– Fakt. I tak czy inaczej, raczej o niczym nie przesądzą. Na niektórych możemy zobaczyć mężczyznę, który wygląda jak Maitland…
– Otóż to. Ale udowodnić, że to on, na podstawie kilku niewyraźnych kadrów to zupełnie inna para kaloszy. Zwłaszcza w zestawieniu z zeznaniami świadków i odciskami palców. – Ralph wstał i otworzył drzwi. – Może nagrania nie są najważniejsze. Muszę do kogoś zadzwonić. Powinienem był zrobić to wcześniej.
Samuels wyszedł za nim do dyżurki. Sandy McGill rozmawiała przez telefon. Ralph podszedł do niej i dał jej znak, żeby skończyła. Odłożyła słuchawkę i spojrzała na niego wyczekująco.
– Everett Roundhill – powiedział. – Szef anglistów w liceum. Namierz go i połącz mnie z nim.
– Z namierzeniem nie będzie kłopotu, bo już mam jego numer – odparła Sandy. – Dzwonił dwa razy i chciał rozmawiać z prowadzącym śledztwo. Powiedziałam coś w stylu, że jest długa kolejka chętnych. – Podniosła plik karteczek z zapisanymi nazwiskami i pomachała nimi. – Miałam zanieść je na twoje biurko, żebyś wiedział, co cię jutro czeka. Wiem, to niedziela, ale wszystkim mówię, że prawie na pewno będziesz w pracy.
Bardzo powoli, patrząc w podłogę zamiast na mężczyznę, który stał obok niego, Bill Samuels powiedział:
– Roundhill dzwonił. Dwa razy. To mi się nie podoba. Wcale a wcale.
3
Tego sobotniego wieczoru Ralph wrócił do domu za piętnaście jedenasta. Wcisnął guzik pilota do drzwi garażowych, wjechał do środka, wcisnął go ponownie. Drzwi posłusznie opadły, klekocząc, na swoich szynach, jedna rzecz na tym świecie, która pozostała zrozumiała i normalna. Wciśnij guzik A i pod warunkiem że w schowku na baterie B znajdują się względnie świeże duracelle, drzwi garażowe C otwierają się i zamykają.
Zgasił silnik. Siedział w mroku, stukając ślubną obrączką w kierownicę i wspominając wierszyk z lat szalonej młodości: „Golenie, strzyżenie… full serwis dla każdego! Oto jest pieśń kwartetu… burdelowego!”.
Drzwi otworzyły się i do garażu weszła Jeanette, opatulona podomką. W świetle wylewającym się z kuchni zobaczył, że na nogach ma kapcie króliczki, które dla żartu podarował jej na ostatnie urodziny. Właściwym prezentem był wyjazd na Key West. Bawili się świetnie, teraz jednak pamiętał te dni tylko mgliście, jak to zwykle bywa z wakacjami: mają nie więcej treści niż wata cukrowa. Przetrwały za to te śmieszne kapcie, różowe trepki ze sklepu Wszystko za Dolara, z idiotycznymi małymi ślepkami i komicznymi obwisłymi uszami. Kiedy ją w nich zobaczył, oczy go zapiekły. Czuł się, jakby przybyło mu dwadzieścia lat od chwili, gdy wszedł na polanę w Figgis Park i obejrzał krwawe strzępy chłopca, który pewnie uwielbiał Batmana i Supermana.
Wysiadł z wozu i mocno przytulił żonę; przycisnął szorstki od zarostu policzek do jej gładkiego policzka. Milczał skoncentrowany na powstrzymywaniu łez, które cisnęły się do jego oczu.
– Kochanie – odezwała się Jeanette. – Kochanie, przecież go dopadliście. Dopadliście go, więc co się dzieje?
– Może nic. Może wszystko. Powinienem był go najpierw przesłuchać. Ale, Jezu Chryste, byłem tak pewny swego!
– Chodź do środka. Zaparzę herbatę i wszystko mi opowiesz.
– Po herbacie nie będę mógł zasnąć.
Odsunęła się i spojrzała na niego swoimi pięćdziesięcioletnimi oczami, wciąż tak pięknymi i ciemnymi jak wtedy, gdy była dwudziestopięciolatką.
– A idziesz spać? – spytała. Kiedy nie odpowiedział, dodała: − Koniec dyskusji.
Derek był na obozie w Michigan, więc mieli cały dom dla siebie. Spytała, czy włączyć mu wiadomości wieczorne w kuchennym telewizorze, ale pokręcił głową. Nie miał najmniejszej ochoty słuchać dziesięciominutowej gadaniny o tym, jak to Potwór z Flint City wylądował za kratami. Jeannie zrobiła herbatę i grzanki z rodzynkami. Ralph usiadł przy stole, wbił wzrok w swoje dłonie i wszystko jej opowiedział. Na koniec zachował Everetta Roundhilla.
– Był wściekły na nas wszystkich. Ale ponieważ w końcu to ja do niego oddzwoniłem, ściągnąłem cały ogień na siebie.
– Rozumiem, że potwierdził zeznania Terry’ego?
– Całkowicie. Roundhill zabrał Terry’ego i pozostałych dwóch nauczycieli, nazywają się Quade i Grant, spod liceum. O dziesiątej rano we wtorek, tak jak zostało powiedziane. Do Sheratona w Cap City przyjechali około 11:45, w samą porę, by pobrać identyfikatory i załapać się na bankietowy lunch. Roundhill powiedział, że po lunchu stracił Terry’ego z oczu na jakąś godzinę, ale sądzi, że był z nim Quade. Tak czy owak, cała grupa znów była razem o trzeciej, czyli wtedy, gdy sto dziesięć kilometrów stamtąd pani Stanhope widziała, jak Terry wsadził rower Franka Petersona − i samego Franka − do brudnego białego vana.
– Rozmawiałeś z Quade’em?
– Tak. W drodze do domu. Nie wściekał się… nie to co Roundhill, który się odgrażał, że zażąda, żeby prokuratura okręgowa przeprowadziła pełne dochodzenie… ale nie mógł w to uwierzyć. Był osłupiały. Powiedział, że po lunchu poszedł z Terrym do antykwariatu o nazwie Second Edition, trochę poszperali w książkach, po czym wrócili na Cobena.
– A Grant? Co z nim?
– To kobieta. Debbie Grant. Jeszcze się do niej nie dodzwoniłem, jej mąż powiedział, że wyszła na miasto z koleżankami i przy takich okazjach zawsze wyłącza telefon. Porozmawiam z nią jutro rano, jednak nie mam wątpliwości, że potwierdzi słowa Roundhilla i Quade’a. – Ralph wziął mały kęs grzanki, po czym odłożył ją na talerz. – To moja wina. Gdybym przesłuchał Terry’ego w czwartek wieczorem, po tym jak zidentyfikowały go Stanhope i mała Morris, zorientowałbym się, że mamy kłopot, i teraz nie byłoby całego tego szumu w telewizji i internecie.
– No dobrze, ale wtedy już mieliście potwierdzenie, że odciski palców, które znaleźliście, należały do Terry’ego Maitlanda, mam rację?
– Tak.
– Odciski palców w vanie, odcisk palca na stacyjce vana, odciski palców w samochodzie, który porzucił nad rzeką, na gałęzi, którą…
– Tak.
– I mieliście zeznania kolejnych świadków. Człowieka, który był na tyłach pubu Shorty’s, i jego kumpla. Taksówkarki. Wykidajły z klubu striptizowego. Wszyscy go znali.
– Uhm… A teraz, kiedy już go aresztowaliśmy, nie wątpię, że zgłoszą się następni świadkowie z Gentlemen, Please. Głównie kawalerowie, którzy nie będą musieli tłumaczyć żonom, co tam robili. Mimo to powinienem był się wstrzymać. Może należało zadzwonić do liceum, żeby sprawdzić, co robił w dniu zabójstwa, tyle że uznałem, że to bez sensu, skoro są wakacje. Co mogli powiedzieć oprócz: „Tutaj go nie ma”?
– I bałeś się, że jeśli zaczniesz zadawać pytania, on się o tym dowie.
Wtedy wydawało się to oczywiste, teraz – głupie. Gorzej niż głupie. Bezmyślne.
– Przez wszystkie lata służby popełniłem trochę błędów, ale takiego jeszcze nigdy. Zupełnie jakbym działał na oślep.
Jeanette gwałtownie pokręciła głową.
– Pamiętasz, co powiedziałam, kiedy mi wyjaśniłeś, jak zamierzasz to załatwić?
– Tak.
„Zrób to. Zabierz go od tych chłopców najszybciej, jak to możliwe”. Tak powiedziała.
Siedzieli