Onnece nie spieszyło się tak bardzo jak mnie. Pozbyła się białego czepca mężatki, rozpięła skórzany pas i żółta obcisła suknia upadła jej do stóp. Nawet nie wiem, ile nocy spędziłem, wspominając to nagie ciało. Usiadła na młyńskim kole, które niegdyś kręciło się zapamiętale, by zemleć ziarno na mąkę, i dała mi znak, żebym podszedł.
Zdjąłem pludry i chciałem w nią wejść, ale zaprotestowała.
– Ty też się rozbierz.
Usłuchałem, cóż miałem robić.
Byliśmy nadzy i nadzy padliśmy sobie w objęcia.
Moje dwa lata celibatu szybko dobiegły końca. Jak dawniej wyrywaliśmy sobie z piersi westchnienia i jęki, ciała rozpoznały się w mig, a pieszczoty rodziły się i umierały bez naszej zgody.
– Wierzysz mi teraz? – zdołałem wyjąkać.
– To prawda, czekałeś na mnie – roześmiała się.
Milczałem zatopiony we własnych myślach. Przykryłem ją suknią.
– Czekałem, owszem – wyszeptałem. – Marzyłem o naszych zaślubinach, o tym, że kiedy wypełnię misję, wrócę do grodu takiego, jak go zostawiłem. Nie wiem, jak zdołam rządzić dwiema dzielnicami bez ciebie u boku.
Onneca usiadła na drewnianej miarce do zboża, już odziana, i odwróciła się do mnie plecami.
– Masz ziarna we włosach i warkocz ci się rozplótł. Pozwól, że cię uczeszę – powiedziałem i podszedłem do niej. – Włóż moje buty, póki nie odzyskasz swoich, albo odmrozisz sobie stopy.
Pokiwała głową z łagodnym uśmiechem i włożyła moje buty. Potem oparła się o mnie i pozwoliła się uczesać.
– Kościelnym tuzom nie spodoba się nic a nic, że nie zakrywasz całkowicie włosów – zauważyłem.
– Biskup García jest dla mnie jak brat. Kiedy García mówi, inni milkną. A jeśli García milczy, nikt nie odważy się podnieść oskarżycielskiego palca. Wczoraj na pogrzebie ojca pobłogosławił mnie, chociaż warkocz wystawał spod czepca. Więc nikt słówka nie piśnie, choćbym nawet nie zakryła włosów.
Taka była Onneca. Zawsze udawało się jej postawić na swoim, chociaż dbała o to, aby zabezpieczyć tyły.
Tak czy owak, w skłonnych do fantazjowania głowach przedstawicieli Kościoła czepce, ze względu na swój falliczny kształt, budziły nieufność i rozważano ich zakazanie.
– Kiedy zobaczyłem, jak ci się z nim podobało… – zacząłem zamyślony. – Myślałem, że to, co było między nami, odeszło bezpowrotnie. Że to przeszłość, do której nie da się powrócić. Nie mogę uwierzyć, że rozdzielił nas zaledwie jeden dzień. Gdybym wrócił dzień wcześniej, byłabyś kobietą niezamężną i moglibyśmy anulować wasze zaślubiny.
– Anulować? Sądzisz, że tak bym właśnie postąpiła? – zdziwiła się.
Przestałem pleść jej warkocz i usiadłem naprzeciwko.
– Wyszłabyś za Nagorna, gdybyś wiedziała, że żyję?
– Nagorno to wspaniały człowiek. Wobec mnie zawsze był uczynny, uważny, uroczy.
To tylko jedna z jego masek, zamierzałem jej powiedzieć. Od czego zacząć… Chce przejąć władzę, jaką ma twoja rodzina nad cechem tkaczy, chce twoich włości, oto, czego chce.
– Przeprowadził wiele pożytecznych dla grodu reform – ciągnęła.
– Pożytecznych reform, powiadasz? Mendozowie przejęli kontrolę nad drogą do Arriagi i Nagorno pozwolił im pobierać myto za owoce. I co zrobili? Jeszcze mocniej przycisnęli kupców. Wczoraj przeszedłem się po targu przy kościele Najświętszej Marii Panny. Brakuje jabłek, brukwi i porów. Jeśli sąsiedzi nie będą mogli kupić warzyw ani owoców w Victorii, pojadą po nie za miasto. Nie tego chcemy. Nie chcemy, żeby szlachetnie urodzeni spędzali bezczynnie całe dnie i żyli cudzym kosztem. To miasto rzemieślników i kupców.
– Ciekawe, że mówi to hrabia.
– Zanim zostaliśmy hrabiowskim rodem, byliśmy kowalami. Dlatego w czasach Alfonsa Pierwszego Walecznego mój przodek hrabia Vela wybudował mury. Żeby nas chronić. Żeby mieszkańcy byli bezpieczni, a przyjezdni kupowali u nas niezagrożeni. Jeśli targ opustoszeje, wszyscy stąd uciekną. Gród się wyludni.
– Mówisz jak mój ojciec – powiedziała cicho.
– Mam nadzieję, że nie skończę jak on…
– Wszyscy umrzemy – szepnęła, oddając mi buty. – Był starym człowiekiem i wybiła jego godzina.
Był krzepkim mężem, nie skończył nawet czterdziestu pięciu lat. I jego godzina jeszcze nie wybiła, Onneco, chciałem powiedzieć. Jednak zamilkłem. Na razie to były tylko podejrzenia.
– Po twoim wyjeździe gród się rozrastał. Już kiedy podgrodzie Sant Michel zmieniło się w Nową Victorię, a król nadał nam prawa. Tak samo rozrośnie się dzielnica płatnerzy i ktoś otoczy ją murem. Musimy pilnować bram. Maturanowie mieszkają teraz nieopodal Ciemnej Bramy w zaułku Angevín, mój ojciec nie chciał im pozwolić na pobieranie myta, ale rajcy mu się sprzeciwili. A Nagorno popiera ten pomysł i ja też.
– O czym ty mówisz? Żeby pozwolić rodom sprawującym władzę w sąsiednich wioskach pobierać opłaty w grodzie? Jakim prawem?
– Sam wiesz, że nie podobają im się prawa nadane przez króla Sancha. Wieśniacy z Avendaño przenoszą się do Nowej Victorii, a wioska się wyludnia. Podobnie dzieje się w Adurzie, Arechavalecie i Olárizu. Seniorowie chcieliby wystąpić zbrojnie przeciw nam. Ci z Avendaño zaatakowali nas już dwa razy. Spalili dachy dwóch domów przy ulicy Ferrería i żuraw przy ulicy Anglesa, nieopodal pieca chlebowego. Czemu nie potrafisz spojrzeć w przyszłość? Przekazując kontrolę nad bramami rodom, które o to proszą, zmienimy ich w przyjaciół.
– Nie, jeśli będą uciskać innych, Onneco. Co mówią przekupki?
Przekupki dbały o zaopatrzenie w mieście jak dobra gospodyni dba o swoją spiżarnię. Jeśli brakowało solonych ryb na Wielki Post albo żniwa były marne, sprowadzały ryby, zamawiały ziarno z wybrzeży Bałtyku, żeby nikt nie przymierał głodem. Podobnie z oliwą, świecami, sardynkami… Rada grodu miała pieczę nad cenami i nakładała kary, jeśli zaniedbały zaopatrzenia. Onneca zaś zaglądała do domów i na stragany i rozmawiała z kobietami ze wszystkich cechów. Docierała do nich wszystkich: do tych milczących i do plotkarek, do tych sprytnych i prostodusznych, do gadatliwych i wesołkowatych, i tych melancholijnych. Siadały przy kominku i wspólnymi siłami tkały tę sieć, która utrzymywała jedność Nowej Victorii. Onneca wiedziała dobrze, kto pije, kto chodzi na dziwki, kto się kompromituje, która chciała odbić innej męża, chociaż było to karane grzywną pięćdziesięciu solidów. Znała pracowite niewiasty i próżniaków mieszkających w tym ulu zaułków i uliczek, bram i podwójnych murów.
– Jeśli nadal będą zarabiać, nie poskarżą się.
– Co innego słyszałem, Onneco. Dlaczego skazano Joanę Balmasedę na wygnanie?
– Popełniła oszustwo, handlując świecami.
– O tym wiem, ale czemu się tego dopuściła? Miała dwoje małych dzieci, była wdową. Czemu zaryzykowała, skoro mogła stracić wszystko? Nie są chyba tak zadowolone, jak twierdzisz. Nie podoba mi się to wszystko, Onneco. Nie podoba mi się to, na co pozwala Nagorno, twój ojciec też się z tym nie zgadzał, wyznał mi to