Chłopak odwrócił wzrok.
– Myślałem, że już po mnie.
– Wiesz, co mnie wkurzyło? – zapytał Foto. – Ten gówniarz nawet ci nie podziękował.
Skończyli pracę wcześniej. Siedzieli na schodach od frontu i przekazywali sobie butelkę. Widzieli Jocka po raz ostatni; chłopak zdał pas narzędziowy i odszedł.
– Miałeś dobry pomysł z tymi klamrami – ciągnął Foto. – Sam bym na to nie wpadł.
– Wpadłbyś. Po prostu byłem tam pierwszy.
– Szczeniak naprawdę miał fart, tyle ci powiem. I spójrz na siebie, nawet ci powieka nie drgnęła.
Taka była prawda: Peter czuł się niezwyciężony, idealnie skoncentrowany, z myślami krystalicznie czystymi jak lód. Co więcej, na skraju dachu nie było żadnego występu, powierzchnia była zupełnie gładka. Sprawiam, że widzisz grę w taki sposób, w jaki ja chcę, żebyś ją widział.
Foto zakorkował butelkę i wstał.
– No to do zobaczenia jutro.
– Szczerze mówiąc, sądzę, że to robota nie dla mnie – powiedział Peter.
Kolega wlepił w niego wzrok i zarechotał.
– Gdyby chodziło o kogoś innego, pomyślałbym, że boi się śmierci. Ty pewnie chciałbyś, żeby codziennie ktoś spadał, żebyś mógł go ratować. Co będziesz robić?
– Ktoś zaproponował mi pracę. Myślałem, że nie jestem zainteresowany, ale może jednak jestem.
Foto spokojnie pokiwał głową.
– O cokolwiek chodzi, na pewno będzie ciekawiej niż tutaj. To prawda, co o tobie gadają. – Wymienili uścisk dłoni. – Powodzenia, Jaxon.
Peter odprowadził go wzrokiem i udał się do siedziby rządu. Gdy wszedł do gabinetu, Sanchez spojrzała na niego znad papierów.
– Pan Jaxon. Już? Myślałam, że będę musiała dłużej nad panem popracować.
– Dwa warunki. Ściślej mówiąc, trzy.
– Pierwszym oczywiście jest pański bratanek. Dałam panu słowo. A inne?
– Chcę się kontaktować bezpośrednio z panią. Bez pośredników.
– A co z Chase’em? Ten człowiek jest szefem mojego personelu.
– Wyłącznie pani.
Zastanawiała się tylko chwilę.
– Skoro tak trzeba. A trzeci warunek?
– Niech mi pani nie każe nosić krawata.
Słońce właśnie zaszło, gdy Michael zapukał do drzwi chaty Luciusa Greera. Wewnątrz było ciemno i cicho. Za długo szedłem, żeby czekać na progu, pomyślał. Był pewien, że Lucius nie będzie miał nic przeciwko.
Położył torbę na polepie, zapalił lampę i powiódł wzrokiem dokoła. Obrazki Greera… Ile ich tu było? Pięćdziesiąt? Sto? Podszedł bliżej. Tak, pamięć go nie zawiodła. Niektóre były pośpiesznie narysowanymi szkicami, inne powstały w wyniku godzin mozolnej pracy. Michael wybrał jeden z nich, odpiął go od ściany i położył na stole. Obrazek przedstawiał górzystą wyspę skąpaną w zieleni, widzianą z dziobu statku ledwie widocznego na dole kartki. Niebo nad dziobem i za wyspą było ciemnoniebieskie, jak o zmierzchu, a pośrodku, nad horyzontem, jaśniała konstelacja złożona z pięciu gwiazd.
Drzwi się otworzyły i na progu stanął Lucius, celując ze strzelby w jego głowę.
– Cholera, odłóż to – rzucił Michael.
– Nie jest naładowana – powiedział Lucius, opuszczając broń.
– Dobrze wiedzieć. – Michael postukał palcem w kartkę. – Pamiętasz, jak mówiłem, że powinieneś mi o nich opowiedzieć?
Lucius skinął głową.
– Nadszedł czas.
Gwiazdozbiorem był Krzyż Południa – najbardziej charakterystyczna konstelacja nieba na południe od równika.
Michael pokazał Luciusowi artykuł z gazety, a ten przebiegł go wzrokiem bez okazywania emocji, jakby treść nie była dla niego niespodzianką. Następnie Michael opisał Bergensfjorda i znalezione ciała, a później po raz pierwszy głośno przeczytał list kapitana. I odebrał go inaczej – nie jakby podsłuchiwał rozmowę, ale jakby w niej uczestniczył. Dopiero w tym momencie zrozumiał, dlaczego ten człowiek napisał list, który – o czym dobrze wiedział – nigdy nie miał zostać wysłany: nadawał trwałość słowom i zawartym w nich emocjom. Był to nie tyle list, ile epitafium.
Michael zostawił na koniec dane z komputera nawigacyjnego Bergensfjorda. Statek płynął przez południowe wody Oceanu Spokojnego ku miejscu położonemu mniej więcej w połowie drogi między Nową Zelandią i Wyspami Cooka. Michael pokazał to Luciusowi w atlasie. Kiedy skończyło się paliwo i śruby znieruchomiały, znajdowali się tysiąc pięćset mil na północny wschód od celu i dryfowali na równikowych prądach.
– Więc jak to się stało, że statek trafił do zatoki Galveston? – zapytał Lucius.
– Nie powinien. Powinien zatonąć, jak napisał kapitan.
– A jednak nie zatonął.
Michael zmarszczył czoło.
– Możliwe, że prądy go tu przyniosły. Naprawdę nie bardzo się na tym znam. Ale powiem ci, czego to dowodzi. Bariera nie istnieje i nigdy jej nie było.
Lucius spojrzał na gazetę. Wskazał miejsce w połowie strony.
– Tutaj piszą o wirusie przenoszonym przez ptaki… Czy to nie oznacza, że ten wirus wciąż może gdzieś być?
– Całkiem możliwe, zakładając, że roznoszą go ptaki. Wygląda na to, że ci u władzy ustalili, czy tak jest.
– W rzadkich przypadkach – zaczął czytać Lucius – ofiary choroby wykazywały objawy typowe dla osób zainfekowanych wirusem szczepu północnoamerykańskiego, łącznie z wyraźnym wzrostem agresji, chociaż nie wiadomo, czy ktoś przeżył więcej niż krytyczne trzydzieści sześć godzin.
– Ja też zwróciłem na to uwagę.
– Chodziło im o wirole?
– Jeśli tak, to z innego szczepu.
– Co oznacza, że być może nadal żyją. Zabicie Dwunastu nie miało na nie wpływu.
Michael nie odezwał się.
– Dobry Boże…
– Chcesz wiedzieć, co jest zabawne? – zapytał Michael. – Chociaż może „zabawne” to niewłaściwe słowo. Świat nas odizolował i zostawił na pewną śmierć. I tylko dlatego jeszcze żyjemy.
Lucius wstał od stołu i sięgnął na półkę po butelkę, nalał whiskey do dwóch szklanek, jedną podał Michaelowi i pociągnął łyk ze swojej. Michael też się napił.
– Pomyśl o tym, Lucius. Ten statek przebył połowę świata i z niczym się nie zderzył, nie osiadł na mieliźnie, nie poszedł na dno podczas sztormu. Jakimś cudem dotarł zupełnie nienaruszony do zatoki Galveston, prosto pod nasz nos. Jakie jest prawdopodobieństwo, że to się mogło zdarzyć?
– Powiedziałbym, że zerowe.
– Więc teraz mi powiedz, co to za obrazki. Ty