Powód zaginięcia tkwi w przeszłości, pomyślała Mila.
Skupiła się znowu na masowym mordercy. Żadnego listu, żadnego świstka, który tłumaczyłby jego działanie. Takim zabójcą powoduje nienawiść, uraza albo chęć zemsty. Wyraża on siebie poprzez swoje kryminalne czyny i nie obchodzi go, czy zostanie zrozumiany, powtórzyła sobie w myśli.
A jeśli te jego ubrania, telefon do pralni i nastawiony na dokładną godzinę zegarek odnaleziony w domu pani Walcott są składnikami tego samego przesłania?
Odpowiedź wskazywała, że chodzi o czas.
Valin kierował uwagę na moment swego zniknięcia.
Mila otworzyła w komputerze przeglądarkę. Wkładając te ubrania, Valin komunikował nam, że musimy rozumować tak, jakbyśmy pozostawali ciągle w tamtym czasie, przed siedemnastu laty, powiedziała do siebie w duchu. Dlatego, wykonując nocny telefon z domu Belmana, wcale nie pomylił numeru.
Zwracał się pod dokładny adres.
Mila znalazła w sieci stronę firmy telefonicznej, a na niej archiwum poświęcone wykazom abonentów sprzed lat. Wpisała do odpowiedniego okienka numer pralni automatycznej, żeby dotrzeć do danych użytkownika, do którego należał ten numer w okresie zaginięcia Valina, po czym uruchomiła przeglądarkę.
Ikonka w kształcie klepsydry na ekranie zaczęła odmierzać mijające sekundy. Mila wpatrywała się w nią niecierpliwie, zagryzając bezwiednie wargi. Po chwili ukazała się odpowiedź. Nie pomyliła się. Siedemnaście lat temu telefon był aktywny.
Należał do Kaplicy Miłości, położonej przy drodze publicznej prowadzącej do jeziora.
Mila natychmiast zabrała się do szukania ewentualnego nowego numeru tej instytucji, ale odkryła, że Kaplica Miłości zaprzestała działalności kilka lat temu. Zaczęła się zastanawiać. Co powinna zrobić? Mogła natychmiast zawiadomić o tym Borisa albo zaczekać i powiedzieć mu o tym rano. Być może także ten trop był zbyt słaby, mogło chodzić o zwykły zbieg okoliczności.
Jeszcze raz przyjrzała się obrazowi na ekranie, ukazującemu nocny widok spokojnie śpiącej dziewczynki. Nie śledziła jej, ale ją ochraniała. I znowu pomyślała o tym, co przydarzyło się w domu Connerów. Jestem osobą, która wchodzi do domu innych ludzi, żeby umieścić w nim ukrytą kamerę, powiedziała sobie w duchu. Ale tylko dzięki takim lekkomyślnym metodom działania tego ranka dziewczynka-zjawa została uwolniona ze swego więzienia.
Mila wiedziała, że nie uda się jej zaczekać do jutra.
Zamknęła laptopa, wstała z łóżka i zaczęła się ubierać.
13
Na czystym niebie jasny księżyc mrugał porozumiewawczo.
Prowadząca do jeziora droga była pusta. I to nie dlatego, że była noc. Sytuacja nie ulegała zmianie również w ciągu dnia. Dawniej były to tereny wypoczynkowe. Działały hotele i restauracje, była zagospodarowana plaża. Ale wiosną mniej więcej dziesięć lat temu wystąpił niewyjaśniony pomór ryb i innych zwierząt żyjących nad wodą. Władzom nie udało się ustalić powodu, ale niektórzy winą obarczali zanieczyszczenie środowiska. Ludzie ulegli psychozie i przestali tu przyjeżdżać. W krótkim czasie problem zniknął, populacja zwierząt wróciła do normy i ekosystem odzyskał równowagę. Jednak z ekonomicznego punktu widzenia dla regionu było już za późno, wczasowicze nie wrócili. Firmy turystyczne, które gościły ich z pokolenia na pokolenie, zamknęły podwoje, a obiekty zaczęły podupadać z braku konserwacji, znacząc nieuchronny upadek całej okolicy.
Kaplicę Miłości musiał spotkać ten sam los.
Było to jedno z tych miejsc, do których ludzie udawali się, żeby zawrzeć związek małżeński. Oferowano tu ceremonię świecką tym, którzy nie należeli do żadnego wyznania lub nie zadowalało ich zawarcie związku małżeńskiego w urzędzie.
Minąwszy wzniesienie, Mila zobaczyła przed sobą murowany łuk, który służył za wejście i zarazem szyld. Widać było na nim dwa różnych rozmiarów serca zrobione z ciemnych dziś neonowych rurek. Nad nimi górował blaszany kupidynek o zdeformowanych rysach, którego twarz została częściowo zżarta przez rdzę. Wydawał się upadłym aniołem postawionym na straży oszukańczego raju.
Wokół placu parkingowego wznosił się kompleks niskich zabudowań, pośród których stała budowla przypominająca postmodernistyczny kościółek. Światło księżyca wydobywało ją z mroku, ale bezlitośnie podkreślało też jej rujnację.
Mila zatrzymała samochód obok budynku, który mógł pełnić funkcję recepcji. Zgasiła silnik i wysiadła. Powitała ją dzika i niegościnna cisza świata, który nauczył się już radzić sobie bez obecności ludzi.
Kaplica Miłości stała na wzniesieniu z widokiem na jezioro – niezbyt malowniczym, ale można było dostrzec opuszczone hotele wznoszące się w różnych miejscach na brzegu.
Pokonała trzy stopnie portyku recepcji i spostrzegła, że wejście do biura zabite jest drewnianymi deskami. Nie było sposobu, żeby je usunąć. Obok drzwi znajdowało się okno zatarasowane stołami różnych rozmiarów. Mimo to przez szczeliny można było zajrzeć do środka. Mila sięgnęła do kieszeni skórzanej kurtki po latarkę, przylgnęła twarzą do desek i oświetliła wnętrze.
Zaskoczył ją przy tym szpiegowaniu widok uśmiechniętej twarzy.
Cofnęła się o krok. Kiedy się uspokoiła, domyśliła się, że ogląda oblicze umieszczonego nad wejściem kupidynka. Przez chwilę myślała, że zmienił lokalizację, żeby ją przestraszyć, ale okazało się, że to tylko sylwetka z tektury. Podeszła znowu i poprzez własne odbicie w szybie zobaczyła pokryty kurzem kontuar oraz pojemnik na foldery, których część spadła na podłogę. Na ścianie pysznił się plakat: obok logo Kaplicy Miłości przedstawiono na nim ofertę dla klientów. Z opisu wynikało, że pary zakochanych mogą ukoronować swoje marzenia, korzystając z różnych wystrojów. I w istocie, kaplica mogła być urządzona na różne sposoby, a proponowane dekoracje nosiły egzotyczne i pobudzające wyobraźnię nazwy. Można było wybrać Wenecję lub Paryż, ale także oprawę inspirowaną filmem Przeminęło z wiatrem, a nawet Gwiezdnymi wojnami. W ostatnich linijkach afisza wymienione były ceny ceremonii, obejmujące małą butelkę francuskiego szampana, podarunku od firmy.
Za plecami Mili dmuchnął wiatr, przyprawiając ją o wzdrygnięcie i zmuszając, żeby się odwróciła. Prąd powietrza doleciał aż do wejścia do kaplicy, wywołując skrzypienie jednego ze skrzydeł portalu.
Wydawało się, że ktoś zostawił je otwarte.
* * *
Ponieważ księżyc świecił aż nazbyt jasno i wszystko było doskonale widoczne, Mila zgasiła latarkę. Ruszyła przez plac. Pod jej stopami chrzęścił asfalt pokruszony przez mrozy w czasie długich zim. Razem z nią poruszały się i tańczyły jej między nogami cienie. Wyciągnęła pistolet i zacisnęła palce na rękojeści. Otaczające ją niskie budynki wyglądały jak ruiny po wybuchu bomby atomowej. Drzwi i okna przypominały paszcze otwierające się na ciemne pieczary, stojące na straży mroku tajemniczych światów, lub może po prostu pustki,