– Te gobeliny – Maura wskazała tkaninę z jednorożcami – naprawdę wyglądają na średniowieczne.
– Bo są. Pochodzą z willi Anthony’ego we Florencji.
Maura widziała bezcenną kolekcję szesnastowiecznych obrazów i weneckich mebli, którą Sansone zgromadził w rezydencji na Beacon Hill. Nie miała wątpliwości, że jego willa we Florencji jest równie okazała jak ten zamek, a dzieła sztuki nawet bardziej imponujące. Ale tutaj nie było ciepłych, miodowych barw murów Toskanii. Szary granit emanował chłodem nawet w słoneczny dzień.
– Była już pani tam? – spytała Lily. – W jego domu we Florencji?
– Nie zostałam zaproszona – odparła Maura. W przeciwieństwie do ciebie, jak sądzę.
Lily spojrzała na nią z namysłem.
– To na pewno tylko kwestia czasu – stwierdziła, odwracając się do ściany wyłożonej boazerią. Gdy nacisnęła jedną z desek, otworzyły się ukryte drzwi. – To przejście do biblioteki.
– Ukrywacie książki?
– Nie, to tylko jedna z ciekawostek tego zamku. Stary Cyril Magnus chyba lubił niespodzianki, bo to nie jedyne zamaskowane drzwi w tym domu. – Lily poprowadziła ją pozbawionym okien korytarzem, gdzie wrażenie mroku pogłębiała jeszcze boazeria z ciemnego drewna. Na jego końcu znajdował się pokój, którego wysokie łukowe okna wpuszczały ostatnie szare światło dnia. Maura wpatrywała się zdumiona w rzędy regałów sięgających na wysokość trzech kondygnacji, aż do kopuły sufitu z freskiem przedstawiającym puszyste chmury na tle błękitnego nieba.
– Ta biblioteka to bijące serce Evensong – oznajmiła Lily. – Uczniowie mogą tu przychodzić o każdej porze dnia i nocy i wziąć z półki dowolną książkę, jeśli tylko obiecają traktować ją z szacunkiem. A jeśli nie znajdą tego, czego szukają, w bibliotece… – Lily podeszła do drzwi i otworzyła je, pokazując pokój z kilkunastoma komputerami – …ostatnią deską ratunku jest zawsze doktor Google. – Zamknęła drzwi z wyrazem niechęci na twarzy. – Ale kto chciałby korzystać z internetu, gdy prawdziwe skarby są tutaj? – Wskazała trzy piętra regałów. – Zgromadzona pod jednym dachem mądrość wielu stuleci. Ślinka mi cieknie na sam widok.
– Mówisz jak przystało na nauczycielkę filologii klasycznej – stwierdziła Maura, odczytując tytuły książek. Kobiety Napoleona. Żywoty świętych. Mitologia egipska. Zatrzymała wzrok na jednym z tytułów. Był wytłoczony złotymi literami na ciemnej skórze: Lucyfer. Wydawało się, że książka ją przyzywa, domaga się jej uwagi. Sięgnęła po nią i spojrzała na zniszczoną skórzaną okładkę z tłoczoną podobizną przykucniętego demona.
– Wierzymy, że nie należy wyznaczać granic wiedzy – powiedziała cicho Lily.
– To wiedza – Maura wsunęła książkę na miejsce i spojrzała na młodą kobietę – czy przesądy?
– Dobrze jest rozumieć i jedno, i drugie, nie sądzi pani?
Maura przeszła przez pokój obok rzędów długich drewnianych stołów i krzeseł, obok szeregu globusów pokazujących świat, jaki znano w poszczególnych epokach.
– O ile nie przedstawia się przesądów i mitów jako faktów – rzekła, przystając, by przyjrzeć się globusowi z 1650 roku, ze zniekształconymi kontynentami i ogromnymi obszarami jeszcze nieznanymi i niezbadanymi.
– W istocie uczymy ich pani systemu wierzeń, doktor Isles.
– Mojego systemu wierzeń? – Maura popatrzyła na nią zdziwiona. – A cóż to takiego?
– Nauka. Chemia, fizyka, biologia i botanika. – Zerknęła na zegar dziadka. – Julian właśnie tego się uczy. I lekcja zaraz się skończy.
Opuściły bibliotekę, wróciły korytarzem z ciemną boazerią do głównego holu i weszły na wielkie schody. Gdy mijały gobeliny, Maura spostrzegła, że się poruszyły, pewnie z powodu przeciągu, i jednorożce jakby ożyły, drżąc pod ciężkimi od owoców drzewami. Schody zakręcały koło okna i Maura przystanęła, podziwiając widoczne w oddali zalesione wzgórza. Julian powiedział jej, że szkoła jest otoczona lasami i od najbliższej osady dzieli ją wiele kilometrów. Dopiero teraz zobaczyła, że Evensong jest naprawdę odizolowany od świata.
– Nic nas tu nie dopadnie. – Zaskoczyło ją, że ten cichy głos dochodzi z tak bliskiej odległości. Lily stała ukryta w cieniu łuku. – Uprawiamy warzywa, hodujemy kury i krowy, żeby mieć jajka i mleko. Mamy drewno na opał. Nie potrzebujemy zewnętrznego świata. To pierwsze miejsce, w którym czuję się naprawdę bezpieczna.
– W lesie, z niedźwiedziami i wilkami?
– Obie wiemy, że za bramą jest wiele większych niebezpieczeństw niż niedźwiedzie i wilki.
– Jest ci teraz łatwiej, Lily?
– Nadal każdego dnia myślę o tym, co się stało. Co zrobił mojej rodzinie i mnie. Ale pobyt tutaj bardzo mi pomógł.
– Naprawdę? A może ta izolacja tylko wzmaga twoje lęki?
Lily spojrzała prosto w oczy Maury.
– Zdrowy lęk przed światem utrzymuje niektórych z nas przy życiu. Tego nauczyłam się dwa lata temu. – Ruszyła po schodach, obok mrocznego obrazu przedstawiającego trzech mężczyzn w średniowiecznych szatach, który był niewątpliwie kolejnym darem z rodowej kolekcji Anthony’ego Sansone’a. Maura pomyślała o niesfornych uczniach przebiegających codziennie obok tego dzieła i zastanawiała się, ile ułamków sekundy przetrwałoby nienaruszone w każdej innej szkole. Pomyślała również o bibliotece z bezcennymi woluminami, oprawionymi w skórę z wytłaczanymi złotymi napisami. Uczniowie z Evensong muszą być niezwykli, skoro powierza im się takie skarby.
Gdy dotarły na pierwsze piętro, Lily wskazała wyższą kondygnację.
– Pokoje mieszkalne są tam. Sypialnie uczniów we wschodnim skrzydle, a nauczycieli i gości w zachodnim. Pani zamieszka w starszej części zachodniego skrzydła, gdzie pokoje mają piękne kamienne kominki. W lecie to najlepsze miejsce w całym budynku.
– A zimą?
– Nie nadaje się do mieszkania. Chyba że chce się przez całą noc dorzucać drewno do kominka. Kiedy robi się zimno, zamykamy to skrzydło. – Lily poprowadziła ją przez hol na piętrze. – Zobaczmy, czy stary Pasky już skończył.
– Kto?
– Profesor David Pasquantonio. Uczy botaniki, biologii komórkowej i chemii organicznej.
– Dość zaawansowane przedmioty, jak na uczniów szkoły średniej.
– Szkoły średniej? – Lily się zaśmiała. – Zaczynamy uczyć tych przedmiotów już w gimnazjum. Dwunastolatki są o wiele bystrzejsze, niż wydaje się większości ludzi.
Mijały otwarte drzwi pustych klas. Maura zauważyła dyndający na stojaku ludzki szkielet, stół laboratoryjny z próbówkami, zwijaną planszę z chronologicznym zapisem historii świata.
– Skoro są wakacje, jestem zaskoczona, że nadal prowadzicie zajęcia.
– W przeciwnym razie dwadzieścioro dzieci oszalałoby z nudów. Próbujemy zmusić ich szare komórki do wysiłku.
Skręciwszy za róg, natknęły się na ogromnego czarnego psa, który leżał przez zamkniętymi drzwiami. Na widok Maury uniósł łeb, po czym skoczył w jej stronę, machając energicznie ogonem.
– Ua! Niedźwiedź! – Maura zaśmiała się, gdy stanął na tylnych łapach. Przednie oparł na jej ramionach i liznął ją mokrym jęzorem po twarzy. – Widzę,