Copyright © Nina Olszewska, 2020
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020
Redaktor prowadzący: Bogumił Twardowski
Marketing i promocja: Agata Gać
Redakcja: Adrian Stachowski
Korekta: Paulina Jeske-Choińska, Anna Gądek
Łamanie: Grzegorz Kalisiak
Projekt layoutu: Maciej Majchrzak
Projekt okładki: Magda Bloch
Zdjęcia na okładce, wyklejce i w książce: Piotr Kochański
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66553-36-1
Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.wydawnictwopoznanskie.com
Spis treści
Musi pani z bardzo mądrymi ludźmi rozmawiać,
żeby pani głupot nie nagadali. Najlepiej z takimi, co upadali,
podnosili się i upadali znowu. Taki, co upadł i siedzi 15 lat,
nic pani mądrego nie powie. Powie, że się do więzienia przyzwyczaił.
Dawid, zawodowy złodziej, Zakład Karny w Czerwonym Borze
Wstęp
W więzieniach wszyscy mają piątki z kodeksowej matematyki. Bez podpowiedzi wiedzą, że ci z „dziesioną” liczą się bardziej, a ci z „200+” liczyć mogą co najwyżej na cud. Może łatwiej jest powiedzieć „sto czterdzieści osiem” niż zabójstwo, „dziesiona” brzmi lepiej niż rozbój, a „plus” doklejony do „200” ma w sobie optymizm, którego brakuje litanii przestępstw na tle seksualnym. A może to taki odruch, kwestia osłuchania, lokalny dialekt, a nie rozmyślna strategia albo samoobrona. A może wszystko naraz. Jeden z moich bohaterów na kartce wypisał wszystkie cyfry, na które się załapał, podkreślał, zaznaczał kółkiem, strzałką wskazywał powiązania. Bo te cyfry to tutaj podstawa.
Im więcej artykułów, im dłuższa historia przestępcza, tym więcej zależności, zawieszania, odwieszania, kolejnych procesów. Chwilami myślę, że sprawa jest prosta, wyrok jeden, i to długi, więc tu łatwo oszacować, ile było, ile zostało, ale nie, znowu błąd, to nie tak. Bo może warunkowe przedterminowe zwolnienie, a może wręcz przeciwnie, cholera wie, co się stanie, co wymyślą, może będzie dłużej, a nie krócej? Siedzimy, rozmawiamy, bohater wznosi oczy do nieba, bo daj Boże, żeby tylko te trzynaście lat zostało.
Kiedy po raz pierwszy rozmawiam z osadzonym z artykułu 148, czuję nieznośny dysonans. Mój rozmówca jest mądrym, zabawnym, ciepłym człowiekiem, ale jest też mordercą. Mówię o tym wychowawcy po zakończonym spotkaniu. Odpowiada, że trudniej jest obcować z tymi często miłymi, fajnymi ludźmi, których akta wciąż się pamięta. Kiedy wie się aż za dobrze, czy to 148 oznacza tragiczny rozwój wydarzeń, czy dziewięćdziesiąt ciosów nożem i dwugodzinną agonię ofiary proszącej o litość.
Spotykamy się najczęściej w świetlicy zakładu karnego. Nie mam telefonu ani komputera. Kiedy pojawia się kolejna zagadka, nie mogę udawać, że wiem, nie mam szans szybko nadrobić niewiedzy. Dlatego pytam, a oni tłumaczą.
Daję im zainteresowanie, pewnie dlatego zgadzają się na rozmowy. Daję im zaufanie, co sprawia, że rozmowy wydłużają nam się niemiłosiernie. Wielu mówi, że tego im tu brakuje. Niektórzy proszą o anonimowość, innym jest to obojętne, są i tacy, którym zależy na tym, by ich historia poszła w świat.
Dostanie się do więzienia to nie jest łatwa sprawa. Pierwszym krokiem był za każdym razem e-mail wysłany na adres jednostki. Odpowiedź dostawałam od razu, po wielu ponagleniach – lub nigdy. Negatywną, od razu pozytywną lub pełną podejrzliwych pytań. Bywało, że jednostka brała mnie na przeczekanie, czasem dyplomatyczne („mogę zagwarantować, że dostanie pani odpowiedź na swoje pytanie, ale kiedy to nastąpi i jaka ona będzie, tego nie powiem”), czasem boleśnie szczerze („gaszę teraz pożary, a pani jest kolejnym”). Kalendarz puchł mi od notatek: przypomnieć się w Barczewie, w Iławie, w Siedlcach. Odbijałam się od urlopów, emerytur, zwolnień lekarskich i innych rodzajów braków kadrowych. W paradę wchodziły mi święta religijne, państwowe i resortowe.
W końcu nadchodził e-mail lub telefon – prośba rozpatrzona pozytywnie. Po zgodzie dyrekcji dział penitencjarny kompletował mi rozmówców, „takich, z którymi da się rozmawiać”, i uzyskiwał od nich zgodę na wywiad. Bywało, że tworzyłam przedziwne deklaracje RODO, zdarzyło się – tylko raz – że mogłam wskazać, jakie interesują mnie wyroki, jaki więzienny staż, wiek i sytuacja rodzinna.
Moje wizyty w więzieniu ograniczone były godzinami pracy działu penitencjarnego, zaczynały się więc najczęściej między ósmą a dziewiątą rano. Na początek rozmowa z rzecznikiem prasowym, kierownikiem działu, psychologiem lub wychowawcą, któremu trafiła się wątpliwa przyjemność nadzorowania gościa.
Potem on lub oni i świadomość, że po wyjściu stąd nie będę mogła zadzwonić z pytaniem, które przyjdzie mi do głowy dopiero wieczorem, nie będę mogła poprosić o doprecyzowanie kwestii, która przy pisaniu wyda mi się niejasna. Jeśli potrzebna będzie kolejna rozmowa, mogę nie dostać zgody na jej przeprowadzenie, co mi się zresztą zdarzyło. Za kratami mam kilka godzin. To na niektóre rozmowy za dużo, na większość – za mało.
W Polsce jest 120[1] jednostek penitencjarnych. Zwieńczone drutem kolczastym mury pną się do nieba w centrach miast, wyrastają na przedmieściach, górują nad miasteczkami. Można się do nich przyzwyczaić, można doceniać architekturę, niektóre, te nieczynne, można zwiedzać, inne nawet kupić, jeśli ktoś ma taką fantazję. Można też sprawdzić trzema kliknięciami myszki, ile osób tam jest. Można sobie uświadomić, że są tam ludzie, którzy nie opuścili tego miejsca od piętnastu czy dwudziestu lat, że kiedy tam wchodzili, nie było jeszcze