„Okolice mostu św. Rocha, 23 listopada 2015 roku. Około godziny 3.30 właśnie »kończy się« życie dwojga młodych ludzi, Ewy Tylman i tymczasowo aresztowanego Adama Z. Bo w tej sprawie chodzi o dwoje ludzi, a nie o jedną osobę, jak pisze większość gazet, portali internetowych i stacji telewizyjnych. Życie jednej z nich zakończyło się tej felernej listopadowej nocy w Warcie, a drugiej trwa w ponurej celi aresztu przy ul. Młyńskiej w Poznaniu i może skończyć się więzieniem. Czy słusznie?” – pytała mnie w mailu dwójka młodych mieszkańców Poznania.
Na te i inne pytania związane ze śmiercią Ewy Tylman szukałem odpowiedzi przez wiele miesięcy. Mimo że zapadł w tej sprawie wyrok, to najważniejsze z nich nadal pozostają niewyjaśnione. Ciągle nie wiemy, co dokładnie stało się z Ewą Tylman.
Gdy wieczorem 24 lipca 2016 roku wysyłałem pytania w sprawie Tylman do Prokuratury Okręgowej w Poznaniu oraz do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie spodziewałem się, że za kilkanaście godzin jej ciało zostanie odnalezione. Do dziś zadaję sobie pytanie, czy to był przypadek?
Kilka dni wcześniej na moje pytania dostałem wymijającą i bezimienną odpowiedź z biura prasowego ABW: „Uprzejmie informujemy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie odnosi się do pytań dotyczących spraw kadrowych”. Trudno jednak za pytanie o sprawy kadrowe uznać choćby takie:
Czy prawdą jest, że Arkadiusz T. w dniu zaginięcia Ewy Tylman dzwonił do klubu Mixtura (w którym widziani byli Ewa Tylman i Adam Z.) i podając się za agenta ABW, zadawał pytania właścicielowi klubu?
Nie poddałem się i przesłałem do ABW kolejne pytania, całkowicie pozbawione kwestii kadrowych. Tym razem odpisano mi po kilku godzinach, jednak także odmownie: „Zapotrzebowane przez Pana informacje stanowią materię objętą tajemnicą będącego w toku śledztwa, a zatem zasady i tryb ich udostępniania reguluje Kodeks postępowania karnego (patrz: art. 156 i nast.), nie zaś ustawa o dostępie do informacji publicznej (…)”.
Na reakcję prokuratury musiałem czekać aż do 24 sierpnia 2016 roku. Prokuratura Okręgowa w Poznaniu poinformowała mnie wówczas, że nie otrzymam odpowiedzi na wysłane pytania. Nie wyrażono też zgody na moje widzenie z Adamem Z.
Gdy 25 lipca 2016 roku ciało Ewy Tylman odnalazło się samo, było to dla wszystkich zaskoczeniem. Również dla mnie.
Tydzień wcześniej Fundacja Na Tropie przeprowadziła bowiem w Poznaniu eksperyment, który miał na celu wskazać miejsce, gdzie nurt rzeki powinien przenieść zwłoki Ewy Tylman. Przez dwa dni prowadziliśmy działania nad Wartą. Wskazywały one, iż ciało kobiety powinno być w porcie rzecznym nieopodal mostu Chrobrego. Nie zdążyliśmy tego sprawdzić sonarem. Jednak obszar zatoczki był kilka miesięcy wcześniej penetrowany, zarówno przez policję, jak i Grupę Specjalną Płetwonurków RP z Maciejem Rokusem na czele. W czasie tych poszukiwań niczego tam nie znaleziono.
Natomiast 4 grudnia 2015 roku strażacy poszukujący sonarem Ewy Tylman zarejestrowali znajdujące się w rzece ciało. Jednak nie potrafili odczytać zapisu sonogramu. Zrobił to znacznie później Maciej Rokus. Według moich informacji policja przekazała Rokusowi plik z sonogramu dopiero w maju 2016 roku, na krótko przed przedłużeniem po raz kolejny aresztu Adamowi Z. Rokus odczytał zawartość sonogramu, na którym – w odległości około kilometra od mostu Świętego Rocha – było widoczne ciało prawdopodobnie kobiety podobnej do Ewy Tylman. Rodzi się pytanie, dlaczego policja i prokuratura nie przekazały tego pliku wcześniej? Czemu nikt nie potrafił go odtworzyć? Dlaczego straż pożarna posługuje się sprzętem, którego nie potrafi obsłużyć? O to wszystko zapytałem prokuraturę. Pytania pozostały jednak bez odpowiedzi.
Chciałem, by do tej kwestii odniósł się także Maciej Rokus. Stwierdził jedynie, że nie było odpowiedniego programu do odczytu. Zaś on posłużył się programem stworzonym przez swojego znajomego. Gdy zapis udało się odczytać, ciała nie było już w danym miejscu. Zapytałem również, dlaczego śledczy nie przekazali mu tego pliku wcześniej. Maciej Rokus odmówił odpowiedzi, zasłaniając się faktem, iż jest biegłym sądowym. Co rzekomo uniemożliwia mu udzielanie takich informacji mediom.
Prawdopodobnie sonar strażaków zarejestrował ciało Ewy Tylman. Jednak przemieściło się ono w rzece.
O tę sprawę zapytałem także Piotra Tylmana, brata Ewy.
– Strażacy mimo ogromu pracy, jaki włożyli w poszukiwania, przeoczyli to ciało, a prokuratura nie powołała biegłego do sprawdzenia zapisu z sonogramu. Gdyby nie Rokus, nikt nigdy by się o tym nie dowiedział. A on i jego załoga zaczęli swoje działania dopiero 9 grudnia 2015 roku. Strażacy nagrali to ciało 4 grudnia. W ciągu tych pięciu dni przemieściło się ono już prawdopodobnie w miejsce, gdzie spoczęło na osiem miesięcy – ocenia Piotr Tylman i dodaje: – Sonar nie dociera wszędzie. Ciało Ewy musiało być zakleszczone w jakiejś szczelinie, być może pod rurą, i przysypane piaskiem. To tłumaczyłoby przeobrażenie tłuszczowo-woskowe, taki proces zachodzi w środowisku ubogim w tlen.
Wieczorem 25 lipca 2016 roku media obiega informacja o znalezieniu ciała kobiety w Warcie, na wysokości miejscowości Czerwonak. Pojechały tam osoby z Fundacji Na Tropie. Oto ich relacja:
– Na miejscu dostaliśmy informację, że to ciało zaginionej Ewy Tylman. Przekazano nam nieoficjalnie, że ciało jest w dobrym stanie. Zaginiona miała mieć przy sobie kartę do bankomatu, klucze, telefon i wszystkie części ubrania, w jakim ją widziano po raz ostatni. Zastanowiło nas, czemu na miejscu znalezienia zwłok nie było nikogo z rodziny, aby ją rozpoznać. Gdzie był adwokat Adama Z. i pełnomocnik Tylmanów? Zastaliśmy tam tylko prokuratorów i policjantów prowadzących śledztwo.
Wówczas poinformowano, że sekcja zwłok jest przewidziana na następny dzień. Rzeczywiście, 26 lipca odbyła się wstępna sekcja zwłok, po której media dostały informację, że śledczy nie są w stanie stwierdzić, czy zwłoki rzeczywiście należą do Ewy Tylman. Mogą to ustalić dopiero badania DNA. Z tego przekazu wynikało, że ciało nie było jednak w dobrym stanie. A na drugi dzień nikt nie był pewny, że to Ewa Tylman. Dopiero 1 sierpnia 2016 roku do mediów trafia informacja, że badanie DNA potwierdziło tożsamość zaginionej.
Zastanawia więc fakt, dlaczego już 25 lipca 2016 roku rzecznik policji stwierdził, że na 99,9 procent są to zwłoki Ewy Tylman, mimo że nie okazano ich jeszcze rodzinie ani nie przeprowadzono sekcji zwłok.
– Kto identyfikował ciało Ewy? – zapytałem Piotra Tylmana.
– Nie mogę udzielić odpowiedzi na to pytanie – uciął.
Zastanawia także, skąd 25 lipca 2016 roku rzecznik poznańskiej policji wiedział, że ciało wydostało się na powierzchnię z powodu przepływającej barki. Skąd miał od razu taką wiedzę? – na te pytania skierowane do prokuratury, podobnie jak na wiele innych, nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.
Zaskakuje również informacja, że przy wyłowionych zwłokach znaleziono między innymi telefon. Nieoficjalnie wiem, że telefon Ewy Tylman (numer IMEI) logował się już kilka miesięcy wcześniej, gdy trwały jej poszukiwania. Jak zatem wytłumaczyć, że telefon znalazł się przy jej zwłokach 25 lipca? Na to pytanie prokuratura także mi nie odpowiedziała.
Okoliczności odnalezienia ciała Ewy Tylman od początku wzbudzały moje wątpliwości. Choćby pierwsze informacje przekazywane przez śledczych, że ciało i odzież – mimo wielomiesięcznego przebywania i dryfowania w wodzie w różnych temperaturach – zachowały się w stosunkowo dobrym stanie, że zwłoki pływały od ośmiu miesięcy, i to cały czas z torebką.
Czy