Miasto luster. Justin Cronin. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Justin Cronin
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-802-9
Скачать книгу
zaczynała rozumieć sytuację. Dziewczynka pozwoliła się złapać za podbródek. Sara uniosła drugą rękę i przysunęła do jej prawego ucha. Trzy razy pstryknęła palcami. Dziewczynka nie zareagowała. Sara pstryknęła przy jej lewym uchu i znowu nie było żadnej reakcji. Patrząc jej w oczy, wskazała swoje ucho i powoli pokręciła głową. Mała przytaknęła w milczeniu.

      – Jest głucha.

      Chwilę później zdarzyło się coś niespodziewanego. Dziewczynka sięgnęła po jej rękę. Palcem wskazującym zaczęła rysować kreski we wnętrzu jej dłoni. Sara zrozumiała, że to wcale nie są kreski. To były litery. P. I. M.

      – Pim – powiedziała. Zerknęła na siostrę Peg i przeniosła spojrzenie na dziewczynkę. – Pim, tak masz na imię?

      Dziewczynka skinęła głową. Sara ujęła jej dłoń. SARA, napisała i wskazała siebie.

      – Sara. – Uniosła wzrok. – Siostro, może siostra przynieść coś do pisania?

      Zakonnica wyszła z pokoju i po chwili wróciła z tabliczką oraz kredą używaną przez dzieci na lekcjach.

      GDZIE SĄ TWOI RODZICE? – napisała Sara.

      Pim wzięła tabliczkę. Dłonią starła słowa i niezdarnie chwyciła kredę.

      NIE ŻYJĄ

      OD KIEDY?

      TATA OD DAWNA. MAMA NIE

      KTO CIĘ SKRZYWDZIŁ?

      MESZCZYZNA

      JAKI MĘŻCZYZNA?

      NIE WIEM UCIEKŁAM

      Następne pytanie sprawiło Sarze ból, ale musiała je zadać.

      SKRZYWDZIŁ CIĘ JESZCZE W JAKIMŚ INNYM MIEJSCU?

      Po chwili wahania dziewczynka skinęła głową. Sarze zamarło serce.

      W KTÓRYM?

      Pim wzięła tabliczkę.

      MIEJSCE DZIEWCZYNY

      Nie odrywając wzroku od Pim, Sara zwróciła się do zakonnicy:

      – Siostro, czy może siostra zostawić nas na chwilę?

      Po jej wyjściu napisała:

      WIĘCEJ NIŻ RAZ?

      Dziewczynka pokiwała głową.

      MUSZĘ ZOBACZYĆ. BĘDĘ DELIKATNA.

      Pim zesztywniała, napinając wszystkie mięśnie. Energicznie pokręciła głową.

      PROSZĘ – napisała Sara. – MUSZĘ SPRAWDZIĆ, CZY NIC CI NIE JEST.

      Mała wzięła tabliczkę i szybko nagryzmoliła:

      MOJA WINA OBIECAŁAM NIE MUWIĆ

      NIE. TO NIE TWOJA WINA.

      PIM ZŁA.

      Sara nie wiedziała, czy ma się rozpłakać, czy zwymiotować. W życiu widziała różne rzeczy – straszne rzeczy – i to nie tylko w Ojczyźnie. Nie można było przejść korytarzami szpitala bez napotkania przykładów ciemnych stron natury ludzkiej. Kobieta ze złamanym nadgarstkiem i tłumaczeniem, że spadła ze schodów, recytująca bez zająknięcia swoją historyjkę w obecności męża, który tresuje ją wzrokiem. Poważnie niedożywiony staruszek wyrzucony za drzwi przez krewnych. Jedna z dziwek Dunka, wyniszczona przez chorobę i zmaltretowana, ściskająca garść austinów na skrobankę, żeby wrócić do pracy. Człowiek utwardzał serce, ponieważ inaczej nie przetrwałby dnia, nikt jednak nie pozostawał obojętny na krzywdę dzieci. Dzieci, od których nie można oderwać wzroku. W przypadku Pim nietrudno było zrekonstruować jej dzieje. Po śmierci rodziców ktoś zaproponował, że ją przygarnie, członek rodziny albo sąsiad. Z początku wszyscy myśleli, że ten ktoś jest wielkoduszny, skoro bierze na siebie odpowiedzialność za biedną głuchoniemą sierotę, a później nikt nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić, co się z nią dzieje.

      – Nie, skarbie, wcale nie. – Sara chwyciła rękę Pim i spojrzała jej w oczy. Ujrzała w nich duszę, maleńką, przerażoną, odrzuconą przez świat. Nie było nikogo bardziej samotnego na powierzchni ziemi i Sara rozumiała, o co ją proszą te oczy: o odrobinę człowieczeństwa.

      Nawet Hollis nie znał tamtej historii. Nie dlatego, że Sara bała się mu powiedzieć – przecież wiedziała, jakim jest człowiekiem. Po prostu podjęła decyzję, że zachowa milczenie. W Ojczyźnie powiadano, że na każdego przyjdzie kolej, i jej kolej nadeszła we właściwym czasie. Zniosła to najlepiej, jak mogła, a kiedy było po wszystkim, wyobraziła sobie stalową skrzynkę z mocnym zamkiem. Potem wzięła wspomnienie i zamknęła je w skrzynce.

      Teraz sięgnęła po tabliczkę i napisała:

      MNIE TEŻ KTOŚ TAM KIEDYŚ SKRZYWDZIŁ.

      Dziewczynka spojrzała na tabliczkę wciąż z pełną rezerwy miną. Upłynęło może dziesięć sekund. Wzięła kredę.

      TAJEMNICA?

      JESTEŚ JEDYNĄ OSOBĄ, KTÓREJ TO POWIEDZIAŁAM.

      Wyraz twarzy Pim się zmieniał, jakby coś w niej tajało.

      JESTEŚMY TAKIE SAME. SARA JEST DOBRA. PIM JEST DOBRA. NIE NASZA WINA – napisała Sara.

      W oczach dziewczynki zaszkliły się łzy. Jedna pokonała barierę rzęs i spłynęła po policzku, wycinając jasny szlak w warstwie brudu. Pim miała zaciśnięte usta, mocno naprężone mięśnie szyi i żuchwy. Nagle zaczęła drżeć. W pokoju rozbrzmiał dziwny nowy dźwięk. Było to niemal zwierzęce warczenie, jakby coś walczyło, próbując się wyrwać na wolność.

      I wyrwało się. Dziewczynka otworzyła usta i popłynęło z nich wycie, które zdawało się roztrzaskiwać samo pojęcie ludzkiej mowy, sprowadzone do jednej długiej samogłoski bólu. Sara zamknęła ją w mocnym uścisku. Pim zawodziła, trzęsąc się, chcąc się uwolnić, ona jednak jej nie puściła.

      – Już dobrze – powtarzała. – Nie puszczę cię, nie puszczę. – I trzymała ją, dopóki dziewczynka się nie uciszyła, i jeszcze długi czas po tym.

      9

      Budynek rządowy, kiedyś będący siedzibą Pierwszego Teksańskiego Banku Powierniczego – o czym wciąż świadczył napis wyryty w wapiennej fasadzie – stał niedaleko szkoły. Na tablicy informacyjnej w holu widniały nazwy różnych wydziałów: Gospodarka Mieszkaniowa, Zdrowie Publiczne, Rolnictwo, Handel, Poligrafia. Biuro Sanchez mieściło się na pierwszym piętrze. Peter wszedł po schodach do holu z biurkiem, za którym siedział funkcjonariusz bezpieczeństwa wewnętrznego we wprost nienaturalnie czystym mundurze. Peter natychmiast poczuł się zakłopotany w swoim złachanym ubraniu roboczym, z torbą pełną grzechoczących narzędzi i gwoździ.

      – W czym mogę pomóc?

      – Przyszedłem na spotkanie z panią prezydent Sanchez. Jestem umówiony.

      – Nazwisko? – Mężczyzna opuścił wzrok, wypełniając jakiś formularz.

      – Peter Jaxon.

      Było tak, jakby światło zapaliło się na twarzy strażnika.

      – Pan Jaxon?

      Peter skinął głową.

      – Wielkie nieba! – Mężczyzna wybałuszył oczy. Minęło trochę czasu, odkąd Peter widział taką reakcję. Z drugiej strony, ostatnio rzadko spotykał obcych ludzi. Ani razu, prawdę mówiąc.

      – Może kogoś pan powiadomi? – zasugerował w końcu.

      – Oczywiście. – Strażnik zerwał się z krzesła. – Proszę chwileczkę zaczekać. Powiem im, że już pan jest.

      Peter zwrócił uwagę na liczbę mnogą. Kto