– Tak. Dwa. Sadzone, nie jajecznicę.
– Wiesz, że żółtka zawsze mi się rozlewają.
– Skoro wyjątkowo mogę siedzieć i patrzeć, powstrzymam się od krytyki. Poproszę też grzankę z chleba pszennego.
O dziwo, rozlało się tylko jedno żółtko.
– Jeśli Terry Maitland zabił to dziecko, świat oszalał – powiedziała Elaine, kiedy postawił przed nią talerz.
– Świat zawsze był szalony – stwierdził Howie. – Ale on tego nie zrobił. Ma alibi mocne jak S na klacie Supermana.
– To dlaczego go aresztowali?
– Bo uważają, że mają dowody mocne jak S na klacie Supermana.
Zamyśliła się.
– Niepowstrzymana siła napotyka nieporuszalny obiekt?
– Nie ma czegoś takiego, skarbie.
Spojrzał na zegarek. Za pięć siódma. Pięć minut w tę czy w tamtą, co za różnica. Zadzwonił na komórkę Aleca.
Detektyw odebrał po trzecim sygnale.
– Co tak wcześnie? Golę się. Możesz zadzwonić za pięć minut? Innymi słowy: o siódmej, jak prosiłem?
– Nie – odparł Howie. – Ale poczekam, aż zetrzesz piankę z tej strony twarzy, do której przykładasz telefon, może być?
– Twardy z ciebie szef – rzucił Alec, ale humor wyraźnie mu dopisywał, pomimo wczesnej godziny i tego, że przerwano mu czynność, podczas której większość mężczyzn chce być sama ze swoimi myślami. To dało Howiemu nadzieję. I bez tego miał sporo amunicji, ale więcej zawsze się przyda.
– Dobra czy zła wiadomość?
– Daj mi sekundę, co? Umazałem tym cholerstwem cały telefon. − Przerwa potrwała raczej pięć sekund niż jedną, ale w końcu Alec ponownie się odezwał: − Wieści są dobre, szefie. Dobre dla nas, złe dla prokuratury. Bardzo złe.
– Widziałeś nagrania z monitoringu? Ile tego jest i z ilu kamer?
– Widziałem nagrania; jest ich wystarczająco dużo. – Alec zrobił pauzę, a kiedy znów przemówił, Howie poznał, że się uśmiecha; słyszał to w jego głosie: – Ale mam coś lepszego. Dużo lepszego.
8
Jeanette Anderson wstała za piętnaście siódma i spostrzegła, że strona łóżka, po której zawsze śpi jej mąż, jest pusta. W kuchni pachniało świeżą kawą, jednak tam Ralpha też nie było. Wyjrzała przez okno i zobaczyła go; siedział w ogródku przy stole piknikowym, wciąż w swojej piżamie w prążki, i sączył ze śmiesznego kubka, który dostał od Dereka na Dzień Ojca. Na jego ściance wielkimi niebieskimi literami napisano: „Masz prawo zachować milczenie, dopóki nie wypiję kawy”.
Wzięła swój kubek, wyszła do męża i pocałowała go w policzek. Zapowiadał się upalny dzień, ale o tak wczesnej porze było chłodno, cicho i przyjemnie.
– Nie możesz przestać o tym myśleć, co? – spytała.
– Żaden z nas nie przestanie o tym myśleć – odparł. – Przynajmniej nieprędko.
– Dziś niedziela – przypomniała. – Dzień odpoczynku. A tobie go potrzeba. Nie wyglądasz najlepiej. Według artykułu w „New York Timesie”, który czytałam w zeszłym tygodniu, w twoim wieku rośnie ryzyko ataku serca.
– To mnie pocieszyłaś.
Westchnęła.
– Co jest pierwszym punktem na twojej liście?
– Rozmowa z tą nauczycielką, Deborah Grant. Żeby postawić kropkę nad i. Na pewno potwierdzi, że Terry pojechał z nimi do Cap City, choć zawsze istnieje szansa, że zauważyła w nim coś dziwnego, co umknęło Roundhillowi i Quade’owi. Kobiety bywają bardziej spostrzegawcze.
Jeannie pomyślała, że to dyskusyjne, może nawet seksistowskie, ale to nie była dobra pora, żeby o tym dyskutować. Zamiast tego wróciła do rozmowy z zeszłego wieczoru:
– Terry był tutaj. Zrobił to. Teraz musisz zebrać dowody tam, w Cap City. DNA pewnie odpada, ale odciski palców?
– Możemy sprawdzić pokój, w którym mieszkał z Quade’em, ale wymeldowali się w środę rano. Od tego czasu na pewno tam posprzątano i przyjęto nowych gości. I to zapewne kilka zmian.
– Mimo wszystko to może coś dać, prawda? Niektóre pokojówki są sumienne, ale wiele poprzestaje na ścieleniu łóżek i wycieraniu ze stolika kółek po szklankach i plam. A gdybyście znaleźli tam tylko odciski palców Quade’a, nie Terry’ego Maitlanda?
Podobał mu się rumieniec entuzjazmu detektywa amatora na jej twarzy; żałował, że musi go ostudzić.
– To niczego by nie dowodziło, kochanie. Howie Gold powiedziałby przysięgłym, że nie mogą skazać człowieka na podstawie braku odcisków palców, i miałby rację.
Przemyślała to.
– No dobrze. Mimo wszystko uważam, że powinniście zebrać odciski palców z tamtego pokoju i zidentyfikować ich jak najwięcej. Możecie to zrobić?
– Tak. I to dobry pomysł. – A przynajmniej jeszcze jedno „i”, nad którym trzeba postawić kropkę. – Ustalę, który to był pokój, i spróbuję przekonać dyrekcję Sheratona, żeby przenieśli obecnego lokatora gdzie indziej. Myślę, że się zgodzą ze względu na rozgłos towarzyszący sprawie. Sprawdzimy pokój od podłogi po sufit, od ściany do ściany. Tak naprawdę jednak chcę zobaczyć przede wszystkim nagrania z monitoringu z dni konwencji, a że detektyw Sablo, prowadzący śledztwo z ramienia policji stanowej, wraca dopiero po południu, skoczę tam osobiście. Detektyw Golda ubiegł mnie o kilka godzin, ale nic się na to nie poradzi.
Położyła dłoń na jego dłoni.
– Obiecaj mi tylko, że od czasu do czasu zrobisz sobie przerwę, żeby nacieszyć się dniem, kochanie.
Uśmiechnął się do niej i krótko uścisnął jej dłoń.
– Ciągle myślę o samochodach, z których korzystał: tym, którym uprowadził małego Petersona, i tym, którym wyjechał z miasta.
– Econoline i subaru.
– Uhm. Subaru to raczej żadna zagadka. Skradzione z parkingu miejskiego; od dwa tysiące dwunastego roku mieliśmy wiele podobnych kradzieży. Te nowe zapłony bezkluczykowe to najlepszy przyjaciel złodzieja, bo kiedy kierowca gdzieś się zatrzymuje, zaprzątnięty myślami o sprawach do załatwienia czy o tym, co ugotować na kolację, nie widzi przed sobą kluczyka zwisającego ze stacyjki. Elektroniczny brelok łatwo zapomnieć, zwłaszcza jeśli masz słuchawki w uszach albo nadajesz przez telefon i nie słyszysz sygnału przypominającego, żeby go zabrać. Właścicielka subaru, Barbara Nearing, zostawiła swój brelok w uchwycie na kubek i bilet parkingowy na desce rozdzielczej, kiedy o ósmej poszła do pracy. O piątej, gdy wróciła, samochodu już nie było.
– Parkingowy nie pamięta, kto nim wyjechał?
– Nie, i trudno się dziwić. Garaż jest duży, pięć kondygnacji, ludzie na okrągło przyjeżdżają i wyjeżdżają. Przy wyjeździe zainstalowali kamerę, ale nagrania są kasowane co czterdzieści osiem godzin. Za to jeśli chodzi o tego vana…
– Co?
– Należał do pracującego dorywczo stolarza, złotej rączki nazwiskiem Carl Jellison, zamieszkałego w Spuytenkill w stanie Nowy Jork, małej mieścinie między Poughkeepsie i New Paltz. Zabrał kluczyki, ale zostawił komplet zapasowy w małym namagnetyzowanym pudełku pod tylnym zderzakiem. Ktoś to pudełko znalazł i odjechał vanem. Bill