Te twierdze nie istniały?
Bunkry, które stworzyli Żydzi w getcie, nie były żadnymi twierdzami, tylko kryjówkami. Wszystkie kamienice w ówczesnej Warszawie miały obszerne piwnice. Wielu Żydów zgromadziło w nich zapasy żywności i wody, a następnie je zamaskowało. W sumie stworzono 600 takich kryjówek. Do tego należy dodać sporą liczbę podobnych schronów urządzonych na strychach. Żydzi liczyli, że przeczekają w nich ewentualną deportację getta. I wyjdą po kilku czy kilkunastu miesiącach, gdy już wojna dobiegnie końca i będą bezpieczni.
Co się stało z tymi bunkrami, gdy wybuchło powstanie?
Oczywiście całe rodziny odruchowo zbiegły do tych piwnic. Ale nie po to, żeby się w nich bronić, tylko po to, by się w nich schować. Żydzi bowiem, po pierwsze, nie mieli broni, a po drugie, Niemcy do budynków nie wchodzili. Niszczyli je jeden po drugim. Ludzie w tych bunkrach płonęli więc żywcem, dusili się – bo nie pomyśleli o systemie wentylacyjnym – byli zasypywani gruzami. Część została przez Niemców z tych bunkrów wyciągnięta. To, że dzisiaj historycy próbują zrobić z tych ukrywających się, przerażonych rodzin dzielnych bojowników, jest niepoważne. Zresztą tu nie chodzi tylko o wykreowanie sztucznych bohaterów. W ten sposób historycy próbują wytłumaczyć społeczeństwu, dlaczego powstanie trwało miesiąc. Przekonują, że Niemcy musieli znaleźć i zniszczyć te kilkaset punktów oporu. To wszystko głupstwa. Prawda jest brutalna – getto broniło się jeden–dwa dni, a potem Niemcy po prostu burzyli dzielnicę i mordowali ludzi.
Bardzo się panu oberwało w Izraelu za głoszenie takich tez?
Oczywiście wielu ludzi było oburzonych, oskarżano mnie, że szargam pamięć o bohaterach. To oczywiście bzdury. Niestety jednak dla wielu propaganda jest ważniejsza niż prawda historyczna. Z drugiej strony okazano mi też sporo poparcia. W dzienniku „Haarec” ukazał się mój artykuł Mit warszawskiego getta i na stronie internetowej gazety wywiązała się pod nim burzliwa dyskusja internautów. Mniej więcej połowa z nich nie miała bladego pojęcia, o co chodzi. Wśród reszty głosy „pro” i „kontra” rozłożyły się mniej więcej po równo. Gorzej było w Stanach Zjednoczonych, gdzie przedrukowano mój tekst. Tam przeważały głosy oburzonych. Jak widać, łatwiej być bojowym patriotą, gdy jest się daleko za oceanem.
Mówi pan piękną, literacką polszczyzną. Kiedy wyjechał pan z Polski? Po 1989 roku?
Skądże! Wyjechałem w roku 1945. Gdy miałem trzynaście lat.
Rozumiem jednak, że w Izraelu mówi pan na co dzień po polsku.
Niestety nie. Nie mam z kim. Język ten jest jednak językiem mojej młodości. A języka młodości się nie zapomina.
Gdzie pan się urodził?
W Radomiu. Tam zastała mnie wojna, tam też byłem w getcie, a potem w obozie koncentracyjnym. To, co tam przeżyłem, jest po prostu nie do opowiedzenia. Całe szczęście mniej więcej rok przed wkroczeniem Sowietów trafiłem do polskiej rodziny na warszawskiej Pradze, przy drodze na Wołomin. Ci państwo byli bezdzietni, dość ubodzy. On był kolejarzem, nazywali się Chojnaccy. U nich się przechowałem do końca wojny.
Obserwował pan z drugiej strony Wisły powstanie warszawskie?
Oczywiście. Choć miałem wtedy dwanaście lat, widoku tego nie zapomnę do końca życia. 1 sierpnia 1944 roku rozpoczęła się straszliwa kanonada i strzelanina. Wkrótce cała lewobrzeżna Warszawa – a było to miasto bardzo duże – stała w płomieniach. Wielka łuna unosiła się od początku do końca horyzontu. To było gigantyczne, przerażające. Gdy stałem wówczas po drugiej stronie rzeki i patrzyłem na ten kataklizm, na myśl przyszedł mi starożytny Rzym podpalony przez Nerona.
Co się działo z panem później? W jakich okolicznościach wyjechał pan do Izraela?
Otóż proszę sobie wyobrazić, że zarówno moja mama, jak i tata przeżyli. Takie sytuacje nie zdarzały się często. Mama pracowała jako sprzątaczka u jakiejś polskiej rodziny, a ojciec był członkiem Batalionów Chłopskich. Walczył nawet w powstaniu warszawskim. Miał świetny, aryjski wygląd. Blond włosy, niebieskie oczy, krótki nos. Mówił po polsku bez żadnego akcentu. Po powstaniu został ewakuowany z miasta wraz z ludnością cywilną. Nazywał się Ludwik Gutsztadt.
A jak pan się wówczas nazywał?
Urodziłem się jako Elek Gutsztadt, w czasie wojny nazywałem się Jerzy Chojnacki, a po przyjeździe do Izraela Eli Gat. Taka była wówczas praktyka, że przybyszom z Europy nadawano nowe, hebrajskie nazwiska.
Rozumiem, że wyjechał pan do Izraela razem z rodzicami.
Nie, to nie było tak. Pan by chciał to zrobić tak, żeby to było lekko i przyjemnie. Ale to wszystko nie zakończyło się happy endem. Po wojnie zdecydowaliśmy się powrócić do Radomia, do domu. Nie była to jednak szczęśliwa decyzja, ponieważ mój tata został tam zamordowany.
Przez kogo?
Przez Polaków.
Czy chodziło o to, że wasze mieszkanie było już zajęte przez nowych, polskich lokatorów?
Nie. W naszym mieszkaniu, po tym, gdy nas z niego wyrzucono, ulokował się jakiś niemiecki urzędnik, tłumacz w sądzie. I on uciekł przed samym końcem wojny. Gdy wróciliśmy do Radomia, dom czekał więc na nas pusty. Motywem nie był rabunek. O nic się nie upominaliśmy, niczego nie chcieliśmy odzyskać. Chcieliśmy tylko wrócić do normalnego życia. Nie, nie wiem, dlaczego zamordowano mojego tatę.
…
Wie pan, te sprawy nie dają mi spokoju. Podczas wojny, żeby ratować Żyda, trzeba było być wielkim bohaterem. W razie wpadki Niemcy mordowali nie tylko Żyda, ale i ukrywającego go Polaka wraz z całą rodziną. Jeżeli więc jakiś Polak odmawiał Żydowi pomocy, to nie mogę mieć do niego pretensji – rozumiem to. Nie mogę jednak pojąć, dlaczego po wojnie, po tym, co się stało, zdarzały się przypadki zabijania Żydów… Gdy myślę o Polsce, nie mogę zrozumieć jeszcze jednego. Dlaczego po tym, gdy powstanie w getcie w 1943 roku skończyło się taką straszliwą rzezią, Polacy rok później wywołali własne powstanie. Przecież wiadomo było, że będzie to taka sama, wielka masakra. Może pan mi to wytłumaczy. Dlaczego oni to zrobili?
Niestety nie potrafię.
ELI GAT jest ocalałym z Holokaustu. Wydał wspomnienia Not Just Another Holocaust Book. Jego opublikowany w gazecie „Haarec” artykuł The Warsaw Ghetto Myth wywołał w Izraelu debatę na temat sensu żydowskiego zrywu z 1943 roku.
Źródło: „Historia Do Rzeczy”, 7/2014
6
Przedsiębiorstwo Holokaust
Rozmowa z profesorem NORMANEM FINKELSTEINEM, autorem książek Wielka hucpa i Przedsiębiorstwo Holokaust
Jaką rolę w państwie Izrael odgrywa Holokaust?
Po wojnie nie odgrywał żadnej roli. Wszystko zmieniło się w latach sześćdziesiątych wraz z procesem Eichmanna. Dawid Ben Gurion, ówczesny premier Izraela, dostrzegł w Holokauście potencjał do stworzenia wspólnej izraelskiej tożsamości. Po to urządzono ten proces pokazowy. Izrael był wówczas bardzo niejednorodnym krajem. Znaleźli się w nim Żydzi z państw arabskich, Żydzi z Europy, Żydzi z Ameryki. Aby tych wszystkich ludzi połączyć w jeden naród, Ben Gurion użył spoiwa Holokaustu.
A potężna armia Izraela miała być gwarantem, że Holokaust się nigdy nie powtórzy.
Przekaz jest prosty: cały świat składa się z antysemitów, którzy chcą wymordować Żydów. Nie dajcie się więc zwieść gojom. Jedynym miejscem, gdzie drugi Holokaust nie może się wydarzyć, jest Izrael. Tylko tu jesteśmy bezpieczni. Izraelczycy wciąż używają takich argumentów, choć doprawdy trudno je brać na poważnie. Na przykład