Kobiety niepodległości Bohaterki żony powiernice. Iwona Kienzler. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Iwona Kienzler
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-65838-75-9
Скачать книгу
plotkowała cała Polska, nikt nie mógł być obojętny — można go było albo bezkrytycznie lubić, albo nienawidzić.

      Bohaterka naszej opowieści nie zaliczała się jednak do grona wielbicielek pułkownika. Uważała wręcz, że swoim zachowaniem kala mundur oficera. Delikatnie mówiąc, nie darzyła go sympatią. Owego feralnego kwietniowego dnia 1926 roku adiutant Marszałka, na skutek błędu prezydenckiego adiutanta Comte’a, zamiast do gabinetu prezydenta trafił do gabinetu jego małżonki. „Rozmowa Wieniawy z panią prezydentową trwała niespełna trzy minuty — wspominał później Comte. — Z gabinetu wyszedł, a raczej wypadł cały purpurowy. Co powiedział pani Wojciechowskiej i co pani Wojciechowska rzekła jemu — nie dowiedziałem się nigdy. Zauważyłem tylko, że pani prezydentowa była tą wizytą bardzo podenerwowana i przez długi czas nie mogła mi tego darować”22. Być może Marszałek wysłał adiutanta, by umówił go z prezydentem na rozmowy ostatniej szansy, ale z owych planów nic nie wyszło — za sprawą Marii, która zdaniem Comte’a zapewne wykorzystała okazję, by powiedzieć Wieniawie, co o nim myśli. Wypowiedź żony głowy państwa mogła być odebrana „jako świadomy afront uczyniony przez prezydenta marszałkowi Piłsudskiemu. Bo chociaż to nie on wypadł z Belwederu jak z procy, lecz jego wysłannik, ale w tym wysłanniku dość powszechnie widziano drugie wcielenie marszałka”23. Czyżby więc to Maria była iskrą, która doprowadziła do wybuchu zamachu, w wyniku którego zginęło 379 osób, w tym 164 cywilów, a rany odniosło 920 ludzi? Chociaż wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne, nie można wykluczyć takiej ewentualności.

      Z dala od wielkiej polityki

      Po przejęciu władzy przez Marszałka Wojciechowski wycofał się z polityki. Pomimo że spodziewano się, iż urząd głowy państwa obejmie sam Piłsudski, ten odrzucił złożoną mu propozycję, argumentując, że nie umie „żyć bez pracy bezpośredniej, gdy istniejąca konstytucja taką właśnie pracę odsuwa i oddala”24. W takiej sytuacji prawica zaproponowała Wojciechowskiemu kandydowanie w wyborach prezydenckich, ale Stanisław stanowczo odrzucił taką możliwość. Ostatecznie prezydentem został Ignacy Mościcki, natomiast Wojciechowski powrócił do pracy spółdzielczej i publicystycznej. Chociaż oficjalnie nie sprawował żadnego urzędu, sprawy państwa wciąż go żywo interesowały, czemu dawał wyraz w pisanych artykułach, w których między innymi krytykował sanację za próbę podporządkowania spółdzielczości organom administracyjnym. Wykazał się przy tym niemałą odwagą, poważając się w roku 1933 na krytykę Marszałka, którego w publikacji Nowe zakusy przyrównał wręcz do Mussoliniego. Po przyjaźni między dawnymi towarzyszami partyjnymi nie został nawet ślad, a Wojciechowski pytany o ewentualne pojednanie z Piłsudskim niezmiennie odpowiadał, że pogodzi się z nim dopiero w zaświatach…

      Stanisław, wziąwszy rozbrat z wielką polityką, przedzierzgnął się w idealnego męża, tak jakby chciał zrekompensować Marii zaniedbania z pierwszego okresu ich związku, kiedy — jak na Latającego Holendra przystało — był wiecznie nieobecny. Para żyła w dobrobycie, Wojciechowskiemu jako byłemu prezydentowi przysługiwała dożywotnia emerytura, a dodatkowy dochód stanowiły honoraria za drukowane w prasie artykuły, ale nie tylko. W 1926 roku Stanisław udzielał wykładów w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, zajął się także prowadzeniem Spółdzielczego Instytutu Naukowego. Miał przy tym zwyczaj zaczynania dnia od filiżanki kawy wypijanej w ulubionym lokalu. „Wojciechowski, który dopiero co opuścił Belweder, przychodził codziennie rano do małej kawiarenki, która znajdowała się na rogu Marszałkowskiej i Śniadeckich — opowiadał Wacław Zbyszewski, przedwojenny urzędnik MSZ i dyplomata, który po wojnie osiadł na emigracji i współpracował z Radiem Wolna Europa. — Zasiadał zawsze przy tym samym stoliku, na tym samym krześle, zamawiał białą kawę, żądał wszystkich gazet i wszystkie je czytał od deski do deski, bez słowa, z tą samą miną bez wyrazu”25.

      Wojciechowscy po wyprowadzce z Belwederu przenieśli się do sześciopokojowego domu znajdującego się przy ulicy Langiewicza 15 w Kolonii Staszica, ekskluzywnym osiedlu na stołecznej Ochocie wybudowanym w latach 1922–1926 według projektu znamienitych polskich architektów: Mariana Kontkiewicza, Adama Paprockiego, Józefa Referowskiego i Antoniego Dygata. Budynki stojące przy ulicy Langiewicza, wśród których znajdował się również dom Wojciechowskich, swoją formą nawiązywały do architektury szlacheckich dworów, zdobiły je więc kolumnowe portyki, kryte gontem dachy i trójkątne szczyty. Każdy, kto odwiedzał mieszkanie byłego prezydenta, był pod wrażeniem gustu, z jakim urządziła je pani domu. Na Langiewicza wraz z Wojciechowskimi zamieszkały także ich dzieci, Edmund i Zofia, ale wkrótce po rezygnacji Stanisława z urzędu jego córka zaręczyła się z synem byłego premiera Władysława Grabskiego, pisarzem Władysławem Janem Grabskim. Zofia, jak przystało na córkę niegdysiejszych socjalistów, nie zamierzała być jedynie żoną przy mężu, aczkolwiek fach, który sobie wybrała, nie zawsze dawał gwarancję godziwego zarobku. Panna Wojciechowska postanowiła poświęcić się sztuce i została malarką. Decyzję tę podjęła jeszcze w gimnazjum, starając się łączyć edukację ogólną z nauką rysunku u Tadeusza Marczewskiego. W 1924 roku rozpoczęła studia w Szkole Sztuk Pięknych, które ukończyła w roku 1930 już jako pani Grabska i matka syna, Kazimierza, po krótkiej przerwie związanej z urodzeniem dziecka. Młoda para zamieszkała w domu w podwarszawskich Gołąbkach, podarowanym im przez byłego ministra Władysława Grabskiego, który martwił się, że dwojgu artystom trudno będzie się utrzymać, dlatego w skład posiadłości wchodziło też gospodarstwo z uprawą kwiatów. Mąż Zofii najwidoczniej odziedziczył jednak po ojcu zmysł ekonomiczny, skoro postanowił nie zmarnować cennego daru i wyjechał do Holandii, by poznać tajniki hodowli roślin ozdobnych. Zdobyta tam wiedza pozwoliła mu na profesjonalną uprawę róż i tulipanów, z czego mógł utrzymać rodzinę, a dodatkowy dochód stanowiły obrazy Zofii, która z czasem wyspecjalizowała się w malarstwie sakralnym. Dzieła prezydentówny wiszą w ponad stu kościołach na terenie całej Polski, można je znaleźć między innymi w kościele św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Nawiasem mówiąc, jej wnuczką, a córką drugiego syna Zofii i Władysława, urodzonego w 1923 roku Macieja Władysława Grabskiego, jest znana polityk związana z Platformą Obywatelską Małgorzata Maria Kidawa-Błońska. Oglądając zdjęcia rzeczniczki drugiego rządu Donalda Tuska, można zauważyć podobieństwo do jej prababci Marii Wojciechowskiej z Kiersnowskich. Obie panie mają identyczne oczy…

      Zofia Wojciechowska emanowała niezwykłym urokiem, który zjednywał jej sympatię otoczenia. Z wielką atencją wspominał ją chociażby niejednokrotnie tu przywoływany Henryk Comte. Pisał, że „wzbudzała szacunek całego otoczenia. Cechował ją naturalny wdzięk podkreślany urodą, gustownym strojem, kulturą bycia, towarzyską ogładą. Miała szerokie zainteresowania, wykazywała duże zdolności i zamiłowania artystyczne, kształciła się intensywnie, zwłaszcza w dziedzinie sztuki malarskiej”26. Niestety jej starszy brat nie wywarł już na adiutancie Wojciechowskiego tak korzystnego wrażenia. „Syn prezydenta — Edmund, zwany zazwyczaj Mundkiem, nie był wolny od bufonady właściwej wiekowi młodzieńczemu — odnotował Comte w swoich wspomnieniach. — Miał też swoje wymagania, ale nic w nich nie było zdrożnego. Przede wszystkim okazywał pasję do nowych garniturów, które szył u najlepszych krawców. Chłopiec był dobrze rozwinięty, odznaczał się inteligencją, ale nie zawsze był opanowany w swych wystąpieniach. Wysokie stanowisko ojca młodemu człowiekowi zawróciło nieco w głowie. Zdarzyło się, że zaczął się wtrącać i do moich obowiązków adiutanta przybocznego. Osadziłem go cierpką uwagą, że synowi prezydenta nie przysługują w Polsce żadne przywileje i żadne wobec mnie uprawnienia”27.

      Na szczęście wspomniana przez prezydenckiego adiutanta bufonada właściwa młodzieńczemu wiekowi minęła dość szybko, Edmund wyrósł na porządnego człowieka, a „pasja do nowych garniturów” ustąpiła w jego życiu miejsca pasji do sztuki. Wojciechowski został kolekcjonerem dzieł malarskich. W 1928 roku ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim i podjął pracę jako radca prawny w „Społem”. W 1934 roku, już jako dojrzały człowiek,