Po około dwóch tygodniach wszystkie nowo przybyłe zaprowadzono do pomieszczenia, w którym zrobiono im fotografie. To była chwila, gdy kobiety uświadomiły sobie jeszcze dobitniej swój status. Potraktowano je jak zwykłych przestępców. Zdjęcie bokiem, frontem, drugim bokiem. Kolejny raz poczuły się potwornie upokorzone.
*
Stanisława i Sylwia były wyczerpane. Przymknęły oczy i na powrót znalazły się w ciepłym, przyjemnym łódzkim domu. Przynajmniej we wspomnieniach usiłowały do niego wrócić. Ale myśli się nie kleiły, obrazy nie układały w jeden spójny pejzaż, po aresztowaniu ta najważniejsza z przystani przestała być bezpiecznym azylem. Uświadomiły sobie, że bezpowrotnie utraciły wszystko.
Nie wiedzieć kiedy, jak większość kobiet, zapadły w niespokojny letarg. Stanisława, która brzydziła się brudem, nie mogła zmrużyć oka na myśl o szczurze. Miała wrażenie, że łazi gdzieś nieopodal, szykując się do ataku. Tyle słyszała o tych gryzoniach – że potrafią rzucić się na człowieka, gryźć, że są sprytne i inteligentne, a co najgorsze, że przenoszą choroby. W budynku panował tylko pozorny spokój i cisza. Jego lokatorki pojękiwały, niespokojnie się rzucały, ktoś wołał przez sen, ktoś głośno oddychał, po chwili wpadając w warkotliwe chrapanie. Mimo zmęczenia nie dało się zasnąć.
Nagle, gdy Stanisława usiłowała się obrócić na ciasnej pryczy, usłyszała jakby znajomy jęk. No, może nie do końca znajomy, po prostu przypominał głośne syknięcie z bólu, które dzień w dzień towarzyszyło jej podczas pracy. Uniosła się na łokciu i rozejrzała. W pierwszej chwili niczego nie dostrzegła i pomyślała, że musiała się przesłyszeć. Może zmęczony mózg płatał jej figle?
Ale jęk się powtórzył. Jakby wyraźniej i bliżej. Stanisława uniosła się ponownie, wychyliła z pryczy i wreszcie je zobaczyła. Trzy kobiety stały wokół młodej, wystraszonej dziewczyny leżącej na biegnącym przez środek baraku ceglanym kanale. Leżała na boku, pasiak przylegał do jej ciała i dopiero teraz Stanisława dostrzegła wypukłość.
– Boże, ona jest w ciąży – wyszeptała do siebie.
– Co? – Kobieta obok w półśnie uniosła głowę i otworzyła oczy.
– Nic, nic.
Obserwowała przez chwilę rozgrywającą się na jej oczach scenę i w końcu uznała, że musi coś zrobić. Kobiety wyglądały na bezradne, a rodząca była przerażona. Stanisława zsunęła się z pryczy, uważając, by nie obudzić śpiących poniżej, i cicho podeszła.
– Idź stąd, nic tu po tobie – odezwała się najwyższa z kobiet, która swoim chudym ciałem chciała zasłonić towarzyszkę.
– Chciałam tylko pomóc.
– Nie potrzebujemy twojej pomocy. Pewnie chcesz donieść…
– Klara, przestań.
– Ale sama powiedz, czy ktoś jeszcze jest nam tu potrzebny? Tylko zwracamy na siebie uwagę.
– Myślisz, że jeszcze się nie zorientowali?
– Jestem położną. – Stanisława nie do końca rozumiała, o czym mówią, ale postanowiła uciąć tę dyskusję. – Myślę, że mogę pomóc, ale jeśli nie chcecie, oczywi…
– Położną? Naprawdę? – Kobiety po raz pierwszy spojrzały na nią z pewnym zainteresowaniem.
Stanisława niemal czuła, jak opada z nich napięcie.
– Tak się składa. – Zrobiła krok do przodu i spojrzała z niepokojem na rodzącą. Mogła mieć dwadzieścia lat, była wyczerpana i spocona.
– Boże, kobieto, z nieba nam spadłaś! Co prawda ja i Klara mamy dzieci, ale kompletnie nie wiemy, jak pomóc tej nieszczęśnicy.
– Nie mówcie tak o niej. Ma wiele szczęścia, że zostanie matką, nie każdej jest to dane.
Zapadła krępująca cisza.
– Ty nic nie wiesz? – Joanna spojrzała zaskoczona na Stanisławę.
– Wiem niewiele, niedawno nas przywieziono, ale nie rozumiem waszego zdziwienia.
– Zabiorą jej dziecko, nie pozwolą mu żyć.
Stanisława stała jak rażona piorunem, zupełnie nie rozumiejąc, co do niej mówią.
– Jak to?
– Zwyczajnie: utopią je w wiadrze i tyle.
– Nie mów tak głośno, ona niekoniecznie musi teraz tego słuchać – powiedziała Klara z naciskiem i wskazała wzrokiem rodzącą. – Dajmy jej nacieszyć się maleństwem choć przez chwilę.
Stanisława zabrała się do pracy. Dziewczyna miała wysoką gorączkę, majaczyła i niespecjalnie współpracowała. Nie było wody, a o tej porze nikt nie mógł po nią pójść. Nie było nawet prześcieradła. Jedyne, co mogła zrobić, to ułożyć ją wygodnie, wymasować plecy, a potem zbadać i pokierować akcją porodową. Dziecko, jak to mają w zwyczaju pierwsze dzieci, nie spieszyło się na świat. Minęły jeszcze cztery godziny, może pięć, zanim mała kruszynka pojawiła się w rękach Stanisławy. Na szczęście nie płakała głośno i nie zaalarmowała swoją obecnością całego bloku. Położyła ją obok matki i dopilnowała, by dziewczyna urodziła łożysko. Wszędzie było pełno krwi, której nie dało się wytrzeć, a jej metaliczny zapach przyciągał szczury. To był koszmarny widok. Pojawiły się nie wiedzieć skąd całą chmarą i choć je odganiały, one nic sobie z tego nie robiły. Wyłaziły z zaciekawieniem ze swoich nor i bezczelnie węszyły, podchodząc coraz bliżej.
Stanisława podskórnie czuła, że los dziecka jest niewiadomy. Mogą je zostawić przy matce, ale równie dobrze może zostać od niej zabrane, co, sądząc po minach pozostałych kobiet i stanie położnicy, było wielce prawdopodobne. I tu pojawiały się kolejne dwie możliwości: może zostać komuś oddane na wychowanie albo zabite, co z perspektywy blokowych było niestety najprostszym rozwiązaniem. Dlatego stanowczo postanowiła działać.
– Trzeba małą ochrzcić.
– Teraz? – Klara spojrzała na nią z niepokojem. – Zrobisz to?
– Oczywiście.
Po chwili kobiety z pochylonymi głowami odmówiły nad dzieckiem krótką modlitwę, prosząc Maryję o wsparcie i pomoc.
– Mario, ja ciebie chrzczę, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. – Stanisława zrobiła kciukiem znak krzyża na główce dziecka i delikatnie ucałowała je w czoło. Nie miała nawet kropli wody, żeby skropić główkę, ale wyglądała jak dobra wróżka pochylona nad kołyską chrześnicy. Tylko że nie było komnaty, kołyski ani żadnej magicznej mocy, która mogłaby ochronić tę bezbronną, niewinną istotkę. Stanisława przekazała dziecko osłabionej, ledwie przytomnej matce.
Niespodziewanie, gdy już wszystko miało się ku końcowi, pojawiła się blokowa. Bezwzględna, tłusta Niemka, która jakby czekała na koniec całej „operacji”. Podeszła do nich jak gdyby nigdy nic i nie odzywając się słowem, wyszarpnęła małą z ramion dziewczyny. Ta, mimo wyczerpania i gorączki, wiedziona instynktem, usiłowała zerwać się i odzyskać noworodka.
– Nie! Błagam, NIE! Tylko nie to! Nie! – Jej rozpaczliwe krzyki niosły się pod dachem, budząc kolejne więźniarki.
Stanisława nie pojmowała, co się dzieje. Jednak gdy po chwili usłyszała chlupot wody, zrozumiała. To się działo naprawdę. Ktoś właśnie topił maleństwo w wiadrze czy beczce. Rano zobaczyły je martwe, z ogryzionymi przez szczury paluszkami i noskiem, rzucone pod ścianą bloku. Stało się kolejną niewinną ofiarą polityki eutanazji prowadzonej przez nazistów. Wystarczyło być chorym, nie tej rasy czy narodowości, urodzić się nie w tym miejscu i czasie, mieć zbyt ciemne włosy