Słowik. Janusz Szostak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Janusz Szostak
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788366252318
Скачать книгу
do końca jestem pewien, czy „Słowik” przyzna się, że wspierał mnie w pisaniu tej książki. Do pewnego czasu tak było, potem zamilkł na długo. Jednak zdążył napisać do mnie list, który miał być wstępem do tej publikacji. Przytaczam go w całości:

      Dlaczego to wszystko? Zatem zaspokoję Państwa ciekawość.

      Po pierwsze, powodowała mną frustracja, która jest ze mną od początku przemian systemowych, gdy wszyscy politycy robią kapitał polityczny na przestępcach poprzez podwyższanie kar, a nie ma prawdziwej resocjalizacji, która w naszym kraju jest tylko pustym słowem, a nie rzeczywistością.

      Nasz kraj jest w centrum Europy, a polskie więziennictwo daleko odbiega od norm ogólnie przyjętych w krajach europejskich. Mogę to porównać choćby na przykładzie Hiszpanii, gdzie przebywałem w areszcie. Polskie zakłady karne i areszty obecnie nawet w połowie nie dorównują tamtejszym warunkom socjalnym i mentalnym, a przypominam, że byłem tam osadzony 20 lat temu.

      Napisałem tę książkę także dlatego, aby Czytelnicy mogli dowiedzieć się, na czym polegało moje życie wprost ze źródła, a nie z opowieści kłamców i kłamczyń, którzy na moich plecach chcieli dorobić się pozycji bądź pieniędzy.

      Podsumowując cały materiał, dochodzę do wniosku, że to niekoniecznie jest wszystko, co mam do przekazania. Jest jeszcze wiele tematów, które miałbym ochotę poruszyć, lecz chyba jest odrobinę zbyt wcześnie, aby to ujawnić.

      Ale naprawdę przyjdzie na to czas i to już wkrótce.

      Z pozdrowieniami

      Andrzej Z. „Słowik”

      Nie zdradzę wszystkich szczegółów powstawania tej książki. Nie było to jednak proste i niekiedy przypominało konsultacje „Dziada” ze „Słowikiem” za pomocą grypsów i za pośrednictwem żon.

      Skazany na gangsterkę

      W 2001 roku Andrzej Z. „Słowik” wydał książkę „Skarżyłem się grobowi”. Jej tytuł nawiązuje do słów z wiersza Juliusza Słowackiego, w którym wieszcz pisze: „Skarżyłem się Grobowi, a skarga ta była ani przeciw ludziom, ani przeciw Bogu”.

      13 stycznia 1837 roku Słowacki dotarł do Jerozolimy, gdzie wziął udział w nocnym czuwaniu przy grobie Jezusa. Podróż do Ziemi Świętej miała na niego ogromny wpływ i Słowacki od tego czasu stał się człowiekiem głębokiej wiary. Dokonała się w nim przemiana wewnętrzna. Porzucił „drogę światowych omamień”, czyli życie przyjemnościami i dążeniem do bogactwa.

      „Słowik” chciał być niczym Słowacki. Jako twórca był raczej bez szans, ale jako osoba religijna mógł się mierzyć z poetą. Andrzej Z. również pielgrzymował do Ziemi Świętej, i to wielokrotnie. Szczegółowo opowiadał o tym w swojej książce, podobnie jak o swoich nawróceniu i wierze. Jako że w „Skarżyłem się grobowi” „Słowik” poświęca niewiele miejsca kulisom gangsterskiego rzemiosła, wielu czytelników odebrało tę książkę jako próbę wybielenia się. Mało konkretów i faktów, a dużo opinii „Słowika” – to niemal powszechna jej ocena. Według mnie nie w pełni zasłużona. Pisząc o Andrzeju Z., nie mogłem pominąć tamtej publikacji. Zwłaszcza że w tej książce jej bohater także odwołuje się do zamieszczonych tam treści. Zatem dla pełnego obrazu „Słowika” – mimo że nie jest to biografia – niezbędne jest omówienie „Skarżyłem się grobowi”.

      Andrzej Z. urodził się 16 maja 1960 roku w Stargardzie Szczecińskim [obecnie Stargardzie – przyp. aut.]. Wspomina: „Byłem młodym, wesołym chłopakiem, kochającym życie, lubiącym zabawę i towarzystwo przyjaciół. Sukcesy w sporcie nobilitowały mnie w środowisku rówieśników, dzieci ówczesnych miejscowych prominentów zabiegały o moje towarzystwo. Do moich przyjaciół należeli: syn posła na Sejm, syn prezydenta miasta, syn dyrektora szkoły, w której się uczyłem. To oni zabiegali o moją przyjaźń, chcieli pokazywać się w towarzystwie najlepszego sportowca w mieście. Wszystko wskazywało na to, że moje życie będzie inne od miejscowej rzeczywistości, wierzyłem, że wielki świat stoi przede mną otworem. Widziałem siebie na wielkich zawodach sportowych, mistrzostwach świata, olimpiadzie. Wygrywam, staję się sławny, podróżuję po świecie, poznaję sławnych ludzi. Bardzo w to wierzyłem i wiara ta dodawała mi sił do ciężkiej pracy na sali treningowej”.

      Jednak gdy Andrzej był osiemnastoletnim chłopcem, stracił nie tylko przyjaciół, lecz także wolność i szanse na spełnienie marzeń i na normalne życie. Tak to wspomina: „Nic nie zapowiadało takiego końca. Była to jedna z wielu podobnych letnich sobót spędzanych na dyskotece w towarzystwie rówieśników. Zwyczaj był taki, że w ciągu jednego wieczora przenosiliśmy się z miejsca na miejsce, szukając dyskoteki, która będzie nam najbardziej odpowiadała. Całą paczką wsiadaliśmy do samochodu i jechaliśmy do następnej dyskoteki (…). Ten sobotni wieczór rozpoczął się podobnie jak inne. Bawiliśmy się w najlepsze. W pewnym momencie ktoś rzucił pomysł zmiany dyskoteki. Pojawił się jednak problem, kto ma prowadzić samochód. Ktoś rzucił na stolik kluczyki, ktoś inny wskazał na mnie. Tylko ja byłem trzeźwy, wszyscy pozostali uczestnicy zabawy byli pod wpływem alkoholu. Nie miałem wyboru, nie mogłem odmówić (…). Tym razem mieliśmy jechać do oddalonego o 30 kilometrów Szczecina. Do malucha, który miałem prowadzić, weszło chyba sześć osób. Wszyscy weseli, hałaśliwi, pobudzeni wypitym alkoholem. Była upalna letnia noc 1978 roku. W światłach samochodu droga wydawała się prosta, a samochód bardzo łatwo się prowadził. W radiu głośno grała muzyka, ludzie śmiali się, wygłupiali, przekrzykiwali się nawzajem. Ktoś klepał mnie po ramieniu, ktoś inny wymachiwał rękoma. Śmiałem się razem z nimi, byłem szczęśliwy, czułem się pewnie za kierownicą. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii.

      Na zakręcie straciłem panowanie nad samochodem. Wpadliśmy do rowu, auto kilkakrotnie koziołkowało. Jakimś cudem nikomu nic się nie stało. Z trudem wygramoliliśmy się z rozbitego samochodu i w pośpiechu oddaliliśmy się z tego miejsca. Nikt z nas nie wpadł na pomysł, żeby wypadek zgłosić milicji. Każdy czuł się winny tego, co się stało. Była to nasza tajemnica, której nie chcieliśmy ujawnić (…)” – relacjonuje „Słowik”.

      Po miesiącu Andrzeja wyprowadzono z domu w kajdankach, gdyż okazało się, że rozbite auto było kradzione, o czym wcześniej nie wiedział. Samochód ukradł syn posła, ale kozłem ofiarnym stał się osiemnastoletni Z., który wkrótce usłyszał wyrok – półtora roku pozbawienia wolności. I tak zaczęła się jego wędrówka po aresztach i zakładach karnych. Z aresztu śledczego w Szczecinie wysłano go do najbardziej represyjnego więzienia dla małolatów w Mielęcinie koło Włocławka.

      – Teraz myślę, że gdyby wtedy znalazł się ktoś, kto potrafiłby właściwie ocenić moje postępowanie i wybrać karę adekwatną do mojego przewinienia, być może dzisiaj byłbym innym człowiekiem. Ale mi nikt nie dał takiej szansy – zauważa „Słowik”.

      Nastolatek, który wcześniej nie miał związków ze światem przestępczym, musiał przejść błyskawiczną szkołę życia więziennego, poznać rządzące nim reguły, niepisany kodeks zachowań oraz wywalczyć sobie pozycję w więziennym środowisku. „Trafiłem między naprawdę zdeprawowanych ludzi, pozbawionych jakichkolwiek skrupułów, dla których głównym celem w życiu było zostać jak najlepszym przestępcą. Pięściami musiałem walczyć o życie. Każdy dzień to była walka o przetrwanie. Powoli przesiąkałem atmosferą więzienia, zaczynałem myśleć innymi kategoriami. Pomimo woli stawałem się wyprodukowanym przestępcą” – wyznaje Andrzej Z., który pewnego dnia na ścianie celi postanowił napisać: „Tu umarł Andrzej, narodził się Słowik”. Tym samym jakby wybrał swój przyszły los.

      Po wyjściu na wolność nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości: „Nie miałem się gdzie podziać,