Księżniczka. Zofia Urbanowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Zofia Urbanowska
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
pani nikt nie zobaczy. Będziesz pani miała z nimi tylko kłopot, bo to trzeba raz po raz przewietrzać i trzepać, żeby się nie zleżało. I samej się tym trzeba zająć, bo służące nic dobrze nie zrobią, jeżeli się ich nie pilnuje.

      – Na żadne zabawy u państwa nie liczyłam – rzekła Helenka, która się znowu poczuła dotkniętą – tylko na pracę, dla której wyłącznie tu przyjechałam. W kufrach moich nie ma ani jednej sukni balowej, jest tylko kilka wizytowych, codziennych i bielizna. Wszystkiego razem niewiele.

      – Można by w nie zmieścić dwie wyprawy i jeszcze by się coś miejsca zostało – powtórzyła pani Radliczowa obstając przy swoim. – Pani niezawodnie innego jesteś zdania i nie dziwię się temu. Wzrosłaś w atmosferze zbytku i nie masz pojęcia o przestawaniu na małym – a jednakże ono czyni ludzi szczęśliwszymi, bo im daje większą swobodę. Człowiek, nie mogący się obejść bez wielu rzeczy, staje się rzeczywiście ich niewolnikiem. Im więcej potrzeb, tym większa niewola.

      Logika tych słów o mało nie rozśmieszyła Helenki. Ale bo też to była logika dziwna! Wszystko to służy do wygody, czyni przecież życie łatwiejszym i przyjemniejszym – tak przynajmniej ona sama i wszyscy w domu zapatrywali się na tę sprawę. Patrzeć na nią z punktu widzenia pani Radliczowej nikomu nie przyszło do głowy.

      – Czy pani wiesz o tym, że te wszystkie przedmioty, jakie tu widzę porozkładane, przedstawiają niemałą wartość pieniężną i że za sumę, jaką niegdyś kosztowały, mogłaby żyć pół roku rodzina z kilku osób złożona?

      – Czy być może – wyszeptała – nie przyszło mi to nigdy na myśl.

      – Pewnie pani także nigdy nie pytałaś się, ile co kosztuje. Nieprawdaż?

      – Istotnie, mało mnie to obchodziło.

      – Żałuję pani bardzo.

      Nastąpiła chwila milczenia.

      – Mąż mój opowiadał mi wiele o domu rodziców pani i o powodach, jakie cię skłoniły do szukania pracy – mówiła dalej pani Radliczowa siadając na krześle, co pozwalało wnosić, że nie zaraz myśli odejść. – Powiada on, że w pani są bogate materiały, które praca samodzielna na jaw wydobędzie i rozwinie. I ja tak myślę, ale obawiam się, że pani będziesz musiała dużo przecierpieć, zanim dostroisz się do naszych warunków życia i naszego porządku domowego. Przyzwyczajenie bowiem drugą jest naturą.

      – Wiem o tym – rzekła posępnie Helenka – ale cokolwiek bądź miałoby mnie to kosztować, nie cofnę się.

      – Roztropniej byłoby nie ręczyć za siebie, a wytrwałości w postanowieniu dowieść czynem. Ale już chwilę z sobą rozmawiamy, a nie powiedziałam pani jeszcze, po co tu przyszłam. Wyglądałaś pani wczoraj wieczorem tak blado, że gdy dziś rano nie zjawiłaś się przy śniadaniu, przypuszczaliśmy wszyscy, że jesteś niezdrowa. Nic łatwiejszego, jak przeziębić się w drodze, zwłaszcza gdy się podróż odbywa w styczniu. Przyszłam więc sama zobaczyć, jak się pani masz, i powiedzieć pani dzień dobry.

      Były to pierwsze cieplejsze słowa, jakie Helenka usłyszała z ust pani Radliczowej, toteż uczuła żywą za nie wdzięczność.

      – Dziękuję pani bardzo – odpowiedziała – jestem zdrowa, tylko długo wczoraj zasnąć nie mogłam i dlatego zbudziłam się tak późno.

      – Pewnie pani było niewygodnie spać? Przyznaj się pani.

      Komu innemu na podobne zapytanie Helenka zaprzeczyłaby w najgrzeczniejszy sposób – ale wobec osoby „nie lubiącej nic obwijać w bawełnę” i gardzącej wszelką dyplomacją prawdomówność zdawała się być najwłaściwszą.

      – Jeżeli mam być szczerą, to tak – odpowiedziała – było mi cokolwiek za twardo; ale powoli przyzwyczaję się pewnie do tego.

      – Moje córki sypiają tak zawsze i mówią, że im jest doskonale. A gdy raz w gościnie posłano im na puchowej pościeli, nie mogły, tak jak pani wczoraj, długo zasnąć i nazajutrz skarżyły się na ból głowy. Do wszystkiego przyzwyczaić się można. Starałam się moje dziewczęta hartować, przyzwyczajałam do trudów i niewygód i dzięki tej metodzie wychowania wyrosły na kobiety zdrowe, silne, nie chorujące prawie nigdy. I jest to rzecz bardzo naturalna: ciało rozpieszczone zbyt miękkim wychowaniem nie posiada w sobie żadnej siły odpornej, wrażliwsze jest na szkodliwe wpływy zewnętrzne i przystępniejsze dla chorób. Pani jesteś bardzo wątłą i delikatną, ale gdy pożyjesz z nami czas jakiś, nabierzesz niezawodnie lepszej cery.

      Podczas gdy pani Radliczowa mówiła, oczy jej nie spoczywały ani na chwilę. Biegały po różnych przedmiotach i coraz to odkryły coś nowego, czego nie dostrzegły przy pierwszej podróży naokoło pokoju. Kołdra kraciasta, rzucona niedbale na krzesło wraz z poduszką, raziła jej zmysł porządku. Wstała i złożyła ją starannie; to samo zrobiła z grubym płóciennym ręcznikiem, którego Helenka nie użyła, a który, spadłszy z łóżka, leżał sobie spokojnie na podłodze. Widząc ją podnoszącą go z ziemi, składającą ze szczególną uwagą na równość brzegów i wygładzającą rękami złożenie, Helenka czuła zakłopotanie i ogarniający ją strach przed tym porządkiem panującym widocznie w tym domu wszechwładnie i usiłującym wszystko i wszystkich podciągnąć pod swoje prawa.

      Na fajansowej miseczce obok miednicy leżało wonne, migdałowe mydełko. Bystry wzrok pani Radliczowej musiał z kolei spocząć i na nim.

      – Widzę, że pani nie lubisz mydła prostego – zauważyła spokojnie. – Moim zdaniem, czyści ono skórę lepiej od wszystkich innych, a jest bezwarunkowo higieniczniejsze, bo nie zawiera przeróżnych, a zdradliwych często mieszanin. Ma też i tę wielką nad nimi wyższość, że jest tańsze o dziewięćdziesiąt procentów; lecz skoro nie chcesz go używać, może pozwolisz, żebym je zabrała. Gdzież ono jest?

      Helenka zmieszała się. Czuła teraz, że to, co z mydłem zrobiła, wyda się naganne pani Radliczowej – ale niestety, nie można już było tego odrobić.

      – Wyrzuciłam je za okno – odpowiedziała – nie mogłam znieść jego przykrej woni.

      – Jak pani mogłaś to zrobić! – zawołała z oburzeniem. – Czy pani wiesz, że to kosztuje pieniądze?

      – Zdawało mi się – szepnęła Helenka, zmieszana jeszcze bardziej – że kawałek prostego mydła nie może kosztować więcej nad parę groszy…

      – Więc grosze mają u pani tak małą wartość, że można je wyrzucać za okno? Z groszy składają się złotówki, moja pani! Czyż pani o tym nikt nie powiedział?

      – Uczyniłam to pod wpływem chwilowego wrażenia – tłumaczyła się – nad konsekwencjami mego czynu nie zastanawiałam się bynajmniej. Nie przypuszczałam też ani na chwilę, że kto zwróci uwagę na taki drobiazg…

      – Nie ma rzeczy tak drobnych, nad którymi nie byłoby warto się zastanowić – naucz się pani tej prawdy. Marnowanie lekkomyślne tego, co się może zdać na jakikolwiek bądź użytek, jest grzechem. Czy przedmiot ma większą, czy mniejszą wartość, czy kosztuje dukata, czy grosz, to wszystko jedno; tak czy owak, jest on owocem pracy ludzkiej, ludzkiego potu i wysiłku. Poniewierać więc nim, choćby to był tylko kawałek prostego mydła, jest to poniewierać życiem ludzkim.

      Słowa pani Radliczowej padły na rolę niedostatecznie jeszcze do ich przyjęcia przygotowaną, toteż sprawiły zupełnie inne wrażenie, niż chciała mówiąca – podrażniły tylko Helenkę. Zaczęła żałować, że się usprawiedliwiała, i podnosząc głowę, rzekła z głęboką urazą w głosie:

      – Sądziłam, że z tym, co było dla mnie przeznaczone, mogę robić, co mi się podoba, i że nikt nie zażąda z tego ode mnie rachunku. Widzę jednak, jak bardzo się omyliłam, i że moją nierozwagą znaczną wyrządziłam państwu szkodę. Toteż gdybym się nie obawiała pani