– Już nie. On był martwy. Martwi nie mają niczego.
– Wiem, że to tylko semantyka, ale on był martwy, bo go zabiłaś.
Rozgniewana Mallory zrywa się na nogi.
– Zabrałem je dla ciebie – mówi Julian. – Żebyśmy mogli razem stąd uciec. Zanim dowiedziałem się, że planowałaś ucieczkę, skazując mnie na gotowanie w oleju za morderstwo, którego nie popełniłem.
– Nie użalaj się tak nad sobą, złodzieju! Czemu nie zapłaciłeś Ilbertowi, skoro miałeś monety? Mogłeś nam oszczędzić sporo kłopotu.
– Bo ich nie miałem. Ukryłem je.
– Gdzie? W domu? Cholera jasna! Dużo nam teraz z tego przyjdzie.
– Nie w domu.
– No to gdzie?
– W Murze Londyńskim – wyjaśnia Julian. – Niedaleko kościoła St. Giles przy Cripplegate.
– Co to znaczy „w murze”?
– Kupiłem dłuto i młotek, wydłubałem dwa kamienie, wydrapałem dziurę w cegłach wewnątrz, schowałem sakiewkę, wsunąłem kamienie na miejsce i zalepiłem wszystko zaprawą. Nie mówię, że to było łatwe. – Wyżłobienie dziury wewnątrz muru krótkim dłutem zajęło mu całe godziny. Była to jedna z najcięższych fizycznych prac, jakie wykonał w życiu.
– O, to teraz jesteś też murarzem. – Gniew Mallory znika. Patrzy na niego z drżeniem, odrobiną zdumienia i nadziei.
– Nie jestem murarzem, ale się nim stałem. Zrobiłem to, co trzeba.
– Boże, Julianie. Podejrzewam, że myślałeś bardzo szybko, ale czemu ukryłeś złoto tak daleko?
– Miałem je ukryć w sypialni baronowej?
– Czemu poszedłeś aż do Clerkenwell?
– Pochodzisz z Clerkenwell – wyjaśnia Julian. – Pamiętasz? Mieszkałaś tam kiedyś w wielkim szarym dworze.
– To chyba jakaś inna laleczka, do której się zalecałeś. Ja mieszkałam w rozpadającym się, otynkowanym na biało burdelu, gdzie spałam na podłodze, kiedy matka zabawiała mężczyzn w łóżku. Jeden z nich był moim ojcem. – Mallory unosi rękę, by wskazać Mur Londyński wznoszący się przy Aldgate. – Mur okrąża całe City! Jest tam. I tam. Tam też! Mogłeś ukryć monety gdzieś bliżej, nie musielibyśmy się przedzierać przez płonące miasto.
– Nie sądziłem, że będą nam potrzebne tak szybko – mówi Julian. – Nie miałem pojęcia, że zabiłaś Fabiana i że nam obojgu będzie grozić kara. Myślałem, że mamy mnóstwo czasu, by postanowić co dalej. I nie wiedziałem, że wybuchnie pożar. – Ale bzdury. Totalne bzdety. Wiedział, że wybuchnie pożar. Nie wiedział tylko kiedy. Wiedział po części.
– Wygląda na to, że niczego nie wiedziałeś. – Mallory rusza przed siebie Fleet Street. – Nie stój jak słup soli – warczy. – Idziesz czy nie?
Dogania ją.
– Dokąd idziemy?
– Dokąd? Rozum ci odebrało? Oczywiście do Cripplegate. Do Clerkenwell. Jak planowałeś. Nie zostawimy mojego złota w cholernym murze. A jeśli ogień je zniszczy?
Julian chce jej powiedzieć, że popękany mur z czasów rzymskich będzie jedyną częścią starego Londynu, która przetrwa czterysta lat. Że po wielkim pożarze, industrializacji, rozbudowie, zniszczeniu, po drugiej wojnie światowej część muru, w której ukrył złoto, pozostanie nietknięta. Wie, bo widział ją na własne oczy, gdy mijał kościół St. Giles, wędrując przez labirynt współczesnego Barbicanu w poszukiwaniu kawiarni ze złotymi markizami.
Julian wskazuje czarny dym rozprzestrzeniający się na północ i zachód od Tamizy, złowieszczy wiatr, płomienie.
– Nie przedostaniemy się do Cripplegate – mówi. – Pomiędzy nami a twoim złotem rozpętało się piekło. Ale nie martw się. Musimy tylko się ukryć w jakimś bezpiecznym miejscu. Dostaniemy się tam. Musimy tylko przeczekać. Mur się nie rozpadnie, obiecuję ci. Znajdźmy jakiś porzucony sklep, ukryjmy się. Kiedy ogień się wypali, góra za pięć dni, pójdziemy po złoto.
– Będzie się palić przez pięć dni?
Oddech.
– Tak.
Mallory nie może w to uwierzyć.
– Co zostanie z tego miasta po pożarze, który będzie szalał przez pięć dni?
– Nic.
Julian żałuje, że nie są na East Endzie. W Wapping, Shoreditch, Bethnal Green. Z powodu kierunku wiatru na East Endzie jest odrobinę bezpieczniej. Problem polega na tym, że oni są na zachodzie. A pomiędzy wschodem a zachodem wznosi się ściana ognia. Nie słuchając go już, Mallory rusza Fleet Street; Julian trzyma się tuż za nią. Przy Aldgate nie ma straży. Brama jest otwarta. Strażnicy uciekli.
W obrębie miejskich murów żar i dym są dużo gorsze. Julian wie coś na temat wymykających się spod kontroli pożarów. W Kalifornii wiatr Santa Ana nazywany jest diabelskim. Co roku we wrześniu podczas suszy wieje przez górskie przełęcze i pali lasy, wykorzystując suche zarośla jako paliwo, a potem niszczy dolinę od San Bernardino po Santa Barbara, wykorzystując jako paliwo domy. Tutaj jest podobnie. Tylko zamiast krzewów i splątanych roślin całe londyńskie City staje się paliwem dla ognia. To zagłada cywilizacji. Czemu ta uparta dziewczyna nie może tego zrozumieć? „Mallory, proszę”. Ociera spoconą twarz. Jest mu straszliwie gorąco.
Nie oglądając się na Juliana, Mallory spieszy Ludgate Street. Jest odważna, bo wie, że Julian idzie tuż za nią. Zupełnie jakby w głębi serca wiedziała, że on jej nie opuści.
– Boisz się odrobiny dymu?
– Nie dymu, Mallory. Ognia. I tak. Boję się tego ognia. Ale nie boję się o siebie, lecz o ciebie. – Próbuje wziąć ją za rękę. Ona się wyrywa. Nogi zaplątały się jej w spódnicę, potyka się, prostuje, nie pozwala, by jej pomógł.
– Nie mogę uwierzyć, że ukryłeś wszystko – mówi. – Nie zostawiłeś nawet jednej monety na wszelki wypadek.
– Sprzedałem jedną na wszelki wypadek – mówi Julian, pokazując jej korony i szylingi w małej sakiewce.
Wyrywa mu ją z ręki i chowa w fartuchu.
– Dla bezpieczeństwa – wyjaśnia. – Ile za nią dostałeś?
– Trzysta szylingów. – Julian jest przekonany, że będzie równie dumna jak on.
– Dostałeś trzysta szylingów za bezcennego suwerena? – Kręci głową z oburzeniem. – Oskubali cię. No, pospiesz się. Musimy odzyskać moje pieniądze, zanim rozdasz całą resztę.
Kiedy pędzą dalej zlani potem, Juliana dręczy niepokój. Ale Mallory humor poprawiła nie tylko obietnica skarbu ukrytego w pobliżu, ale też szylingi, które niesie w kieszeni. Sprawy prezentują się coraz lepiej. Mallory paple z podnieceniem:
– Czemu jesteś taki ponury, murarzu? Z tym złotem możemy pojechać wszędzie, przekupić wszystkich, kupić wszystko. Żaden strażnik nie stanie nam na drodze. Wykupimy się. Jesteśmy ustawieni na całe życie. Wystarczy nam. Nie potrzeba nam wiele.
– Wiele? Może nic? – pyta Julian, rozglądając się za kanałem, fontanną, wiadrem brudnej wody. Muszą zacząć oddychać przez coś wilgotnego, i to szybko. Wdychanie dymu nie sprzyja przeżyciu. – Bo tyle będziemy mieli, jeśli nadal będziemy szli do Cripplegate. Nic.
– Ty sam niecałe dziesięć minut temu pędziłeś na oślep do City!
–