– I wiesz co? Nigdy nie miałam lepszego seksu! – dodała Angela.
Jane usłyszała, że w sypialni dzwoni jej komórka. Zignorowała to i złapała ojca za ramię.
– Chyba powinieneś wyjść, tato. Chodź, odprowadzę cię.
– Cieszę się, że mnie zostawiłeś, Frank – oznajmiła Angela. – Odzyskałam swoje życie i wiem, co znaczy być docenianą.
– Jesteś moją żoną. Nadal należysz do mnie.
Komórka Jane, która na chwilę zamilkła, znowu się odezwała, i trudno było dłużej ją ignorować.
– Frankie – powiedziała błagalnym tonem – na Boga, pomóż mi! Zabierz go stąd.
– Chodź, tato – powiedział Frankie, poklepując ojca po plecach. – Napijemy się piwa.
– Jeszcze nie skończyłem.
– Owszem – stwierdziła Angela.
Jane popędziła do sypialni i wyjęła z torebki komórkę. Starając się nie zwracać uwagi na dobiegające z korytarza odgłosy kłótni, rzuciła: „Rizzoli”.
Dzwonił detektyw Darren Crowe.
– Potrzebujemy cię. Jak szybko możesz tu dotrzeć? – Żadnych uprzejmych wstępów, żadnego „proszę” ani „czy zechciałabyś”, cały czarujący Crowe.
Odparła równie opryskliwie:
– Nie mam dyżuru.
– Marquette sprowadza trzy ekipy. Ja kieruję dochodzeniem. Frost właśnie się zjawił, ale przydałaby nam się kobieta.
– Czy dobrze usłyszałam? Naprawdę powiedziałeś, że potrzebujesz pomocy kobiety?
– Posłuchaj, nasz świadek jest zbyt zaszokowany, by cokolwiek nam powiedzieć. Moore próbował już rozmawiać z tym dzieciakiem, ale uważa, że ty lepiej sobie poradzisz.
„Dzieciak”. Słysząc to słowo, Jane znieruchomiała.
– Wasz świadek to dziecko?
– Ma jakieś trzynaście, czternaście lat. Tylko on ocalał.
– Co się stało?
Usłyszała w tle inne głosy: staccato rozmów funkcjonariuszy przybyłych na miejsce zbrodni i echa kroków ludzi chodzących po twardej podłodze. Wyobrażała sobie Crowe’a, paradującego w samym centrum wydarzeń z wyprężoną piersią, wyprostowanymi ramionami i hollywoodzką fryzurą.
– Mamy tu cholerną jatkę – oznajmił. – Pięć ofiar, w tym troje dzieci. Najmłodsze miało najwyżej osiem lat.
Nie chcę tego oglądać, pomyślała Jane. Nie dzisiaj. Nigdy. Zdołała jednak odpowiedzieć:
– Gdzie jesteś?
– W rezydencji przy Louisburg Square. Pełno tu pieprzonych wozów transmisyjnych, więc pewnie będziesz musiała zaparkować ze dwie przecznice dalej.
Zamrugała ze zdziwienia.
– To się stało na Beacon Hill?
– Tak. Nawet bogacze umierają.
– Kim są ofiary?
– Bernard i Cecilia Ackermanowie, pięćdziesiąt i czterdzieści osiem lat. I ich trzy adoptowane córki.
– A chłopak, który ocalał, był ich synem?
– Nie. Nazywa się Teddy Clock. Mieszkał z Ackermanami od dwóch lat.
– Mieszkał z nimi? Był ich krewnym?
– Nie – odparł Crowe. – Adoptowanym dzieckiem.
Rozdział czwarty
Gdy Jane weszła na Louisburg Square, zauważyła znajomego czarnego lexusa, zaparkowanego pomiędzy pojazdami bostońskiej policji, i wiedziała, że lekarz sądowy Maura Isles jest już na miejscu. Sądząc po wozach transmisyjnych, były tam również ekipy wszystkich bostońskich stacji telewizyjnych. I nic dziwnego. Mało która z luksusowych dzielnic miasta dorównywała temu placowi, z zadbanym parkiem i mnóstwem drzew. Neoklasyczne rezydencje z widokiem na park zamieszkiwali zarówno posiadacze starych, jak i nowych fortun, korporacyjni potentaci, bostońscy jajogłowi i były amerykański senator. Ale i w tej okolicy dochodziło do przemocy. „Nawet bogacze umierają”, jak powiedział Crowe, jednak kiedy im się to przydarza, wszyscy się tym interesują. Za kordonem policyjnej taśmy zebrał się tłum gapiów. Beacon Hill było popularnym celem wycieczek i dziś turyści z pewnością mieli poczucie, że dobrze wydali swoje pieniądze.
– Hej, zobaczcie! To detektyw Rizzoli.
Jane spostrzegła reporterkę telewizji i kamerzystę, zmierzających w jej kierunku, i uniosła rękę, by zapobiec jakimkolwiek pytaniom. Oczywiście zignorowali ten gest i podążyli za nią przez plac.
– Pani detektyw, podobno jest jakiś świadek!
Jane przepychała się przez tłum, mrucząc:
– Policja. Proszę mnie przepuścić.
– Czy to prawda, że system alarmowy był wyłączony? I że niczego nie ukradziono?
Ci przeklęci reporterzy wiedzą więcej niż ona. Przeszła pod taśmą policyjną i podała swoje nazwisko i numer jednostki dyżurnemu policjantowi. Była to tylko formalność. Wiedział dokładnie, kim ona jest, i odznaczył już jej nazwisko na liście.
– Szkoda, że pani nie widziała, jak ta dziewczyna ścigała detektywa Frosta – powiedział ze śmiechem. – Wyglądał jak przerażony królik.
– Frost jest w środku?
– I porucznik Marquette także. Komisarz już jedzie i spodziewam się, że Jego Wysokość też się pojawi.
Spojrzała na imponującą czterokondygnacyjną rezydencję z czerwonej cegły i mruknęła: „O rany!”.
– Podejrzewam, że jest warta jakieś piętnaście, dwadzieścia milionów – ocenił policjant.
Ale to było, zanim wprowadziły się do niej duchy, pomyślała, wpatrując się w eleganckie wykuszowe okna i misternie rzeźbione trójkątne zwieńczenie nad masywnymi frontowymi drzwiami. Za nimi czekał koszmar, który przyprawiał o mdłości. Troje martwych dzieci. Oto przekleństwo rodzicielstwa. Każde martwe dziecko ma naszą twarz. Wkładając rękawiczki i papierowe ochraniacze na buty, starała się wznieść emocjonalną barierę. Jak robotnik na budowie, który zakłada kask, włożyła swoją zbroję i weszła do środka.
Spojrzała na schody pnące się na wysokość czterech kondygnacji, aż do szklanej kopuły dachu, przez którą wpadało złotym strumieniem słoneczne światło. Z górnych pięter dobiegały głosy, w większości męskie. Choć wykręcała szyję, nie dostrzegła z holu nikogo, słyszała tylko te głosy, jak pomruki duchów w domu, który w ciągu stulecia musiało zamieszkiwać wielu ludzi.
– Rzut oka na to, jak żyją inni – powiedział męski głos.
Odwróciwszy się, zobaczyła w progu detektywa Crowe’a.
– I jak umierają – dodała.
– Umieściliśmy chłopca u sąsiadów. Sąsiadka była na tyle miła, że pozwoliła mu u siebie zostać. Chłopak ją zna, więc pomyśleliśmy, że będzie mniej zestresowany, jeśli tam go przesłuchamy.
– Najpierw muszę się dowiedzieć, co zdarzyło się w tym domu.
– Próbujemy to ustalić.
–