Motylek. Katarzyna Puzyńska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Puzyńska
Издательство: PDW
Серия: Lipowo
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788379616596
Скачать книгу
nie spodobało, bo przeklęła cicho i sięgnęła do torebki po kosmetyki. Wprawnymi ruchami zaczęła poprawiać grubą warstwę makijażu. Rosół nie wiedział, czy powinien jej tego zakazać, czy nie. Czy piętnastolatka może się malować, czy nie? Czuł, że ten problem go przerasta. Bożena prawie nigdy się nie malowała. Nawet na ich ślub. Będzie chyba musiał z kimś o tym pogadać. Może z młodym Markiem Zarębą. Co prawda jego córka Andżelika miała dopiero dziesięć lat, więc co on tam może wiedzieć. Rosół poczuł się nagle bezbronny we własnej kuchni.

      – Idę na randkę – oznajmiła Ewa, kończąc precyzyjną operację malowania ust.

      – Znowu z tym palantem z Brodnicy?

      – Dla twojej wiadomości, teraz się spotykam z kimś innym. – Wykrzywiła się do brata. – Jest starszy niż ty i zna się na życiu. Jestem teraz kobietą wy-ra-fi-no-wa-ną. Nie spotykam się już z podrostkami, którym chodzi tylko o jedno, a nawet nie wiedzą, jak się do tego zabrać.

      – Kobietą wyrafinowaną? Wszyscy na całym Lipowie wiedzą, kim jesteś… – zaśmiał się znowu Bartek. W jego głosie pobrzmiewała nuta okrucieństwa. – Kurwą jesteś, i tyle. Zwykłą kurwą – bawił się tym słowem chwilę, przeżuwał je jak gumę. Janusz Rosół miał ochotę zakryć uszy rękami. – Wszyscy wiedzą, z kim się pieprzysz. To żadna tajemnica.

      – Bartek! Nie mów tak do siostry! W ogóle nie powinieneś używać takich słów!

      Rosół czuł się śmieszny, wygrażając synowi wielką chochlą do zupy. Syn spojrzał na niego z góry. Przerósł ojca już dawno. W spojrzeniu Bartka pojawiła się teraz groźba. Janusz nie poznawał już własnego syna. To nie był jego mały słodki chłopczyk.

      – Dobra, ja spadam. Biorę samochód – rzucił na odchodnym chłopak, pobrzękując kluczykami od ich starego opla.

      Rosół znowu myślał gorączkowo. Czy to właśnie ich samochód uderzył zakonnicę dziś rano? Powinien był go obejrzeć. Jeżeli to Bartek potrącił kobietę, to Janusz miał nadzieję, że syn dobrze zatarł ślady. Przynajmniej tyle. Nie przeżyłby, gdyby Bartka zabrali.

      – Poczekaj! Nie pozwalam! – krzyknął za synem na wszelki wypadek.

      Zdawał sobie sprawę, że nie jest to najlepsza taktyka, jaką mógł obrać, ale nie wiedział, co właściwie mógłby jeszcze zrobić. Syn zniknął za drzwiami, nie zważając na jego krzyki. Ewa spojrzała na ojca z politowaniem.

      – Nie czekaj na mnie… idę się spotkać z moim chłopakiem. Pa.

      – Pa – odpowiedział szeptem Janusz Rosół.

      Wokół zapanowała pustka, którą mogło zostawić po sobie tylko dwoje nastolatków. Spojrzał na zdjęcie wiszące nad kuchennym stołem. Przedstawiało całą ich rodzinę, kiedy żyła jeszcze Bożena. Zrobione zostało chyba jakieś dziesięć lat temu. Bartek skończył osiem lat. Patrzył w obiektyw z dumą. Właśnie strzelił decydującą bramkę w międzyszkolnym meczu. Grali chyba z jedną ze szkół z Brodnicy. Janusz nie pamiętał, z którą. Syn i ojciec stali obok siebie, ramię w ramię. Rosół nie posiadał się ze szczęścia, że jego syn jest takim doskonałym graczem. Może kiedyś trafi do polskiej reprezentacji i pociągnie ją do sukcesu. Rozglądał się po boisku, czy wszyscy widzą, że to jego dzieciak strzelił tak wspaniałego gola. Obok nich na drewnianej ławeczce siedziała Bożena z pięcioletnią Ewą na kolanach. Dziewczynka miała plastikową koronę na głowie. Była ich małą księżniczką. Rok później żona już nie żyła, a on został sam z dwójką małych dzieci i pracą. Odrzucił możliwość kierowania komisariatem, mimo że proponowano mu tę ciepłą posadkę kilka razy. Za dużo miałby na głowie. Czuł się osamotniony i wytykany palcami, kiedy jego syn coraz bardziej się od niego oddalał, a córka zmieniała w miejscową królową seksu.

      W przypływie obezwładniającego gniewu Janusz zerwał zdjęcie ze ściany i cisnął nim z całej siły o ziemię. Szkło ramki rozbiło się na drobne, ostre kawałki. Ponieważ nadal nie poczuł ulgi, zepchnął gotującą się zupę na pokrytą szklanym śniegiem podłogę. Gorąca ciecz rozprysnęła się wszędzie, parząc mu nogi. To też nie pomogło. Kuchnia powoli zmieniała się w pobojowisko, a on stał pośrodku i płakał pełnymi goryczy łzami.

      Najprawdopodobniej jakiś dzieciak przejechał zakonnicę, przeszło mu przez myśl raz jeszcze. Jeżeli tak, jego syn i córka na pewno wiedzieli, kto to był. Janusz bał się pomyśleć o najgorszym.

      Róża Kojarska spojrzała na siebie krytycznie. Obróciła się kilka razy. Chciała ocenić swoje ciało z różnych perspektyw. To, co zobaczyła w zdobionym lustrze, śmiertelnie ją przeraziło.

      Czyżby przytyła?

      Zadrżała. Jeszcze kilka szybkich spojrzeń w lustro. Raz z jednej, raz z drugiej strony. Z boku, z tyłu, z przodu, jeszcze raz z boku. Zamknęła oczy spanikowana. Ostrożnie dotknęła okolic brzucha. Ręka niechętnie słuchała jej poleceń. Nie chciała poczuć wielkich fałd tłuszczu, które na pewno tam były. Wreszcie odważyła się położyć rękę na ciele. Skóra zdawała się sucha, chropowata i martwa. Otworzyła oczy i raz jeszcze zerknęła na swoje odbicie.

      Zdecydowanie była za gruba.

      Początkowo Róża planowała, że dziś na tej niechcianej proszonej kolacji z sąsiadką pozwoli sobie na trochę sałaty, może nawet na kawałek kurczaka. To, co zobaczyła w lustrze, sprawiło jednak, że trzeba było zmienić plany. Postanowiła, że dzisiejszego wieczoru nic już nie zje. Co prawda nie przełknęła nic przez ostatnie dwa dni, może nawet dłużej, i ciało buntowało się już trochę, ale nie takie rzeczy wytrzymywała.

      Da radę i tym razem.

      Róża Kojarska wiedziała, że to, co jadła, i jej ciągle malejąca masa ciała były jedynymi rzeczami, które całkowicie kontrolowała. Ona i tylko ona. Nikt inny. W szczególności zaś Blanka nie miała na to żadnego wpływu. Przynajmniej w tej jednej kwestii to Róża decydowała. Przynajmniej w jednym nie była zależna od teściowej.

      Teściowej. Róża zaśmiała się w duchu. Blanka była co prawda żoną Seniora Kojarskiego i tym sposobem uroczysty tytuł teściowej jej się należał, ale były przecież właściwie w jednym wieku. Śmiechu warte, doprawdy.

      Usłyszała, że ktoś naciska klamkę. Niedoczekanie. Zawsze zamykała się na klucz. Ceniła swoją prywatność ponad wszystko.

      – Róża, jesteś gotowa? – głos Juniora Kojarskiego brzmiał jak zwykle beznamiętnie. Przynajmniej w stosunku do niej. – Wypadałoby, żebyśmy zeszli na dół razem. W końcu jesteśmy małżeństwem. Niedługo powinna przyjść ta cała Weronika.

      – Chwileczkę – rzuciła Róża.

      Junior Kojarski mruknął coś niezrozumiałego. Zapewne nie był zadowolony, że musi czekać na żonę, ale mimo wszystko Róża chciała dobrze wypaść. Przed nimi wszystkimi. Nie mogła być gorsza niż Blanka. Nie pozwoli jej wygrać.

      Włożyła długą czarną sukienkę. Dekolt obszyty był misternymi zdobieniami z koronki. Przejrzała się raz jeszcze. Taki wygląd mogła zaakceptować. Skropiła się obficie perfumami i zaczęła rytuał otwierania drzwi. Dwa razy w jedną, dwa razy w drugą.

      Junior stał na korytarzu z niezadowoloną miną.

      – Czemu tak długo, co?

      Nie zaszczyciła go odpowiedzią.

      – Kostek jest w swoim pokoju? – upewnił się mąż. – Nie chcę, żeby nam przeszkadzał. Proszona kolacja, nawet taka jak ta, to nie miejsce dla dzieci.

      – Powinieneś