Incydent, ku irytacji Wardella i jego kompanów, nie wpoił szczypawicy szacunku. A choć później większą część wolnego czasu poświęcali edukowaniu Sebastiana, on ani myślał się nauczyć. Wykpiwali jego wygląd i mieszaną krew, układali sprośne piosenki o jego matce. Wywieszali go z okien za nogi, podrzucali na kocach, wkładali mu do łóżka martwe gryzonie. W chwilach prywatności – choć w Eton o prywatność było niezwykle trudno – płakał z niedoli, wściekłości i samotności. Publicznie przeklinał i walczył, mimo że zawsze przegrywał.
I tak, gdy nieustannie znęcano się nad nim poza salą lekcyjną i regularnie wymierzano cięgi w sali, wystarczył mniej niż rok w Eton, żeby wytłuc z Sebastiana wszelkie skłonności do uczuć, łagodności i zaufania. Metody Eton wydobywały z niektórych chłopców to, co najlepsze. W nim obudziły najgorsze.
Kiedy Sebastian miał dziesięć lat, dyrektor wziął go na stronę i poinformował, że jego matka umarła w Indiach Zachodnich na febrę. Sebastian wysłuchał wieści w kamiennym milczeniu, a następnie wyszedł z budynku i wszczął bójkę z Wardellem.
Wardell był od niego dwa lata starszy, dwa razy większy i cięższy, a do tego szybki. Tym razem jednak potwór w Sebastianie okazał się zimną, gorzką furią i chłopiec walczył chłodno, bez słowa i zawzięcie, aż powalił dręczyciela i rozkrwawił mu nos.
Potem, sam zmaltretowany i krwawiący, Sebastian omiótł szyderczym wzrokiem zebranych w kółku gapiów.
– Ktoś jeszcze? – zapytał, choć ledwie wystarczyło mu tchu na te słowa.
Nie rozległ się żaden dźwięk. Kiedy odwrócił się, żeby odejść, rozstąpili się przed nim.
Gdy Sebastian znajdował się w połowie drogi przez dziedziniec, dziwną ciszę przerwał głos Wardella.
– Dobra robota, Blackmoor! – zawołał chłopak.
Sebastian przystanął i się rozejrzał.
– Idź do diabła! – odkrzyknął.
Wtedy czapka Wardella wzleciała w powietrze, przy akompaniamencie wiwatu. W następnej chwili w górze znalazły się dziesiątki czapek i wszyscy wiwatowali.
– Głupie gnojki – wymamrotał do siebie Sebastian.
Zdjął z głowy wyimaginowany kapelusz – jego czapka została nieodwołalnie zadeptana – i wykonał groteskowy, zamaszysty ukłon.
Moment później otoczyli go roześmiani chłopcy, a w następnej chwili posadzono go na ramionach Wardella, im więcej zaś im wszystkim ubliżał, tym bardziej się to tym idiotom podobało.
Wkrótce stał się najlepszym druhem Wardella. A wtedy, oczywiście, nie było już dla niego nadziei.
Spośród wszystkich diabłów wcielonych, które w tamtym czasie, zbierając cięgi i znosząc prześladowania, wkraczały w Eton w dorosłość, krąg Wardella był najgorszy. Obok typowych psikusów i nękania nieszczęsnych miejscowych, ci chłopcy oddawali się hazardowi, palili i upijali się do nieprzytomności, nim jeszcze weszli w okres pokwitania. Łajdaczyć zaczęli się zaraz potem.
Sebastiana wprowadzono w erotyczne sekrety w trzynaste urodziny. Wardell i Mallory – chłopak, który swego czasu doradził podtapianie w wychodku – zaprawili go ginem, zawiązali mu oczy, przez godzinę ciągali tam i sam, aż wreszcie zawlekli po schodach do cuchnącego stęchlizną pomieszczenia. Rozebrali go do naga, zdjęli przepaskę z oczu i wyszli, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Na wyposażenie pomieszczenia składały się: jedna kopcąca lampa olejna, jeden brudny siennik i jedna pulchna dziewczyna ze złotymi kędziorkami, rumianymi policzkami, wielkimi niebieskimi oczami i nosem jak guziczek. Gapiła się na Sebastiana, jakby był martwym szczurem.
Nie musiał zgadywać dlaczego. Mimo że od ostatnich urodzin wystrzelił w górę dobre pięć centymetrów, nadal wyglądał jak chochlik.
– Nie zrobię tego – oznajmiła. Z uporem zacisnęła usta. – Nawet za sto funtów.
Sebastian odkrył, że jednak pozostały mu jakieś uczucia. W przeciwnym razie nie udałoby jej się ich zranić. Piekło go w gardle i chciało mu się płakać, i nienawidził jej za to, że wywołała w nim takie reakcje. Pospolita, głupia mała locha; gdyby była chłopakiem, stłukłby ją na miazgę.
Do tej pory nauczył się jednak odruchowo skrywać uczucia.
– Wielka szkoda – rzekł zimno. – Dziś są moje urodziny i byłem w tak dobrym humorze, że zamierzałem zapłacić ci dziesięć szylingów.
Sebastian wiedział, że Wardell nigdy nie zapłacił dziwce więcej niż sześć pensów.
Popatrzyła na Sebastiana chmurnie, a potem jej wzrok powędrował w dół i spoczął na jego męskim narzędziu. I tam pozostał. Tyle wystarczyło, by pobudzić rzeczone narzędzie. Zaczęło szybko nabrzmiewać.
Jej nadąsana warga zadrżała.
– Jak mówiłem, humor mi dziś dopisuje – odezwał się znowu, zanim miała szansę go wyśmiać. – Dorzucę jeszcze sześć. Nie więcej. Jeśli oferta ci nie odpowiada, pójdę z nią gdzie indziej.
– Chyba bym mogła zamknąć oczy – stwierdziła.
Posłał jej kpiący uśmiech.
– Otwarte czy zamknięte, dla mnie bez różnicy… ale oczekuję usługi wartej tych pieniędzy.
I rzeczywiście ją otrzymał, przy czym nie zamknęła oczu, ale dała taki pokaz entuzjazmu, jakiego tylko mógłby sobie życzyć mężczyzna.
Kryła się w tym pewna życiowa lekcja, skonstatował później Sebastian, przyswajając ją równie szybko jak wszystkie inne.
Od tamtej pory postanowił zaczerpnąć motto od Horacego: „Zarabiaj pieniądze, uczciwie, jeśli możesz, jeśli nie, wszelkimi sposobami”.
Odkąd Sebastian rozpoczął naukę w Eton, jedyną korespondencją, jaką otrzymywał z domu, były jednozdaniowe liściki dołączane do jego kwartalnej renty. Pisał je sekretarz ojca.
Kiedy jego czas w Eton dobiegał końca, Sebastian otrzymał długi na dwa akapity list, gdzie w zarysie przedstawiano ustalenia związane z jego studiami na Cambridge.
Wiedział, że Cambridge to doskonały uniwersytet, przez wielu uważany za bardziej postępowy niż mnisi Oksford.
Wiedział także, że bynajmniej nie z tego powodu ojciec go wybrał. Ballisterowie uczęszczali do Eton i na Oksford, praktycznie odkąd utworzono te instytucje. Posłanie syna gdzie indziej stanowiło dla lorda Daina najbliższy możliwy odpowiednik wydziedziczenia go. Obwieszczało światu, że Sebastian jest paskudną plamą na honorze rodu.
Co z całą pewnością odpowiadało prawdzie.
Nie tylko zachowywał się jak potwór – aczkolwiek nigdy na tyle źle w obecności autorytetów, by go wydalono – ale stał się nim także pod względem fizycznym: ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemny, brutalnie twardy.
Znaczną część kariery w Eton poświęcił wysiłkom, by zapisać się w pamięci otoczenia jako potwór właśnie. Odczuwał dumę z faktu, że przyzwoici ludzie nazywają go Zakałą Rodu Ballisterów.
Aż do tej pory lord Dain nijak nie sygnalizował, że zauważa albo dba o to, co robi jego syn.
Ten lapidarny list zaświadczał o czym innym. Jego lordowska mość zamierzał ukarać i upokorzyć syna, zsyłając go na uniwersytet, na którym nie postała nigdy noga żadnego Ballistera.
Kara nadeszła zbyt późno. Sebastian opanował tymczasem kilka skutecznych sposobów reakcji na próby sterowania nim, karania go czy zawstydzania. Odkrył, że pieniądze, w większości przypadków, odnoszą skutek znacznie lepszy niż siła fizyczna.
Zaczerpnąwszy