Minęło tak pół godziny, a nikt nie przychodził. Czując niezmierne znużenie, a nie chcąc czekać dłużej, Helenka z westchnieniem zabrała się sama do otwierania swych kufrów – a przyszło jej to z większą łatwością, niż przypuszczała. Na wierzchu zaraz leżała różowa atłasowa kołdra, podpięta webowym prześcieradłem, bogato haftowanym po brzegach, i jedwabna puchowa poduszka, obleczona w batystową poszewkę. Z radością pochwyciła te dwa przedmioty, tak żywo uprzytomniające jej ulubiony różowy pokoik, i odrzuciwszy z pogardą kraciastą kołdrę i ciężką pierzaną poduszkę, zastąpiła je swoją elegancką pościelą.
Klękła do pacierza, ale słowa modlitwy, przeplatanej gorącymi łzami, urywały się co chwila lub wydobywały bezwładnie. Usta jej tylko wymawiały, nie serce przepełnione goryczą.
Mimo wielkiego znużenia i senności, długo przewracała się na materacu z morskiej trawy, której źdźbło każde urażało ją, zanim wreszcie przyszedł sen dobroczynny i przyniósł jej zapomnienie.
VIII
Nazajutrz obudziło ją wejście służącej; była to niemłoda kobieta z dużą, poczciwą, ale poważną twarzą. Ubiór jej uderzał nadzwyczajną czystością, a biały, starannie wyrurkowany czepek leżał na głowie jak ulany i noszony był z godnością.
– Pani kazała mi się dowiedzieć, czy panna przyjdzie na śniadanie? Państwo już siedzą przy stole i tylko na pannę czekają.
Słowa te, powiedziane grubym i niezbyt słodkim głosem, od razu przypomniały Helence nowe położenie, w jakim się znajdowała od wczoraj. Przetarła oczy i, siadając na łóżku, rzekła:
– Moja dobro kobieto, przeproś bardzo państwa i powiedz, że nie przyjdę. Tylko co się obudziłam i nie zdołam ubrać się tak prędko.
„Dobra kobieta” nie śpieszyła się z zaniesieniem państwu tej odpowiedzi; patrzyła na batystowy kaftanik „panny” i przybierające go falbanki, na poszewkę i prześcieradło, zdobne delikatnymi haftami, zmierzyła ciekawie oczyma oba kufry i wyszła, mrucząc z niezadowoleniem.
– To dopiero będzie zawrót głowy z praniem i prasowaniem dla tej księżniczki. Potrzebnie też to pan przywiózł takie paniątko? Tylko trzeba będzie temu ciągle usługiwać! Ciekawam, czy też ona zarobi to, co zje?
Helenka dosłyszała tylko pierwsze wyrazy, dalsze bowiem wymówione już były za drzwiami i na schodach, ale to, co usłyszała, zdziwiło ją niesłychanie. U rodziców służące nigdy nie narzekały na pranie i prasowanie; wszystko im było jedno, co robiły, i zawsze były zadowolone.
Drzwi otworzyły się znowu i służąca wniosła na tacce szklankę herbaty i dwie bułki nasmarowane masłem. Helenka rzuciła okiem przelotnie na ten posiłek, który jej się wydawał mniej niż skromny, i widząc, że służąca zabiera się znowu do odejścia, rzekła:
– Moja dobra kobieto…
– Nazywam się Kunegunda – przerwała służąca z godnością.
– Moja dobra Kunegundo, proszę cię, przyjdź za kwadrans, to mnie uczeszesz.
Kunegunda, kładąca już rękę na klamce, odwróciła się na te słowa i sądząc, że się przesłyszała tylko, spytała:
– Co panna każe?
– Proszę cię, żebyś mnie przyszła uczesać – powtórzyła wymawiając głośno i dobitnie każdy wyraz.
Na twarzy Kunegundy odmalowało się prawdziwe zdumienie.
– Przepraszam pannę – rzekła po chwili milczenia – ale nie służyłam nigdy za garderobianą i nie umiem czesać nikogo, tylko siebie.
– Więc przyślij mi kogo innego do uczesania!
– Ciekawam kogo, proszę panny? Jest nas wszystkich kobiet tylko trzy: ja, praczka i kucharka, i one obie poszły do kościoła. A choćby i były w domu, to wiem, że takiej delikatnej rzeczy nie potrafią, bo mają ręce bardzo grube i narobione. Z przeproszeniem panny, ale to pewnie był tylko żart? Gdzie by zaś panna uczesać się nawet nie umiała! Nasze panienki mają bardzo ładne włosy, ale nikt ich nie czesze…
Kunegunda, nazywająca ją ciągle po prostu „panną” – miała jednak pieszczotliwsze nazwanie dla swoich „panienek”. Helenka doskonale odczuła tę różnicę.
– Nie omyliłaś się, moja dobra Kunegundo – rzekła po namyśle, przygryzając usta – istotnie, żartowałam tylko.
– Ja też to zaraz zmiarkowałam – odpowiedziała i wyszła wzruszywszy ramionami.
Gdy drzwi zamknęły się za nią, Helenka załamała ręce.
– A to dopiero historia! – zawołała – co ja teraz pocznę? Nigdy sama nie próbowałam się czesać! Nasza Julka była taka zręczna…
Kłopot ten odebrał jej apetyt. Wypiła czystą herbatę i odsunęła tackę.
– Nie ma rady! Trzeba samej spróbować – rzekła z westchnieniem i zaczęła wstawać.
Ale cała godzina upłynęła, zanim po kilkakrotnym splataniu i rozplataniu, upinaniu i rozpinaniu zdołała jako tako ułożyć włosy, których obfitość i długość przedstawiła istotną trudność dla osoby, mającej pierwszy raz z nimi do czynienia. Dodać trzeba, że coraz to szło gorzej i że w miarę niepowodzenia rosła niecierpliwość, a w miarę wzrostu niecierpliwości coraz więcej włosów pozostawało na grzebieniu – a doprawdy było czego żałować, bo gęste te włosy miały kolor jasnopopielaty, rzadkiej piękności, a miękkość i połysk jedwabiu. Gdy się tak męczyła, zapukano z lekka do drzwi i ukazała się w nich postać pani Radliczowej.
Jeżeli Helenka wczoraj, przestąpiwszy progi swego nowego mieszkania, była skromnością jego zdziwiona, to niewątpliwie więcej dziś była zdziwiona pani Radliczowa na widok zmian, jakie w nim znalazła. Bystre jej oczy chodziły kolejno od wykwintnej pościeli do otwartych kufrów, z których wyglądające przedmioty poprzewracane były w najwyższym nieładzie; od kufrów do torebki podróżnej ze złoconej skórki, przewieszonej przez poręcz krzesła; od torebki do cienkiego ręcznika, ozdobionego dużym monogramem z koroną; od ręcznika do srebrnego kubka z cyframi32, stojącego obok miednicy; od kubka do leżącego na stole puzderka, wybitego zewnątrz skórą, a wewnątrz wysłanego czerwonym aksamitem. Na jego tle ładnie odbijały szyldkretowe grzebienie i kryształowe flakony, z których wydobywały się jakieś subtelne zapachy. Ukończywszy podróż naokoło pokoju oczy pani Radliczowej ze szczególną uwagą zatrzymały się na właścicielce tych wszystkich przedmiotów i, począwszy od kaftanika, ozdobionego różowymi kokardami, przesunęły się aż do jej stóp, obutych w niebieskie aksamitne pantofelki, haftowane srebrem.
Helenka niemiłego doznała uczucia wobec tych szczegółowych oględzin przedmiotów do niej należących i swojej osoby. Czuła, że ją badają, krytykują, że ją sądzą – choć nie pojmowała, co w niej być mogło wykraczającego przeciw panującym w tym domu przepisom.
– Patrząc na panią nikt by nie uwierzył, żeś tu przybyła zarabiać na chleb powszedni – przemówiła nareszcie pani Radliczowa – wyglądasz jak księżniczka, która przypadkiem tylko zabłądziła do ubogiego mieszczańskiego domu.
Słowa te, a więcej jeszcze ich ton, dotknęły Helenkę.
– Nie mam zamiaru grać tu żadnej roli – odrzekła podnosząc dumnie głowę – co zaś do mej powierzchowności, to nie moja w tym wina, jeżeli nie mam szczęścia podobać się pani.
– Nie chciałam pani obrazić – powiedziała pani Radliczowa łagodniej – powierzchowności pani nic nie zarzucam, wyjąwszy tego, że jest nazbyt pańską. Znać to, żeś pani przywykła rozkazywać,