– Mam dylemat – mówi. – Ilbert stale mruczy coś o śmierci grubego mężczyzny. Zastanawiam się, czy może mu chodzić o lorda Fabiana, przeszedłem się więc do jego domu w Belgravii, by się upewnić, że wszystko jest w porządku. Rzeczony dżentelmen jest bezdzietnym wdowcem. I proszę sobie wyobrazić, kamerdyner poinformował mnie, że jego pan zaginął! Nie widziano go od piątkowego ranka. Coś takiego nigdy dotąd się nie wydarzyło. Cały dom odchodzi od zmysłów.
Julian i Baronowa wzruszają ramionami.
– Może jest w pracy – mówi Baronowa.
– Wielkie umysły myślą podobnie, pani – rzuca Parker. – Też mi to przyszło do głowy. Udałem się więc dziś po południu do Tower i wiecie co?
– Nie mam pojęcia.
– Do Tower? – pyta Julian. – Do londyńskiej Tower?
– Tak, panie. Tam pracuje ten szanowany dżentelmen. Niestety, w wolne dni nie było tam nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na moje pytania. Kazali mi wrócić w poniedziałek.
Julian i Baronowa oddychają z ulgą, gdy konstabl ściska dłoń Juliana i odwraca się, by wyjść. Potem, niemal na stronie, pyta, czy mógłby porozmawiać ze sprzątaczką.
– Którą? Mamy trzy.
– Ilbert wspominał, że jedna z nich zawsze przebywała w towarzystwie tego dżentelmena – mówi Parker. – Może ona nam coś powie. Na przykład kiedy ostatni raz go widziała.
– Zapewniam was, konstablu, że go tu nie było. – Baronowa macha niewielką książeczką. – Nikt nie udaje się na górę bez mojej wiedzy. Ani uczestnicy orgii. Ani lord Fabian.
– Zamienię tylko parę słów z tą dziewczyną, Baronowo.
– To moja siostrzenica, konstablu. Jedyna córka mojej najmłodszej siostry, niech Bóg ma w opiece jej duszę. Mogę poręczyć za Mallory na Biblię.
Parker unosi dłoń, by ją uspokoić.
– To tylko rutynowe pytania, Baronowo, proszę się nie martwić. – Kaszle. – Choć jest jedna drobna rzecz… Ilbert mówi, że tydzień temu widział tę Mallory w głównej kuchni, gdzie nie ma potrzeby przebywać, jak kruszyła coś tłuczkiem w moździerzu. Kiedy ją zapytał, otrzepała tłuczek i wybiegła.
– Pewnie tłukła orzechy – wyjaśnia Baronowa. – Czy to także niezgodne z prawem?
– Mówiąc także, ma pani na myśli tłuczenie orzechów i morderstwo? – pyta Parker. – Jedna z tych rzeczy zdecydowanie jest niezgodna z prawem. A ten Ilbert może się okazać o wiele bardziej przedsiębiorczym gościem, niż się wydaje, bo przesunął palcem po tłuczku, który zostawiła, i spróbował proszku.
– I?
– Mówi, że o mało nie umarł. Twierdzi, że był chory przez trzy dni. Gorzki proszek, którego spróbował, wypalił mu dziurę w języku, spalił gardło i żołądek. Zaczął wymiotować krwią i być może to go uratowało, bo wierzy, że zwrócił to, co go zatruło.
– Zatruło? – Julian rozkłada ręce ze śmiechem. – Konstablu, Ilbert dotyka ust i twarzy po tym, jak brał do rąk najpaskudniejsze rzeczy. Czy kiedykolwiek się kąpał? Mógłby zjeść zepsuty świński ryj, cuchnącą rybę i śmierdzące jajka. W każdym razie to na pewno nie była trucizna, bo Ilbert nadal chodzi wśród nas.
– W przeciwieństwie do kogo? – pyta Parker. – W przeciwieństwie do szanowanego członka parlamentu, świeckiego lorda, który zaginął?
– Czy zawsze zakładacie najgorsze, kiedy człowiek znika na jeden dzień?
Konstabl przygląda się Julianowi, potem Baronowej.
– Nie chodzi o jakiegoś człowieka, lecz o lorda Fabiana. Wielu potężnych ludzi zauważy jego rzucającą się w oczy nieobecność. Wśród nich jego wysokość Karol II, wasz król.
Julian i Baronowa siedzą bez ruchu. Julianowi noga podskakuje z niepokoju.
– Nie muszę wam przypominać – ciągnie Parker – że morderstwo przez otrucie to ohydna zbrodnia. Karą za jej popełnienie jest gotowanie w oleju. Czy teraz pozwolicie mi porozmawiać z tą dziewczyną, żebyśmy mogli ją oczyścić z wszelkich zarzutów?
Szukają jej, lecz Mallory nigdzie nie ma. Zapada noc i w gospodzie robi się tłoczno. Baronowej udało się omamić Parkera, żeby wrócił w poniedziałek rano, kiedy będzie mógł spędzić z Mallory cały dzień, jeśli tylko zechce.
– A być może czcigodny lord Fabian wróci do tego czasu i całe to zamieszanie będzie sprawą przeszłości.
Kiedy tylko Parker wychodzi, Julian odwraca się do Baronowej.
– Nie można ufać Ilbertowi.
– Co Mallory mogła tłuc w tym moździerzu? Przeklęta dziewczyna!
– Orzechy, Baronowo! Ale tu nie chodzi o Mallory, tylko o Ilberta. Pamięta pani, że dziś rano ciągnęliśmy z nim ciało lorda Fabiana po schodach?
– Cii!
– Na pani polecenie pomógł mi go związać – ciągnie Julian. – Wywiózł je na wózku. Ilbert wie na pewno, że jest jakieś ciało. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Co go powstrzyma przed doprowadzeniem do niego konstabla?
– Czemu miałby to robić? – W głosie burdelmamy słychać oburzenie. – Kilka lat temu mieliśmy tu zgon. Ilbert zachował się wzorowo. Zajął się wszystkim. Pracuje dla mnie od dwunastu lat. Jest lojalny jak syn.
– Jest pani tego pewna? Bo jeśli coś piśnie, wszystkich nas ugotują w oleju za morderstwo i spisek w celu ukrycia zbrodni. Panią, mnie, Mallory i połowę pani dziewcząt.
– Morderstwo! Co wy wygadujecie? Lord umarł na atak serca! Sami tak mówiliście.
– Kto pani uwierzy, kiedy znajdą w kanale jego związane ciało?
*
Sobotnia noc z pierwszego na drugi września 1666 roku jest jedną z najgorszych, jakie Julian spędził w Silver Cross. Jeden kryzys następuje po drugim. Julian ledwo ma czas, by się umyć i przebrać, gdy zastęp gości, którym nie przeszkadza odór, domaga się wejścia do pokoju numer dwa. Płacą hojnie za wino, mięsiwa i dziewczyny, które mają się pojawiać w regularnych odstępach czasu przez całą noc. Carling rozpala ogień, Mallory zapala świece, a Ivy przynosi piwo i kufle. Ale trzeba się też zająć pozostałymi dziewięcioma pokojami. W pewnej chwili Julian musi sam zmienić brudną pościel. Pomiędzy Brynhildą a klientem dochodzi do kłótni z powodu rozbieżności między ceną a jakością usług. Brynhilda, dwa razy większa od przypominającego łasicę mężczyzny, wymierza mu cios w twarz, po którym klient spada ze schodów. Julian musi negocjować warunki pokoju i zadośćuczynienie. Jedna z dziewcząt choruje w nocy, wymiotując gwałtownie podczas pracy, i sama Baronowa musi targować się o mniejszą zapłatę zamiast jej zwrotu. Noc zdaje się nie mieć końca.
Dopiero po piątej rano nareszcie robi się spokojniej, klienci wychodzą, Baronowa kładzie się do łóżka, a wyczerpany Julian zamyka drzwi i wraca do siebie. Ciemnoniebieskie niebo za oknem zapowiada świt. Julian zdejmuje kurtkę i koszulę z falbankami, bierze pióro i macza je w atramencie. Ile kropek? Dziewięć rzędów po pięć. Przedramię piecze go, gdy pióro przebija skórę. Wyciera kropelkę krwi i zastanawia się, ile dni mu umknęło. Cztery, tydzień, więcej?
Z kąta pokoju dobiega go głos.
– Julianie.
Upuszcza pióro, sam niemal spada z krzesła. Myślał, że jest sam.
Skulona Mallory siedzi z podciągniętymi kolanami, wciśnięta między ścianę a bok komody. Jak mógł jej nie