Na spotkanie gościa wyszli wszyscy członkowie rodziny Kojarskich, ale nikt z nich nie okazywał szczególnego zadowolenia z jej wizyty. Wszyscy ubrani byli w wytworne wieczorowe stroje. Weronika poczuła się niezręcznie w swoim czarnym swetrze i dżinsach pamiętających lepsze czasy. Poprawiła nerwowo kurtkę.
– To mój mąż, Ryszard Senior Kojarski – powiedziała Blanka, wskazując na starszego mężczyznę. Wymówiła jego imię, jakby to był najwspanialszy tytuł szlachecki. – Ale jego już przecież znasz!
Senior Kojarski chwycił rękę Weroniki władczym gestem człowieka przyzwyczajonego do posłuchu i symbolicznie zbliżył ją do ust. Miał farbowane na czarno włosy zaczesane na rysującą się na czubku głowy łysinę. Pomarańczowy odcień skóry sugerował, że lubi korzystać z solarium albo innej formy sztucznego opalania. Jego wygląd kontrastował z szytym na miarę eleganckim grafitowym garniturem, który włożył tego wieczoru.
– Radka też już znasz. – Blanka wskazała na stojącego za ojcem Juniora Kojarskiego.
Mężczyzna skinął lekko głową, nie zaszczycając Weroniki dalszymi przywitaniami.
– To moja żona – oznajmił tylko krótko, przedstawiając gościowi ostatnią domowniczkę.
– Róża Kojarska – powiedziała kobieta, poprawiając obcięte na pazia czarne włosy.
Przywodziła na myśl przerażająco chudą Kleopatrę. Czarna wieczorowa sukienka wisiała na jej ramionach jak na kościstym wieszaku. Głęboki dekolt odsłaniał wyraźnie widoczne pod bladą skórą obojczyki.
– Skoro wszystkich już znasz, to ja się teraz pójdę szybko przebrać – zawołała wesoło Blanka.
Ruszyła w kierunku schodów, kręcąc zalotnie biodrami. Weronika została sama z trójką Kojarskich. Senior i Junior wpatrywali się w nią z nieskrywaną wrogością. Tylko wychudzona twarz Róży zdradzała odrobinę przychylnej ciekawości. Weronika czuła się co najmniej niezręcznie.
– Macie państwo wspaniały dom – powiedziała w końcu, żeby przerwać nieprzyjemną ciszę. Musiała jakoś przebrnąć przez najbliższą godzinę. Potem będzie mogła wyjść pod jakimś pretekstem. – Jestem pod wrażeniem.
Nikt nie odpowiedział.
– Byliśmy nawet w gazecie! – wykrzyknęła Blanka z góry.
Weronika spojrzała w tamtym kierunku zdziwiona. Gospodyni chyba nie odeszła zbyt daleko. Słychać było odgłos rozpinanego suwaka różowego kombinezonu. Junior Kojarski poruszył się niespokojnie. Senior pozostał niewzruszony.
– Prawda, Rysiu?! – zawołała do męża Blanka, schodząc po schodach. Teraz miała na sobie czerwoną obcisłą sukienkę z głębokim dekoltem. Na jej szyi błyszczał diamentowy naszyjnik. – Co, kotku?
Senior Kojarski spiorunował ją wzrokiem.
– Ile razy ci mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywała?! – zapytał głośno i wyraźnie, jakby przemawiał do małego dziecka.
Blanka zdezorientowana spojrzała na Juniora, jakby w poszukiwaniu pomocy. Młodszy Kojarski ostentacyjnie odwrócił głowę, unikając jej wzroku.
– No cóż… zapraszamy do stołu – powiedział do Weroniki z niesmakiem. – Przejdźmy do jadalni.
Wskazał kierunek ręką. Obcasy Blanki stukały po posadzce.
– Słyszałam, że macie syna? – zagaiła Weronika, kiedy razem z kościstą Różą zostały w tyle grupy.
– Tak – kobieta wyraźnie się ożywiła. W jej oczach pojawiły się iskierki entuzjazmu, a na bladą twarz wystąpił rumieniec. – Nazywa się Kostek. W tym roku skończy sześć lat.
– Kochanie, nie zanudzaj naszego gościa rodzinną sagą – odezwał się z przodu jej mąż. – Nie po to tu przyszła.
Weronika nie mogła oprzeć się wrażeniu, że urocze słowo „kochanie” zabrzmiało w ustach Juniora jak najgorsza obelga.
– Ależ nie, to bardzo ciekawe. Chętnie usłyszę więcej – odpowiedziała mu dobitnie Weronika. Nie zamierzała pozwolić przyjacielowi byłego męża na przejęcie inicjatywy. – Co mówiłaś, Różo?
– Nie mam nic więcej do powiedzenia – odparła spokojnie koścista kobieta.
Junior Kojarski uśmiechnął się z satysfakcją. Weronika poczuła do niego nieprzepartą odrazę i jedyne, na co miała obecnie ochotę, to wyjść i zatrzasnąć za sobą pięknie rzeźbione drzwi wejściowe. Trzeba było jednak dbać o dobre stosunki międzysąsiedzkie. Będzie musiała wytrzymać jeszcze trochę.
Senior Kojarski otworzył przed nimi drzwi jadalni i gestem zaprosił Weronikę do ustawionego pośrodku stołu. Jeżeli hol nadawał się do tańczenia, to jadalnia była prawdziwą salą balową. Pomieszczenie było przytłaczająco ogromne. Z lewej strony znajdowało się olbrzymie palenisko z różowego marmuru. Ogień tańczył po grubych polanach. Z drugiej strony sali, nieco na uboczu, stała szeroka kanapa, jakby stworzona do odpoczynku po posiłku. Nie było więcej mebli, co potęgowało wrażenie, że pokój jest gigantyczny.
Obaj mężczyźni, ojciec i syn, zasiedli do suto zastawionego stołu i zaczęli jeść, nie czekając na panie.
– Kiedy masz zamiar wrócić do Warszawy? – zapytał Senior pomiędzy kęsami krwistego mięsiwa. W jego głosie nie pojawiła się ani jedna cieplejsza nuta. – Mam swoje plany, więc chciałbym wiedzieć.
– Nie wiem. Może za kilka dni – odparł równie zimno syn. – Sam chciałeś, żebym przyjechał, więc teraz nie narzekaj, że jestem. Nie prosiłem o ten niezwykły zaszczyt. Chyba jesteś tu zadowolony. Na prowincji. Sam na sam z Blanką i Różą.
– Firma cię potrzebuje. Nie byłoby dobrze, gdybyś zasiedział się za długo – odparł Senior, nie zważając na jadowite słowa syna. – Właśnie, skoro o firmie mowa. Słyszałem, że masz jakieś kłopoty?
Junior Kojarski zakrztusił się winem.
– To źle słyszałeś.
Senior spojrzał na syna wymownie. Ja nie popełniam takich błędów, mówiły jego oczy.
– Co ty tam wiesz! – w głosie Juniora pojawiła się defensywna nuta. – Siedzisz tu na wsi, więc co możesz wiedzieć?
– Kochanie, masz jakieś problemy w firmie? – zapytała Róża znad pustego talerza. – Nic nie mówiłeś.
Aż do tego momentu mężczyźni zdawali się zapominać o reszcie towarzystwa przy stole. Obaj spojrzeli na wychudzoną kobietę morderczo. W tym domu mężczyznom się nie przerywa. W tej jednej kwestii ojciec i syn zdawali się trzymać wspólny front. Róża wzruszyła ramionami i wróciła do wpatrywania się w talerz.
– Wspaniałe są te ziemniaczki z sosem. Róża, powinnaś spróbować – słodkim głosem doradziła Blanka. – Naprawdę!
Róża Kojarska odłożyła widelec z głośnym brzękiem. Wstała bez słowa i z demonstracyjnym namaszczeniem wyszła z jadalni. Ani jeden włos z jej fryzury Kleopatry nie opuścił swojego starannie wyznaczonego stanowiska.
– Przecież ja chciałam jej tylko pomóc – stwierdziła Blanka płaczliwie. – A ona od razu tak!
– Moja żona miewa humory – wyjaśnił zirytowany Junior Kojarski i zajął się krojeniem swojego mięsa. Jego palce