To Himmler z jednej strony zlecił opracowanie metody masowego, zautomatyzowanego zabijania więźniów, z drugiej, dekretem z 12 grudnia 1940 roku, powołał do życia „rejestr rasowy” mający zadbać o czystość rasy. Zupełnie na tym punkcie oszalał, opętany ideą wyższości rasy aryjskiej. Chciał zabijać, wysiedlać, robić niewolników z tych, którzy nie wpisywali się w jego rasowe tabelki.
I co ciekawe, choć osobiście nie popełnił ani jednego morderstwa, zachęcał i nakłaniał innych, by robili to na masową skalę. Pisał dekrety, przemawiał i zagrzewał, na przykład podczas dwóch tajnych przemówień Posener Reden wygłoszonych w Poznaniu do notabli, by eksterminować, niszczyć i plewić wszystko, co nie ma germańskich korzeni.
To właśnie jemu młodzi ludzie zawdzięczali cały ten kram związany z zawieraniem małżeństw, gdzie dobieranie par odbywało się niemal w hodowlanym rytmie, poprzez łączenie najcenniejszych rasowo plemników z najbardziej germańskimi macicami. To on namawiał do rodzenia wielu dzieci, organizował koedukacyjne obozy sportowe dla młodych ludzi, wszystko po to, by zachęcić ich do prokreacji.
Od najmłodszych lat kolejne młode pokolenia Niemców miały kształcić się i nasiąkać jedyną słuszną ideologią, by pielęgnować dziedzictwo rasy panów, co wiązało się z powszechnym obowiązkiem wstępowania do młodzieżowej paramilitarnej organizacji Hitlerjugend, czyli „Młodzieży Hitlera”, stworzonej przez NSDAP w 1922 roku.
I choć Himmler niczym pies pasterski pilnował innych, sam nie był, jak to często bywa, kryształowy. Od 1940 roku pozostawał w separacji z żoną Margarete, uchodzącą za pierwszą damę Rzeszy, bo z jednej strony nie godził się na rozwód, a z drugiej był zakochany do szaleństwa w swoim, jak ją nazywał, „Häschen” (Króliczku), osobistej sekretarce Jadwidze Potthast. Dwanaście lat młodsza kobieta zdawała się dawać mu wszystko, czego tak łaknął: miłość, posłuszeństwo, ciepło i dwójkę dzieci, syna Helge (w 1942) i córkę Nanette Dorotheę (w 1944).
Ten zakompleksiony, niski, słaby, niepozorny, poszukujący prawdy we wróżbach i okultyzmie człowiek rządził krajem z niezwykłą skrupulatnością. Tworząc Czarny Zakon SS, miał jasno sprecyzowany plan.
17 czerwca 1936 roku Himmler został szefem policji, włączając w to gestapo, tak że skupił w swoich rękach niebywałą władzę i poczuł się bardzo pewnie.
W 1937 roku publicznie oświadczył, że w ciągu najbliższych lat SS stanie się najważniejszą organizacją skupiającą mężczyzn pod sztandarem jedynej słusznej prawdy. Jego członkowie mieli się wyróżniać nie tylko siłą, ale przede wszystkim nieskazitelnością charakterów, wyjątkowymi zdolnościami i talentami, by jako rasa panów zawładnąć światem.
Jednak już w 1931 roku rozkazał Richardowi Waltherowi Darrému utworzenie Urzędu Rasowego SS, potem przemianował go na Urząd Rasy i Osadnictwa SS, który w 1935 roku ewoluował w Główny Urząd Rasy i Osadnictwa SS, odpowiedzialny za propagowanie i pilnowanie „polityki rasowej”, rozbudowany aż do siedmiu wydziałów:
1. Centralny Urząd Sztabu,
2. Urząd Indoktrynacji,
3. Urząd Osadnictwa,
4. Urząd Rasowy,
5. Urząd Polityki Ludnościowej,
6. Urząd Rodów i Małżeństw,
7. Urząd Administracji i Organizacji.
Jego zadaniem, we współpracy ramię w ramię z Centrum Koordynacyjnym do Spraw Niemców Etnicznych (Volksdeutsche Mittelstelle), była daleko posunięta germanizacja, oparta przede wszystkim na selekcji ludności na tych przydatnych i nieprzydatnych rasowo. Oczywiście w miarę postępowania działań wojennych przepisy coraz bardziej się radykalizowały.
Ale zaostrzeniu uległy też kryteria dotyczące kandydatów marzących o wstąpieniu do oddziałów SS. Himmler, sam wnikliwie oglądający kości policzkowe swojej okrągłej, zbyt jak na jego gust wschodniej, może nawet nieco tatarskiej twarzy, powołał komisję, która wyznaczyła pięć rasowych esesmańskich typów, traktując czysto nordycki jako wzorcowy.
Legitymacja Hitlerjugend (z archiwum prywatnego)
Ojcem chrzestnym koncepcji wyższości ras, nazywanym twórcą „chemii” ras i „teologii moralnej”, był dziewiętnastowieczny francuski pisarz Arthur de Gobineau. To on wpadł na pomysł, dzięki swojej fascynacji antropologią, a niestety podchwycili go i wprowadzali w życie naziści, że im czystsza rasa, o powtarzalnych charakterystycznych cechach fizycznych i psychicznych, tym lepsze społeczeństwo, które tworzą jej przedstawiciele. Usiłował udowodnić, że nie kontynent i miejsce pochodzenia, a wygląd i charakter mają kluczowe znaczenie i dzielą ludzi na rasy białą, żółtą i czarną. Co gorsza, dowodził, że mieszanie się ras grozi zagładą świata, upadkiem cywilizacji, ogólnie wszelkim złem i nieszczęściem.
Mit aryjskiej wyższości był kluczowym elementem nazistowskiej ideologii. Niemcy, przenosząc to spojrzenie na społeczeństwa, wysnuli wniosek, że skoro ludność Europy Południowo-Wschodniej, wymieszana z krwią azjatycką, to nie są prawowici Europejczycy, muszą nimi być jedynie czyste rasowo ludy Europy Północnej, z którymi oczywiście zaczęli się utożsamiać. Silni, zdolni przetrwać na zimnej Północy, wysocy, przystojni, jasnowłosi, niebieskoocy.
Niemcy w dążeniu do ustanowienia rasy panów rozpaczliwie potrzebowali dowodu. Pierwsza wzmianka o robiących wrażenie plemionach germańskich autorstwa Tacyta z I w. n.e., w której ten rzymski historyk opisuje ich jako silnych, niebieskookich i postawnych, to było zdecydowanie za mało, by oprzeć na niej fundament nowej religii.
Z pomocą przyszły prace rosyjskiej mistyczki i pisarki, okultystki i medium, kobiety nawiedzonej, Jeleny Pietrowny Bławatskiej57, znanej jako Madame Helena Bławatska, wydawca Magazynu Teozoficznego „Lucifer” i współzałożycielka Towarzystwa Teozoficznego. Ta tajemnicza okultystka, spisując bełkotliwie swoje doświadczenia i „objawienia”, m.in. w książce Tajemna doktryna, z ogromną pewnością siebie przekonywała, że wędrując przez egzotyczny Tybet i Himalaje, zgłębiła tajemnice wszechświata. Jej duchowymi przewodnikami byli niewidzialni, rządzący wszechświatem wszechmędrcy, którzy objawiali jej prawdy o świecie i których nazywała „mahatmami”. Podawane przez nich informacje miały na celu oświecenie ludzkości. Źródłem jej wiedzy miała też być „tajemna” Księga Jiang. Niestety przy okazji niby to odkryła, że Europejczycy wywodzą się z mitycznej Atlantydy i od rasy nadludzi, a ta szalona teza została potraktowana poważnie nie tylko przez ludzi z klasy średniej, którzy zaczytywali się w jej książkach, ale, co przerażające, również przez spore grono szanowanych naukowców.
Koktajl okultystycznych bredni z domieszką pseudonauki stworzył „pradawny” mit, w który chętnie uwierzyli Niemcy i który stał się podstawą nazistowskiej ideologii.
W jednym Bławatska wszak się nie myliła. Aryjczycy (Ariowie) istnieli naprawdę, tyle że w czasach starożytnych, w dodatku w Persji i z pewnością nie byli wysokimi, błękitnookimi Germanami. To nie przeszkadzało nazistom w snuciu mrzonek i pisaniu historii na nowo, wystarczyło nieco przerobić mit. Najwięksi radykałowie,