Wrócił zaniepokojony do teleskopu i zmienił pole obserwacji. Nagle w samym centrum obrazu pojawiła się mglista kula. Znalazłem ją! Kometa Neila Yablonskiego!
Nie, nie, głupcze, to nie kometa. Westchnął rozczarowany, zdawszy sobie sprawę, że patrzy na gromadę kulistą M3. Rozpoznałby ją każdy szanujący się astronom. Dzięki Bogu, że nie obudził wuja Briana, by mu ją pokazać. To byłoby żenujące.
Trzask gałązki sprawił, że znów się odwrócił. Coś poruszało się wśród drzew. Coś tam musiało być.
Eksplozja wyrzuciła go do przodu. Upadł twarzą na wyścieloną darnią ziemię i leżał, oszołomiony uderzeniem. Dostrzegł błysk światła, potem coraz większą jasność. Podniósł głowę i zobaczył, że kępa drzew lśni pomarańczową łuną. Czuł na karku ciepło, jak oddech potwora. Odwrócił się.
Dom stał w ogniu, płomienie strzelały w górę jak szpony.
– Wujku Brianie! – krzyczał Will. – Ciociu Lynn!
Pobiegł w stronę domu, ale ściana ognia zagrodziła mu drogę, a żar zmusił do odwrotu, żar tak intensywny, że paliło go w gardle. Cofnął się na chwiejnych nogach, krztusząc się i czując swąd swoich przypalonych włosów.
Sprowadź pomoc! Sąsiadów! Skierował się na drogę i przebiegłszy dwa kroki, stanął.
W jego stronę szła jakaś kobieta. Była ubrana na czarno i smukła jak pantera. Jasne włosy związała w koński ogon, a migocące płomienie ognia wydobywały ostre kontury jej twarzy.
– Niech mi pani pomoże! – krzyknął. – Moja ciocia i wujek są w środku!
Spojrzała na dom trawiony płomieniami.
– Przykro mi. Dla nich jest już za późno.
– Wcale nie! Musimy ich uratować!
Pokręciła smutno głową.
– Nie mogę im pomóc, Will. Ale mogę ocalić ciebie. – Wyciągnęła do niego rękę. – Chodź ze mną. Jeśli chcesz żyć.
Rozdział trzeci
Niektórym dziewczynom ładnie w różowym. Lubią stroić się w kokardy i koronki, szeleścić jedwabnymi taftami i wyglądać czarująco i kobieco.
Jane Rizzoli do nich nie należała.
Stała w sypialni matki, spoglądając na swoje odbicie w dużym lustrze, i myślała: Zastrzelcie mnie. Zastrzelcie mnie od razu.
Sukienka w kształcie dzwonu, w kolorze różowej gumy do żucia, miała kryzę szeroką jak kołnierz klauna, a na dole rzędy groteskowych marszczeń. W talii przewiązana była szarfą z ogromną różową kokardą. Nawet Scarlett O’Hara byłaby wstrząśnięta.
– Och, Janie, spójrz na siebie! – wykrzyknęła Angela Rizzoli, klaszcząc z zachwytem. – Jesteś taka piękna, odbierzesz mi widownię. Czyż nie wyglądasz cudownie?
Jane zamrugała, zbyt oszołomiona, by cokolwiek powiedzieć.
– Oczywiście musisz mieć wysokie obcasy, by wszystko pasowało. Satynowe szpilki, jak sądzę. Do tego bukiet z różowych róż i gipsówki. Czy to zbyt staromodne? Myślisz, że powinnam wybrać modniejsze kalie czy coś takiego?
– Mamo…
– Będę musiała zwęzić ci ją trochę w talii. Jakim cudem schudłaś? Za mało jesz?
– Mówisz poważnie? Chcesz, żebym to włożyła?
– O co ci chodzi?
– Ona jest… różowa.
– I wyglądasz w niej pięknie.
– Widziałaś mnie kiedykolwiek w czymś różowym?
– Szyję taką samą sukienkę dla Reginy. Będziecie ślicznie razem wyglądały! Mama i córka w jednakowych sukienkach!
– Reginie jest w niej ślicznie. Mnie stanowczo nie.
Angeli zaczęła drżeć warga. Był to znak równie złowróżbny, jak pierwsze drgnięcie ostrzegawczej tarczy reaktora jądrowego.
– Pracowałam nad tą sukienką przez cały weekend. Wykonałam własnoręcznie każdy szew, każde marszczenie, a ty nie chcesz jej włożyć nawet na moje wesele?
Jane z trudem przełknęła ślinę.
– Tego nie powiedziałam. Niezupełnie.
– Widzę to po twojej twarzy. Nie podoba ci się.
– Nie, mamo, to wspaniała sukienka, ale pieprzonej Barbie.
Angela opadła na łóżko, wzdychając jak umierająca bohaterka sztuki.
– Wiesz, może Vince i ja powinniśmy pobrać się potajemnie? Wszyscy byliby szczęśliwsi, prawda? Nie musiałabym borykać się z Frankiem. Nie musiałabym się martwić, kogo umieścić na liście gości, a kogo nie. A ty nie musiałabyś wkładać sukienki, której nie cierpisz.
Jane usiadła na łóżku obok niej, a tafta wydęła się na jej kolanach jak wielka kula waty cukrowej. Przyklepała ją ręką.
– Mamo, jeszcze się nawet nie rozwiodłaś. Masz mnóstwo czasu, żeby wszystko zaplanować. Na tym polega cała przyjemność wesela, nie sądzisz? Nie musisz z niczym się spieszyć. – Podniosła wzrok, słysząc dźwięk dzwonka u drzwi.
– Vince jest niecierpliwy. Wiesz, co mi powiedział? Że chce nabyć prawa do swojej narzeczonej. Czyż to nie słodkie? Jak w tej piosence Madonny: Znów czuję się dziewicą.
Jane zerwała się z łóżka.
– Otworzę drzwi.
– Powinniśmy pobrać się w Miami! – krzyknęła Angela, gdy Jane wyszła z sypialni. – Byłoby o wiele prościej. I taniej, bo nie musiałabym żywić całej rodziny!
Jane otworzyła drzwi. W progu stali dwaj mężczyźni, których w ten niedzielny poranek w ogóle nie miała ochoty oglądać.
Jej brat Frankie roześmiał się, wchodząc do domu.
– Jak tam twoja brzydka sukienka?
Jej ojciec, Frank senior, wszedł za nim, oznajmiając:
– Chcę pomówić z twoją matką.
– Tato, to nie jest odpowiednia pora – powiedziała Jane.
– Jak najbardziej. Gdzie ona jest? – spytał, rozglądając się po salonie.
– Nie sądzę, żeby chciała z tobą rozmawiać.
– To konieczne. Musimy położyć kres temu szaleństwu.
– Szaleństwu? – powtórzyła Angela, wyłaniając się z sypialni. – I kto to mówi!
– Frankie twierdzi, że się zdecydowałaś – rzekł ojciec Jane. – Naprawdę zamierzasz wyjść za tego człowieka?
– Vince mi się oświadczył. Zgodziłam się.
– A co z tym, że nadal jesteśmy małżeństwem?
– To tylko kwestia papierów.
– Nie zamierzam niczego podpisywać.
– Co?
– Powiedziałem, że nie podpiszę żadnych papierów. A ty nie wyjdziesz za tego faceta.