Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tess Gerritsen
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-808-1
Скачать книгу
Rozdział trzydziesty

      38  Rozdział trzydziesty pierwszy

      39  Rozdział trzydziesty drugi

      40  Rozdział trzydziesty trzeci

      41  Rozdział trzydziesty czwarty

      42  Podziękowania

      43  Przypisy

      Pamięci mojej matki, Ruby Jui Chiung Tom

      Nazywaliśmy go Ikarem.

      Nie było to oczywiście jego prawdziwe imię. Spędziwszy dzieciństwo na farmie, nauczyłem się, że nigdy nie należy nadawać imienia zwierzęciu przeznaczonemu na rzeź. Mówiło się o nim raczej Świnia Numer Jeden lub Świnia Numer Dwa i zawsze unikało się patrzenia mu w oczy, by nie dostrzec w nich przebłysku świadomości, inteligencji czy przywiązania. Kiedy zwierzę ci ufa, dużo trudniej poderżnąć mu gardło.

      Nie mieliśmy takiego problemu z Ikarem, który ani nam nie ufał, ani nie domyślał się, kim jesteśmy. Ale my sporo o nim wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że mieszka za wysokim murem w willi na wzgórzu na przedmieściach Rzymu. Że on i jego żona Lucia mają dwóch synów, w wieku ośmiu i dziesięciu lat. Że mimo bogactwa gustuje w prostym jedzeniu i niemal w każdy czwartek jada w swojej ulubionej miejscowej restauracji La Nonna.

      I że jest potworem. Właśnie dlatego przybyliśmy tamtego lata do Włoch.

      Polowanie na potwory nie jest dla ludzi o słabym charakterze. Ani dla tych, którzy czują się ograniczeni tak trywialnymi pojęciami, jak prawo czy granice państw. Potwory nie przestrzegają przecież zasad, więc my też nie możemy, jeśli mamy nadzieję je pokonać.

      Ale kiedy rezygnujesz z cywilizowanych reguł postępowania, ponosisz ryzyko, że sam staniesz się potworem. I to właśnie zdarzyło się tamtego lata w Rzymie. Wówczas sobie tego nie uświadamiałem. Podobnie jak żaden z nas.

      Aż było za późno.

      Rozdział pierwszy

      Tej nocy, gdy trzynastoletnia Claire Ward powinna była umrzeć, stała na parapecie okna na drugim piętrze w swojej sypialni w miasteczku Ithaca, zastanawiając się, czy skoczyć. Sześć metrów niżej rosły splątane krzaki forsycji, kwiaty dawno już przekwitły. Zamortyzowałyby jej upadek, ale zapewne miałaby połamane kości. Spojrzała na klon, na solidny konar, wygięty w łuk zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niej. Nigdy dotąd nie próbowała takiego skoku, bo nie musiała. Do tego wieczoru udawało jej się wymykać niepostrzeżenie frontowymi drzwiami. Ale noce łatwych ucieczek się skończyły, bo Nudny Bob się na nią uwziął. „Od teraz, młoda damo, będziesz siedziała w domu! Koniec z bieganiem po mieście po zmroku jak dzika kotka”.

      Jeśli skacząc, skręcę kark, pomyślała, to będzie wina Boba.

      Tak, ten konar klonu jest zdecydowanie w jej zasięgu. Musi odwiedzić parę miejsc, spotkać się z kilkoma osobami i nie mogła tkwić tutaj wiecznie, oceniając swoje szanse.

      Skuliła się, przyczajona do skoku, lecz nagle zamarła, gdy za rogiem rozbłysły światła nadjeżdżającego samochodu. Luksusowy SUV prześlizgnął się jak czarny rekin pod jej oknem i jechał powoli pustą ulicą, jakby w poszukiwaniu jakiegoś konkretnego domu. Nie naszego, pomyślała. W rezydencji jej przybranych rodziców, Nudnego Boba i Równie Nudnej Barbary Buckley, nigdy nie pojawiały się interesujące osoby. Nawet ich nazwiska były nudne, nie wspominając o rozmowach przy kolacji. „Jak ci minął dzień, kochanie?”. „A tobie?”. „Robi się ładna pogoda, prawda?”. „Możesz mi podać ziemniaki?”.

      W ich przyziemnym, książkowym świecie Claire była obcym przybyszem, dzikusem, którego nigdy nie zrozumieją, chociaż się starali. Naprawdę się starali. Powinna mieszkać z artystami, aktorami albo muzykami, ludźmi, którzy prowadzą nocne życie i potrafią się bawić. Ludźmi takimi jak ona.

      Czarny samochód zniknął. Musi zrobić to teraz.

      Odetchnęła głęboko i skoczyła. Przecinając mrok, czuła w długich włosach świszczący powiew nocnego powietrza. Wylądowała miękko jak kot, a konar zadrżał pod jej ciężarem. Łatwo poszło. Opuściła się na niższą gałąź i już miała zeskoczyć na ziemię, gdy znów pojawił się czarny samochód i przemknął z warkotem silnika. Obserwowała go, aż zniknął za rogiem. Potem zeskoczyła na mokrą trawę.

      Spojrzała w kierunku domu, spodziewając się, że Bob wypadnie jak burza przez frontowe drzwi i zacznie na nią wrzeszczeć: „Natychmiast wracaj, młoda damo!”. Ale ganek pozostał ciemny.

      Teraz może zacząć się noc.

      Zasunęła zamek bluzy z kapturem i ruszyła w kierunku podmiejskich błoni, gdzie coś się działo – o ile można to tak określić. Z powodu późnej pory ulica była pusta, a okna w większości ciemne. Dzielnicę tę, z willami przypominającymi bajkowe domki z piernika, zamieszkiwali profesorowie uniwersytetu i mamusie weganki na bezglutenowej diecie, należące do klubów czytelniczych. „Dziesięć mil kwadratowych, które otacza rzeczywistość” – jak czule mawiał o tym mieście Bob, ale on i Barbara do niego należeli.

      Claire nie wiedziała, gdzie jest jej miejsce.

      Przeszła przez ulicę, roztrącając zdartymi butami zeschnięte liście. Przecznicę dalej stała w świetle ulicznej latarni trójka nastolatków, dwóch chłopaków i dziewczyna, paląc papierosy.

      – Hej! – zawołała do nich.

      Wyższy chłopak pomachał.

      – Cześć, Claire. Podobno znów cię uziemili.

      – Na jakieś trzydzieści sekund. – Wzięła od niego zapalonego papierosa, zaciągnęła się głęboko i z radosnym westchnieniem wypuściła dym. – Więc jakie mamy plany na wieczór? Co robimy?

      – Słyszałem, że jest impreza przy wodospadzie. Ale musimy jakoś tam dojechać.

      – A twoja siostra? Mogłaby nas podrzucić.

      – Nie, tata zabrał jej kluczyki od wozu. Pokręćmy się tu trochę, zobaczymy, kto jeszcze się pojawi. – Chłopak zamilkł, nieruchomiejąc obok Claire. – No, no, zobacz, kogo tu mamy.

      Claire odwróciła się i jęknęła, gdy zatrzymał się koło niej przy krawężniku ciemnoniebieski saab.

      – Claire, wsiadaj do samochodu – powiedziała Barbara Buckley zza opuszczonej szyby po stronie pasażera.

      – Jestem z przyjaciółmi.

      – Już prawie północ, a jutro idziesz do szkoły.

      – Przecież nie robię nic nielegalnego.

      – Natychmiast wsiądź do auta, młoda damo! – odezwał się Bob Buckley rozkazującym tonem.

      – Nie jesteście moimi rodzicami!

      – Ale za ciebie odpowiadamy. Mamy obowiązek wychować cię jak należy i to właśnie staramy się robić. Jeśli nie wrócisz z nami do domu… będą konsekwencje.

      Tak się boję, że aż się trzęsę. Zaczęła się śmiać, ale nagle zauważyła, że Barbara ma na sobie