Kronika Niedzielna. Sandor Marai. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sandor Marai
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-07-03463-8
Скачать книгу
kształtach i dziwnych barwach. U nas chleb nie rośnie na drzewie, ale i tak jest tu zjawiskiem dużo bardziej ekscytującym i problematycznym niż na Tahiti; nie mówiąc już o morzu czy o tym, co pod powierzchnią wody pływa pomiędzy Gibraltarem a Suezem. Wyobrażam sobie, z jakim pełnym litości uśmiechem ów pan w Papeete składa i odrzuca na bok europejską gazetę sprzed sześciu tygodni – gazetę, która każdego dnia wielkimi jak pięść literami donosi, że dzisiaj wywróciło się to, na co wczoraj się umówiono, ale nim nastanie wieczór, być może da się jeszcze uratować to, co rankiem zdawało się być już stracone. Tę europejską gazetę, która ostrożnie i z pieczołowitością przypominającą werbalne pojedynki dawnych synodów rozważa słowa oświadczeń, rozróżnia „trudne, ale nie tragiczne” oraz „bardzo poważne, ale jeszcze nie beznadziejne” sytuacje i przekazuje wieść o osobliwej fali, która jest dużo bardziej zagadkowa niż to, jak uderzają fale Oceanu Spokojnego – o tragicznych przypływach i odpływach intencji i woli ludów, o zimnym i ciepłym prądzie losu narodów, prądzie, w którym pływa pewien kontynent, wraz z kościołami, muzeami i losem czterystu milionów ludzi. To dopiero egzotyczny świat, drogi panie! – mógłbym przekazać wiadomość do Papeete. I był taki czas, gdy wielu z nas miało wrażenie, że rzeczywiście dobrze by było zeń wywędrować, przed nim uciec; ale ten czas już minął, a pragnienie rozmyło się w posępnej samoświadomości, że to tutaj jest nasze miejsce, ciąży na nas odpowiedzialność za tę epokę i za nasze czyny; rozmyło się w rozkazie, który brzmi tak: niech wszyscy pozostaną na swoim miejscu, wypełniają swój obowiązek i nie uciekają do żadnego rodzaju Papeete. Bo wiele jest rodzajów Papeete, wysp, uników i możliwości, by pod jakimś pretekstem odsunąć sprawę w czasie, i niekoniecznie trzeba wsiąść na frachtowiec i miesiącami szwendać się po oceanie, żeby uciec przed spoczywającymi na nas obowiązkami. Słyszę, że biedna Karin Michaëlis17 urządziła już jakąś duńską wyspę – swego rodzaju arkę Noego albo górę Ararat, jak kto woli! – gdzie gromadzi ludzi urażonych i grymaśnych, uciekających przed ewentualnym potopem, ale ja już nie wierzę w żadnego rodzaju wyspy ani w Papeete. Ów pan, który wyjechał, i reszta panów, którzy tu pozostali i uchylają się od obowiązków stawianych przez te czasy, zauważą kiedyś, że nie da się uciec przed wspólnym przeznaczeniem; a jeśli istnieje ratunek, to możliwy jest tylko ten jeden: do ostatniej chwili bić się o to, by przeznaczenie, które nie jest siłą o magicznie szamańskiej naturze, lecz promieniowaniem naszej własnej woli, się nie spełniło. Sądzę, że jest jeszcze nadzieja; i dlatego nie pojedziemy do żadnego rodzaju Papeete, mój panie! Taką bym przekazał wiadomość, gdyby poczta w kierunku Tahiti szła szybciej. Ale chodzi tak wolno, że się boję: nim dotrze tam statek z moim listem, stanie się już wręcz zbędne, by odcyfrowywać napisane przeze mnie linijki.

      

29 sierpnia 1937

      Mój znamienity kolega, Norman Angell, nagrodzony Pokojową Nagrodą Nobla autor słynnej książki zatytułowanej Wojna to zły interes18, odbył tego lata podróż po Europie i popadł w zdumienie. Ten świat, który ciągle szykował się, by zginąć, żyje sobie tymczasem całkiem dobrze! – tak mniej więcej można wyrazić zdziwienie tego słynnego myśliciela. W trakcie objazdu zaskoczyło Normana Angella to, że Europa, która dopiero co przebolała spowodowane przez wojnę światową straszliwe moralne i materialne straty, jeszcze niedawno topiła się w bagnie depresji gospodarczej, a obecnie pomiędzy dwiema wojnami czeka na trzecią, na tę prawdziwą – ta oto Europa tego lata podróżuje w dobrym humorze i, w oczekiwaniu na całkowitą śmierć cywilizacji, zapełnia tanie i drogie miejscowości wypoczynkowe w górach i nad morzem, dzięki przejściowej koniunkturze zarabia dużo pieniędzy, czasowo zwalczyła groźbę bezrobocia i na całe gardło, ba, czasem i z pełnym brzuchem rozkoszuje się pokojowymi możliwościami nieszczęsnej cywilizacji.

      Jeśli człowiek dobrze zajrzy do wnętrza Europy – mówi ów znakomity podróżnik – zdziwi się, jakie rzesze ludzi ruszają w podróż pod koniec tygodnia, by się wykąpać w morzu albo nawdychać do płuc tak głęboko i tak dużo, jak tylko się da, ozonu w górach; statystyki wielkich angielskich, francuskich, niemieckich, włoskich towarzystw kolei żelaznych dowodzą, że na wakacjach wypoczywają już nie tylko tłumy „burżujów”, ale również masy proletariatu przemysłowego i rolniczego. Pośród wszelkiego podniecenia, trosk i niebezpieczeństw ludzie żyją ogólnie dużo lepiej niż przed pięćdziesięcioma laty; proletariusze też żyją lepiej, generalnie poziom życia robotnika portowego w Bremie, który akurat nie ma roboty, jest wyższy, a możliwość udziału w dobru wspólnym jest w jego przypadku nieporównywalnie większa niż to, jak przed półwieczem przedstawiały się możliwości tkacza na Dolnym Śląsku lub w okolicach Lyonu. Świat i dzisiaj pełen jest nędzy i dysproporcji, ale ta nędza jest bardziej zorganizowana i nie aż tak ogołocona z nadziei, jak w czasach pokoju zagwarantowanego równie rzetelnie, jak gwarantuje się próbą złoto; Europa i dzisiaj pełna jest rzesz ludzi bez jakiegokolwiek źródła utrzymania, zabezpieczenia socjalnego czy zdrowotnego oraz jednostek pozbawionych nadziei, ale te rzesze i te jednostki w sposób dużo bardziej bezpośredni otrzymują pomoc socjalną ratującą przed śmiercią głodową lub możliwość porady i wyleczenia ze wstrętnej choroby, aniżeli działo się to kiedykolwiek wcześniej. O kształcenie mas, ich zdrowie, podstawowe potrzeby życiowe, więcej, także o rozrywki troszczą się dzisiaj bardziej powszechnie w każdym europejskim kraju, niż troszczono się w jakiejkolwiek epoce. Według zewnętrznych oznak europejskie masy niewiele się przejmują zagrażającym im śmiertelnym niebezpieczeństwem, które spowija cieniem pogodne letnie dnie tej cywilizacji. „Dzisiaj niemal każdy człowiek w Europie ma możliwość, by na koszt jakiejś socjalnej organizacji od czasu do czasu uporządkować sobie uzębienie – mówi nagle, bez żadnego przejścia, Norman Angell – a jeszcze trzydzieści lat wcześniej tylko co bardziej zamożni chodzili do dentysty”. I jeśli na to zaskakujące oświadczenie odpowiemy, że nie każdy człowiek ma możliwość, by takim uporządkowanym uzębieniem gryźć pokarm godny człowieka, to ów znakomity socjolog natychmiast udowodni, że bezrobotny kopacz w rejonie Cisy bądź też chory górnik w południowej Walii spożywa dzisiaj średnio więcej kalorii niż jego przodkowie w czasach Franciszka Józefa albo królowej Wiktorii. Wspomniany kopacz i przywołany górnik słuchają tego oświadczenia prawdopodobnie z zaskoczeniem i wątpliwościami; lecz ów penetrujący społeczeństwo i przenikający wielkie dystanse nurek nie może przymknąć oczu na porównywalne zjawiska, które nam się wciąż jeszcze wydają dość beznadziejne; a mimo to dla eksperta od badań historii społecznej są one w sposób decydujący przekonujące. Europie źle się wiedzie, a tymczasem żyje nieporównywalnie lepiej, niż żyła kiedykolwiek w historii – ten wniosek to ostateczna lekcja z letniej podróży Normana Angella.

      Mimo wszystko dlaczego ta socjalnie i kulturalnie, pod względem zdrowotnym, ba, także w aspekcie rozrywki tak doskonale i znakomicie zaopatrzona Europa znosi zatem swój los z takim niezadowoleniem, z takim nerwowym niepokojem? Na to pytanie Norman Angell nie odpowiada; to prawda, nie przemilcza i własnych wątpliwości, że na dnie tego pozornego rozkwitu i powszechnego radzenia sobie, w świadomości jednostek i mas ludzi pracuje jakaś trudna do zdefiniowania, w swej prawdziwej treści niełatwa do wychwycenia i wyrażenia wątpliwość, która psuje nam radość i rzuca cień na plany, a przeciętnie życie jest dzisiaj tak w sumie, mimo posiadania tych wszystkich akcesoriów i ułatwień, mniej przyjemne, niż było w minionych epokach – socjalnie bardziej wówczas beznadziejne, pod względem higieny bardziej prymitywne, mniej przeniknięte społeczną odpowiedzialnością. Ta oto okoliczność, że tłumy dzisiaj już nawet chodzą do kina, mogą sobie od czasu do czasu uporządkować uzębienie, a jeśli zamiatacza ulic potrąci samochód, ów zamiatacz ma prawo do bezpłatnego leczenia w szpitalu, prawdopodobnie nie rekompensuje


<p>17</p>

Karin Michaëlis (1872–1950) – duńska pisarka, dziennikarka, działaczka polityczna. Od 1933 roku przyjmowała w swym domu na wyspie Thurø niemieckich emigrantów, m.in. Bertolta Brechta i Helenę Weigel, co przyczyniło się do zakazu publikowania jej książek w Niemczech. Po zajęciu Danii przez Niemcy w 1940 roku sama musiała wyemigrować do USA.

<p>18</p>

Rossz üzlet a háború (węg.) – pierwsze wydanie książki Angella ukazało się w 1910 roku pod tytułem The Great Illusion: A Study of the Relation of Military Power in Nations to Their Economic and Social Advantage (Wielka iluzja: analiza zależności pomiędzy siłą militarną i konkurencyjnością socjoekonomiczną krajów). Na Węgrzech opublikowano ją w 1915 roku, pod wspomnianym zmienionym tytułem i najprawdopodobniej też w skróconej wersji.