylko pomyśleć, co przeżywają jej rodzice.
– Niestety, nie możemy pisać o Jennie w odniesieniu do Craiga.
Gillian puszcza to mimo uszu.
– I prawie na sam koniec się przyznał… Tuż przed wyrokiem! Co za człowiek tak robi? Myślał o sobie, o złagodzeniu wyroku. Czy on chciał, żeby świat usłyszał o jego uczynku? Żeby zdjęcie mojego dziecka krążyło po sali pełnej obcych ludzi?
Luke widzi to równie wyraźnie jak wtedy – choć wolałby sobie nie przypominać. Bordowy T-shirt Lucy podciągnięty pod szyję, biała twarz, sine wargi, wybałuszone oczy. Równa, otwarta rana na brzuchu, jelita wywleczone na wierzch, po tym, jak jakieś małe zwierzęta zaczęły ją pożerać.
Gillian wstaje i wyciąga kilka chusteczek higienicznych z pudełka na blacie. Odwrócona tyłem do Luke’a, ociera twarz i wydmuchuje nos.
– Przepraszam – mamrocze, siadając z powrotem na stołku. – To mnie dopada znienacka. Czasami, gdy stoję w korku, widzę jakąś jej koleżankę pchającą wózek z dzieckiem albo idącą do pracy i przytłacza mnie żal. Lucy już tego nie zazna. Ledwie skończyła osiemnaście lat. I zawsze tyle będzie miała. Gdyby to się stało miesiąc wcześniej, uznano by ją za nieletnią… Craig nigdy nie wyszedłby z więzienia.
Lucy – to imię kojarzy się z młodą dziewczyną, myśli Luke. Czy wciąż pasowałoby do niej, gdyby miała szansę dorosnąć?
– Chcesz odpocząć? – pyta Luke.
– Od tego nigdy nie odpocznę. – Gillian śmieje się gorzko. – Gdy wybucham płaczem, ludzie są skrępowani… nawet mój ojciec. Uważa, że po tylu latach powinnam już sobie z tym poradzić. – Przez parę chwil zasłania twarz rękami, a jej ramiona unoszą się, kiedy nabiera głęboko powietrza. – Zawsze był taki oschły, zwłaszcza za moich dziecięcych lat. Jak można poradzić sobie ze śmiercią własnego dziecka?
– Nie wiem.
Luke jest bezradny, czuje się żałośnie. Czasem nie może znieść swojego zawodu. Jaki to wszystko ma sens, skoro nie da się nic zmienić? On tylko opowiada czytelnikom o tym, co było. Helen twierdzi, że jego praca jest ważna, bo ludzie mają prawo wiedzieć, co się dzieje na świecie. Ale