Urwane ślady. Janusz Szostak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Janusz Szostak
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788366252240
Скачать книгу
Bałdyga miała 174 centymetry wzrostu, włosy ufarbowane na jasny blond, szczupłą budowę ciała. Cechy charakterystyczne: na jednym z kolan pionowa blizna o długości trzech centymetrów, w lewym uchu trzy dziurki na kolczyki. W dniu zaginięcia kobieta była ubrana w białe rybaczki ściągnięte sznurkiem, turkusową bluzkę na ramiączkach oraz japonki. Miała ze sobą telefon Nokia.

      Józef Bałdyga, ojciec Eweliny, od wielu lat figuruje na liście najbogatszych Polaków, jego majątek szacowany jest obecnie na około miliard złotych. Bandyci byli pewni, że na tym uprowadzeniu dobrze się obłowią. Jednak biznesmen nie miał takich pieniędzy w gotówce, gdyż środki zainwestował w zakład mięsny. Bliscy Eweliny i tak z trudem zebrali – zapożyczając się – 567 tysięcy euro.

      Porywacze nawiązali pierwszy kontakt z rodziną studentki dopiero 5 czerwca 2005 roku. Józef Bałdyga zeznał, że tego dnia o 19.10 pod numer jego żony zadzwonił nieznany mężczyzna. „Józef, nie rozłączaj się. Zaraz coś ci powiem” – usłyszał w słuchawce, a potem porywacze odtworzyli z taśmy głos Eweliny: „Zróbcie wszystko, żeby mnie nie zabili!” – krzyczała i szlochała. Wkrótce bandyci zadzwonili do chłopaka uprowadzonej 21-latki. Jemu także odtworzono nagranie z głosem Eweliny. „Łukaniu, zrób wszystko, aby mnie nie zabili” – łkała Ewelina.

      Po pewnym czasie do Józefa Bałdygi przyszedł esemes: „Zbieraj, żebyś miał 500 000 euro. Jak zbierzesz, wyślij sms-a na ten numer i załatwimy sprawę”. Porywacze pytali też, czy o sprawie została powiadomiona policja. Ojciec porwanej dziewczyny odpowiedział, że zbierze pieniądze, zapewnił także, że nie współpracuje z mundurowymi.

      „Jak zrobisz to, jak mówisz, i policji nie będzie, to masz moje słowo, że jak najszybciej będzie w domku. Nikt jej nie dotknął palcem, nie jesteśmy gwałcicielami” – zapewniali bandyci.

      10 czerwca 2005 roku porywacze uaktywnili się. Od 20.30 do północy wielokrotnie kontaktowali się z rodziną uprowadzonej: „Jesteś gotowy?” – zapytali w jednym z esemesów. Bałdyga odpisał, że tak. „To bierz sos i pięć dużych toreb reklamowych i leć pod dom swojego syna”.

      – Odpisałem, że jadę z Łukaszem, bo sam słabo kieruję autem – zeznał Józef Bałdyga.

      Kazali im jechać do Łomży, następnie do Wyszkowa, a potem do Warszawy.

      – Powiedzieli, że mamy jechać pod główne wejście dworca Warszawa Centralna. Gdy już tam byliśmy, napisali: „Jedź szybko pod główne wejście do Marriotta” – zeznawał Bałdyga.

      Pojechali na wskazane miejsce. Wtedy przyszedł kolejny esemes.

      „Weź taksówkę i jedź pod hotel Ibis, koło stadionu Polonii. Masz jechać sam”.

      Bałdyga już prawie wsiadał do taksówki, gdy porywacze napisali:

      „Czekaj, kurwa, bo coś się dzieje”.

      „Co się dzieje?” – zapytał esemesem Łukasz.

      „Ja mu kazałem to napisać” – wyjaśnił bandytom po chwili Józef Bałdyga.

      „To ty nie umiesz pisać i czytać” – drwili porywacze.

      „Nie umiem pisać i czytać esemesów, nie mam okularów” – odpowiedział biznesmen.

      „Taki facet jak ty nie umie czytać esemesów? Dajmy sobie chyba z tym spokój” – odpowiedzieli kidnaperzy.

      „Błagam was, ja naprawdę nie umiem czytać esemesów” – napisał Łukasz w imieniu ojca Eweliny.

      „Dobra wsiadajcie we dwóch. Zostawicie auto pod Marriottem i pojedziecie taksówką pod Ibisa” – zarządzili porywacze 21-latki.

      Gdy dojechali na Muranowską, przyszedł kolejny esemes:

      „Łukasz, ty lecisz dalej taxi z sosem, a stary idzie do hotelu i czeka”.

      – No i ja czekałem na Łukasza, aż wróci – zeznawał Józef Bałdyga.

      Chłopak Eweliny wrócił pod Ibisa po godzinie. Mówił, że wozili go po Warszawie:

      – Kazali mi jeździć z miejsca na miejsce.

      W pewnym momencie dostał wiadomość:

      „Teraz słuchaj. Przekaż ojcu tej dziewczyny, ty cwelu policyjny, że teraz to milion papieru i dziś ją ruchamy za to, że są psy. I nagram na dyktafon, jak ją rucham w dupę jak cwela, kurwo, ty wiesz, o co biega. Spierdalaj do domu, bo cię zajebię serią z kałacha” – po otrzymaniu tego esemesa wystraszony Łukasz zadzwonił natychmiast do ojca swojej dziewczyny.

      – Panie Józefie, tam policja jest jakaś z panem?

      – Nie, nie ma nikogo.

      – Oni powiedzieli, że jest policja, że pan ją zawiadomił.

      – Nie ma nikogo.

      – To jadę do pana, bo kazali mi spierdalać.

      15 czerwca 2005 roku przyszło kilka esemesów na telefon Barbary Bałdygi. Tym razem porywacze żądali już miliona euro za uwolnienie Eweliny. Pytali też o współpracę z policją i Krzysztofem Rutkowskim. Łukasz zapewnił, że nie mają kontaktów ani z policją, ani z detektywem. Przekazał też, że rodzina nie jest w stanie zebrać żądanej kwoty: „Zadłużyli się, mają 500 000 euro i 160 000 złotych”.

      – Odpisali, że ich to nie obchodzi i mamy jechać pod tablicę z napisem „Gmina Wyszków wita” – zeznał Józef Bałdyga. – Pojechałem tam z synem Danielem.

      O 14.46 bandyci zadzwonili do matki uprowadzonej 21-latki i odtworzyli z taśmy głos Eweliny. Płakała i krzyczała, że obcięto jej włosy. Porywacze sugerowali, że jeszcze bardziej ją oszpecą. Napisali także, że dopuścili się wobec niej czynów lubieżnych. Grozili wówczas, że dziewczyna zostanie poddana torturom, jeśli nie otrzymają pieniędzy.

      17 czerwca 2005 roku na trasie do Warszawy, pod tablicą „Gmina Wyszków wita”, ojciec i brat Eweliny znaleźli białą torbę z blond włosami. Przez ponad tydzień porywacze milczeli.

      25 czerwca 2005 roku do Łukasza przyszedł esemes: „Zapierdalaj wymieniać pieniądze na euro, a teraz spierdalaj”.

      Józef Bałdyga i Łukasz wzięli 2,7 miliona złotych i pojechali do banku przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie, gdzie wymienili je na 550 tysięcy euro. Wrócili z gotówką do domu i skserowali wszystkie banknoty.

      Porywacze odezwali się ponownie. Zakomunikowali, że pieniądze ma przekazać sam Łukasz, poinstruowali go także, jak ma być ubrany. Oznajmili, że wszystko musi się odbyć bez udziału policji.

      „28 czerwca 2005 roku na mój telefon przyszedł esemes od sprawców z pytaniem, czy są pieniądze i jakim samochodem będę jechać. Odpisałem, że srebrnym audi. Napisali, że pieniądze mają być luzem w dwóch reklamówkach, które mają być związane – zeznawał Łukasz P. – Zgodnie z poleceniem pojechałem do Warszawy, po około 30 minutach zatrzymałem się na stacji paliw przy ulicy Radzymińskiej. Następnie dostałem polecenie dojechać na Dworzec Wileński. Tam kazali mi wziąć taksówkę i jechać do Carrefoura na Trasie Toruńskiej”.

      Jak twierdzi mężczyzna, w końcu skierowano go w okolice mostu Grota-Roweckiego. Miał zatrzymać się pod mostem i czekać na kolejne instrukcje. Około północy kazano mu wjechać na stację Neste, po czym miał ją opuścić i zatrzymać się przy skręcie na Żoliborz. Następnie usłyszał z zewnątrz samochodu głos mężczyzny.

      – Pierwszy raz go słyszałem – wyjaśniał Łukasz P. – Nakazał mi podejść do ekranu dźwiękochłonnego. Gdy wyszedłem z samochodu, zobaczyłem potężnie zbudowanego mężczyznę, ubranego na czarno, w kominiarce i rękawiczkach. Kazał mi rzucić pieniądze za ekran. Tak też uczyniłem. Pieniądze spadły za ekran, a mężczyzna zniknął. Wróciłem do domu Bałdygów.

      Przekazanie okupu