– Odwróćcie go! Bo ojciec chce spojrzeć w oczy mordercy! Powiesz zaraz wszystko, k…, ojcu, co zrobiłeś!
Podczas eksperymentu 1 grudnia 2015 roku widać, że Adam Z. ma słabą kondycję fizyczną. Gdy zbiegł na dół, nie mógł nawet złapać oddechu, choć pokonał zaledwie około 100 metrów.
Kolejny eksperyment weryfikował wersję prokuratora z aktu oskarżenia. Trzech sprawnych fizycznie, dobrze zbudowanych mężczyzn miało sprawdzić, w jakim czasie byliby w stanie zabić, spychając ze skarpy Ewę Tylman, a następnie przeciągnąć ją do Warty. Trzeba zaznaczyć, że każdy z policyjnych pozorantów był znacznie lepiej zbudowany od oskarżonego, byli trzeźwi, biegli po oświetlonej trasie, którą wcześniej znali. Zaś Adam Z. w dniu zniknięcia Ewy Tylman był w stanie upojenia alkoholowego i ważył zaledwie 58 kilogramów. Gdyby tej nocy to Adam popchnął Ewę ze skarpy, musiałby się zmierzyć z ciemnościami, bowiem teren, w którym rzekomo miało się to dziać, nie jest oświetlony.
Na filmie z eksperymentu widać także, jak operator kamery przewraca się dwa razy, ledwo łapie oddech, nie może dogonić pozoranta, a na koniec gubi trasę. Najszybszy z pozorantów pokonał ją w dwie minuty dłużej, niż miał to rzekomo zrobić pijany i wątły Adam Z. Prokuratura jednak uważa, że oskarżony był w stanie dokonać tego wszystkiego w czasie krótszym niż policjanci. Także Piotr Tylman przekonywał mnie, że było to możliwe:
– Eksperyment był na styk. Wydarzenie zostało zweryfikowane jako prawdopodobne, a to oznacza, że mogło się ono wydarzyć.
Mało wiarygodne były zeznania trójki policjantów przed poznańskim sądem. Tak relacjonuje to Przemysław Graf z magazynu „Reporter”:
„Te trzy przesłuchania to prawdziwy festiwal niepamięci. Słowa: »nie pamiętam«, »nie wiem«, »chyba«, »prawdopodobnie«, »mogło tak być« – padały co chwilę. Co ciekawe, cała trójka przesłuchiwanych doskonale pamiętała słowa Adama Z., kiedy rzekomo opowiadał, jak wrzucał dziewczynę do wody. Wszyscy opowiedzieli o charakterystycznym momencie, gdy Adam bierze głęboki wdech, pamiętali, jak ułożone było ciało Ewy Tylman, pamiętali o kłótni Adama z Ewą, szarpaniu się, upadku i wrzuceniu ciała do wody. Zeznania były kropka w kropkę identyczne, ale za to już żaden z nich nie pamiętał, w którym pokoju doszło do tej rozmowy, jak wyglądał ten pokój, jak był umeblowany, gdzie znajdował się Adam Z. podczas rozmowy. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno traktować ich zeznania poważnie. Szczególnie że prokuratura we Wschowie prowadzi osobne śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy, wymuszania zeznań i znęcania się nad zatrzymanym.
Zupełnie groteskowo brzmiały opowieści policjantów, gdy zeznawali, że nawet nie zadawali zatrzymanemu pytań, a jego przyznanie się do winy było spontaniczne (…)”.
Przyjrzyjmy się innym dowodom, jakie mają w tej sprawie śledczy.
26 listopada 2015 roku Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji, poinformował, że 23 listopada znaleziono dowód osobisty Ewy Tylman. Miał leżeć na torowisku przy krawężniku na przystanku Królowej Jadwigi. Jak ustaliliśmy, znalazła go ponoć około godziny 5 mieszkanka budynku stojącego przy tej ulicy. Z informacji policji wynika, że kobieta trzymała dowód w domu przez trzy dni. Po czym wysłała go pod adres zameldowania Ewy Tylman. 26 listopada kobieta, która znalazła dowód, zgłosiła się na policję.
Rzecznik Borowiak nie poinformował, jakie ślady zostały zabezpieczone na dokumencie. Jest to o tyle istotne, że jeśli na dowodzie nie ma śladów Adama Z. lub wszelkie ślady zostały wyczyszczone, to stwierdzenie, że podrzucił go podejrzany, jest wątpliwe. Na dowodzie powinny być z pewnością odciski palców zaginionej Ewy Tylman oraz kobiety, która znalazła dokument. Czyje jeszcze? I czy w ogóle?
O to, jakie ślady zabezpieczono na dowodzie osobistym Ewy Tylman i na którym przystanku go znaleziono, zapytałem prokuraturę. Na odpowiedź czekam od 24 lipca 2016 roku.
Natomiast Piotr Tylman wyjaśnia to następująco:
– Kobieta, która znalazła dowód, mogła go wyczyścić szmatką na przykład. Na ulicy leżał, było mokro, mógł być cały w błocie.
Jednak czy dowód osobisty Ewy, na którym nie ma żadnych śladów, może być poważnym dowodem w tej sprawie? Mogła go tam zgubić sama Tylman lub mógł go podrzucić ktokolwiek, niekoniecznie Adam Z.
Kilka dni po zaginięciu Ewy miało miejsce zdarzenie, które stanowiło punkt zwrotny w poszukiwaniach zaginionej. Od tego momentu zintensyfikowano poszukiwania i zmieniono kategorię zaginięcia.
29 listopada na numer telefonu podany na plakacie o poszukiwaniach Ewy ktoś wysłał esemesa z żądaniem okupu w kwocie 500 tysięcy złotych za żywą Ewę. Nie wiadomo, czy policja znalazła nadawcę tej wiadomości. Jedynie z nieoficjalnego źródła wiem, że esemes został wysłany z Konina, czyli miejsca, skąd pochodziła Ewa i bliskie jej osoby.
Do wersji z uprowadzeniem Tylman stara się mnie przekonać Jakub J. z Poznania, który twierdzi, że widział porwanie Ewy, ale bał się zgłosić ten fakt policji. „Widziałem ich jako ostatni” – napisał w wysłanej do mnie wiadomości.
Jednak nie chce mówić o szczegółach: „Jest pan w stanie przyjechać jutro albo w poniedziałek po południu do Poznania?” – proponuje mi spotkanie w czasie świąt Wielkiej Nocy. I do tego „w miejscu, gdzie ich widziałem”.
W kolejnych wiadomościach mężczyzna ujawnia więcej informacji:
„To wszystko było ustawione. Z tego, co Adam mówił, to ludzie nigdy nie będą znać prawdy. Bo on jej nie ujawni, woli pójść siedzieć, niż zginąć. Ewa została przysypana na żwirowni, bo nikt nie chciał płacić okupu, więc ją zabili. Adam miał ją tylko dostarczyć. Ona nawet rzeki nie widziała, została przysypana. Później piasek się osunął i dopiero wpadła do Warty, już dawno martwa. Boję się tych ludzi, a nie wiem, kim oni są. Pokieruję pana, ale ja nie chcę mieć kłopotów i chcę pożyć jeszcze trochę” – snuje swoją wersję Jakub J.
Przyznam, że od momentu odnalezienia ciała Ewy Tylman brałem pod uwagę podobny przebieg zdarzeń. Przypomnę, że zwłoki odnaleziono 12 kilometrów od mostu Świętego Rocha, gdzie urwał się ślad po Ewie Tylman. Wiele wskazuje na to, że ciało rzeczywiście mogło być przysypane piaskiem, dlatego tak długo nie można było go odnaleźć i nie wypływało na powierzchnię. W pobliżu miejsca znalezienia zwłok Ewy jest żwirownia, o której wspomina Jakub J. Fakt, że zwłoki znajdowały się w piachu, tłumaczy, dlaczego były w dość dobrym stanie. Mimo to nie ustalono przyczyny śmierci młodej kobiety. Co też daje wiele do myślenia.
Osobą, która zgłosiła zaginięcie Ewy Tylman, był Adam O., z którym od kilku lat była w związku, a od kilkunastu miesięcy wspólnie wynajmowali mieszkanie na poznańskich Ratajach.
Adam O. zgłosił zaginięcie Ewy około godziny 17 w poniedziałek, 23 listopada. O zniknięciu dziewczyny poinformował też jej rodzinę. Dlaczego zrobił to tak późno? Co tego dnia było ważniejsze od sprawdzenia, co dzieje się z jego kobietą? Nie zdziwiło go, że nie wróciła do domu na noc?
Już w pierwszych dniach po zaginięciu Ewy jej rodzina wykluczyła Adama z kręgu podejrzanych.
– Chłopak Ewy nie miał z tym nic wspólnego – stwierdza kategorycznie Piotr Tylman. – Nie mogę panu napisać dlaczego tak uważam, ale musi mi pan uwierzyć na słowo. Dużo się o nim pisało, ja też miałem swoje podejrzenia. Prawda jest taka, że jest on drugą największą ofiarą tej tragedii, nie wliczając mojej rodziny. Rozumiem jego zachowanie.
Ja też staram się to zrozumieć.