Jane przypomniała sobie książki, które widziała w sypialni Teddy’ego, i zróżnicowaną tematykę, którą obejmowały. Historia starożytnej Grecji. Etnobotanika. Kryptozoologia. Wątpiła, by większość czternastolatków miała choćby pojęcie o takich sprawach.
– Zespół Aspergera – stwierdziła.
Moore skinął głową.
– To samo powiedziała sąsiadka. Clockowie poddali Teddy’ego badaniom i lekarz orzekł, że chłopak ma wysoki poziom inteligencji, ale nie odbiera niektórych bodźców emocjonalnych. Dlatego trudno mu się z kimś zaprzyjaźnić.
– A teraz został zupełnie sam – westchnęła Jane. Przypomniała sobie, jak przylgnął do niej w oranżerii. Nadal czuła na policzku dotyk jego jedwabistych włosów i pamiętała zapach jego piżamy. Zastanawiała się, jak radzi sobie w znalezionej pospiesznie rodzinie zastępczej, w której umieściła go opieka społeczna. Zeszłej nocy, zanim wróciła do domu, do córki, pojechała do Teddy’ego, by zawieźć mu okulary. Mieszkał teraz z parą starszych ludzi, doświadczonymi rodzicami zastępczymi, którzy od lat zajmowali się dziećmi po przejściach.
Ale spojrzenie, jakie Teddy posłał Jane, gdy wychodziła, złamałoby serce każdej matce. Jakby dawał jej do zrozumienia, że jest jedyną osobą, która może go ocalić, a zostawia go u obcych ludzi.
Moore sięgnął do teczki i wyjął zdjęcie bożonarodzeniowej kartki z napisem: ŚWIĄTECZNE ŻYCZENIA OD RODZINY CLOCKÓW!
– To ostatnia korespondencja, jaką otrzymała od nich sąsiadka. Kartka elektroniczna wysłana jakiś miesiąc po tym, jak opuścili Providence. Wypisali trójkę dzieci ze szkoły, wystawili dom na sprzedaż i cała rodzina wyruszyła w rejs dookoła świata.
– Na jachcie długości dwudziestu dwóch metrów? Mieli sporo kasy – mruknął Frost. – Czym się zajmowali?
– Annabelle prowadziła dom. Nicholas był konsultantem finansowym w jakiejś firmie w Providence. Sąsiadka nie pamiętała jej nazwy.
Crowe się zaśmiał.
– Taak, za tytułem konsultant finansowy muszą kryć się duże pieniądze.
– Dość radykalny krok, prawda? – powiedział Frost. – Wyjechać tak nagle z miejsca, gdzie zapuściło się korzenie? Zostawić wszystko i załadować rodzinę na jacht?
– Sąsiadka z pewnością była takiego samego zdania – przyznał Moore. – To stało się nieoczekiwanie. Annabelle powiedziała jej o ich planach dopiero w przeddzień wyjazdu. To daje do myślenia.
– Dlaczego? – spytał Crowe.
– Może przed czymś uciekali? Bali się czegoś? Może jednak istnieje jakiś związek między obydwoma atakami na Teddy’ego?
– W odstępie dwóch lat? – Crowe pokręcił głową. – O ile wiemy, Clockowie i Ackermanowie nawet się nie znali. Łączy ich tylko ten chłopiec.
– Po prostu mnie to niepokoi. Nic więcej.
Jane też to niepokoiło. Spojrzała na bożonarodzeniowe zdjęcie, być może ostatnie, jakie zrobiono rodzinie Clocków. Kasztanowe włosy Annabelle, zaczesane do góry i bezpretensjonalnie eleganckie, lśniły złotym połyskiem. Jej twarz, jakby wyrzeźbiona z kości słoniowej, z delikatnymi łukami brwi, mogłaby zdobić płótno średniowiecznego malarza.
Nicholas był blondynem o atletycznej sylwetce. Jego imponujące ramiona opinała cytrynowa koszulka polo. Z kwadratową szczęką i śmiałym spojrzeniem wyglądał na człowieka, który potrafi obronić rodzinę przed każdym zagrożeniem. W dniu, gdy zrobiono to zdjęcie, gdy stał uśmiechnięty, obejmując muskularnym ramieniem żonę, nie mógł sobie wyobrażać czekającego go koszmaru. Swojego grobu w otchłani wód. Zabójstwa żony i dwójki dzieci. Aparat utrwalił rodzinę, która nie miała powodu bać przyszłości. Optymizm promieniował z ich oczu i uśmiechów, a także ze świątecznych ozdób, które wisiały na choince za nimi. Nawet Teddy tryskał energią, stojąc obok młodszych sióstr. Byli trójką wyglądających jak aniołki dzieci, o takich samych jasnobrązowych włosach i otwartych szeroko niebieskich oczach. Wszyscy się uśmiechali i czuli się bezpiecznie, otoczeni opieką rodziców jak mydlaną bańką.
Teddy już nigdy się tak nie poczuje, pomyślała Jane.
Zabijanie jest łatwe. Trzeba tylko mieć dostęp do ofiary i odpowiednie narzędzie – kulę, nóż albo semteks. I jeśli dobrze wszystko zaplanujesz, nie musisz zacierać śladów. Ale usunięcie kogoś takiego jak Ikar, który żyje i stawia opór, a przy tym otacza się rodziną i ochroniarzami, to o wiele delikatniejsza sprawa.
Dlatego w czerwcu większość czasu poświęciliśmy na obserwację, rekonesans i próbne działania. Zajmowało nam to długie godziny, siedem dni w tygodniu, ale nikt się nie skarżył. Bo i z jakiego powodu? Mieliśmy wygodny hotel, pokrywano wszelkie koszty. A pod koniec dnia zawsze było dużo alkoholu. Nie jakiegoś sikacza, lecz dobrego włoskiego wina. Zważywszy na zadanie, które mieliśmy wykonać, uważaliśmy, że zasługujemy na wszystko co najlepsze.
Gdy dostaliśmy wiadomość od naszego miejscowego łącznika, był czwartek. Pracował jako kelner w restauracji La Nonna i tego wieczoru zarezerwowano tam na kolację dwa sąsiednie stoliki. Jeden dla czterech osób, drugi dla dwóch. Zamówiono wino Brunello di Montalcino, które miały zostać otwarte natychmiast po zjawieniu się gości, aby pooddychało jak należy. Łącznik nie miał wątpliwości, dla kogo te stoliki zarezerwowano.
Przyjechali dwoma samochodami, jeden za drugim. W czarnym BMW siedzieli dwaj ochroniarze. Srebrne volvo prowadził Ikar. Było to jedno z jego dziwactw: zawsze chciał siedzieć za kierownicą, wszystko kontrolować. Oba samochody zaparkowały po drugiej stronie ulicy dokładnie naprzeciwko restauracji La Nonna, aby podczas kolacji były na widoku. Zajmowałem już swoje stanowisko, siedząc w ogródku pobliskiej kafejki i popijając espresso. Mogłem stamtąd obserwować spektakl, który zaraz miał się rozpocząć.
Zobaczyłem ochroniarzy, którzy pierwsi wysiedli z BMW i przyglądali się, jak Ikar wysiada z volvo. Zawsze prowadził volvo, co stanowiło mało ekscytujący wybór dla człowieka, który mógł pozwolić sobie na całą flotyllę maserati. Otworzył tylne drzwi i wysiadł mały Carlo, jego młodszy syn. To między innymi w trosce o niego Ikar wybrał tak bezpieczny samochód. Ośmioletni Carlo miał duże ciemne oczy i niesforne włosy, jak jego matka. Chłopcu poluzowało się sznurowadło i Ikar pochylił się, by je zawiązać.
W tym momencie Carlo mnie zauważył. Spojrzał mi w oczy tak przenikliwie, że spanikowałem. On wie, pomyślałem. Wie, co się zaraz stanie. Nie miałem dzieci, podobnie jak nikt z naszej ekipy, stanowiły więc dla nas zagadkę. Były jak mali kosmici, nieukształtowane istoty, które można ignorować. Ale oczy Carla, świetliste i mądre, sprawiły, że nagle straciłem pewność siebie i nie potrafiłem usprawiedliwić tego, co mieliśmy zrobić jego ojcu.
Ikar wyprostował się, wziął Carla za rękę i przeprowadził żonę i starszego syna przez ulicę, na kolację do restauracji La Nonna.
Znów zacząłem oddychać.
Nasza ekipa wkroczyła do akcji.
Pojawiła się młoda kobieta, pchając wózek z niemowlęciem ukrytym pod warstwami kocyków. Nagle dziecko zaczęło kwilić. Kobieta przystanęła, by je uspokoić. Tylko ja byłem na tyle blisko, by zauważyć, jak przebija oponę samochodu ochroniarzy. Dziecko zamilkło i kobieta poszła dalej.
W tym momencie w La Nonna nalewano wino, dwaj mali chłopcy nawijali na widelce spaghetti, a z kuchni wynoszono półmiski z cielęciną, jagnięciną i wieprzowiną.