To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jacek Baliński
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-948551-4-7
Скачать книгу
szczerym. Zawsze tak uważałem i starałem się nie prowadzić dyskusji w ten sposób – bez znaczenia, czy na tematy artystyczne, finansowe czy koleżeńskie. W rapie brakuje mi rozmów o kasie bez emocji. Gdy pojawiają się pieniądze, od razu pada wiele polaryzujących zwrotów: „nigdy”, „zawsze”, „bo wszystko ja”, „bo ty coś tam”. Trzeba umieć znaleźć kompromis.

      Po zakończeniu edukacji na Wyspach Brytyjskich nie tylko robiłeś bity dla HIFI Bandy, ale także założyłeś z DJ-em Deszczu Strugi studio nagraniowe Otrabarwa, w którym zresztą przeprowadzamy ten wywiad. Z biznesem ruszyliście w 2010 roku.

      Tak, niedługo po powrocie do Polski wróciłem do dawnego pomysłu. Wszystko miałem zaplanowane, więc poszło sprawnie. Któregoś razu zadzwoniłem do Bartka, bo wiedziałem, że kończy budowę studia. Chciałem go podpytać, czy nie byłby zainteresowany nawiązaniem współpracy, a w odpowiedzi usłyszałem, że też miał do mnie dzwonić w tej sprawie. Kilka dni później spotkaliśmy się i wkrótce pracowaliśmy już wspólnie, choć nie znaliśmy się jeszcze zbyt dobrze. Niezmiennie trwamy ze sobą do dziś, co bardzo sobie cenię. W międzyczasie zdążyliśmy się przenieść z Ursynowa do Łomianek. Po drodze zdarzały się trudne chwile, czego nie sposób było uniknąć, bo nie jest łatwo zaczynać interes od zera – nawet w dziedzinie, w której obraca się od jakiegoś czasu. Produkowanie muzyki a prowadzenie studia to zupełnie odrębne tematy. Studio to oddzielny organizm, którym trzeba nauczyć się zarządzać i pracować wokół niego. Nigdy constans, ale tak chyba po prostu musi być. Cykl koniunkturalny składa się z przypływów i odpływów, a wahania są spore, na co wpływa wiele czynników. Ktoś kombinuje, gdzie nagrać taniej, czyjś projekt przesuwa się w czasie, jeszcze ktoś inny zmienia zdanie…

      …a my zmienimy temat. Opowiesz, jaki był młody Olek zdobywający kolejne punkty doświadczenia w tworzeniu muzyki? Chłonął rady jak gąbka czy raczej, słuchając ich, z tyłu głowy pojawiała mu się myśl: „Ja wiem swoje”?

      Pół na pół. Jakiś czas temu przyznałem się sam przed sobą, że nienawidzę krytyki – a już zwłaszcza tej konstruktywnej. Z dumą i bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że zawsze miałem ją jednak w pamięci i jak tylko była ku temu sposobność, pracowałem nad aspektem, który został skrytykowany. Zastanawiałem się nad argumentami, które ktoś wysuwał. Jeśli rzeczywiście mogę zrobić coś lepiej, to się tego nauczę. Pewna osoba zwróciła mi kiedyś uwagę, że nie umiem robić w utworach fajnych przejść, co mnie na maksa wkurzyło i sprawiło, że już chwilę potem starałem się podszkolić w tym temacie. Jak gram w piłkę, mam to samo. Ktoś krzyczy: „Podaj!”, a ja myślę tylko: „Zamknij się!”, ale następnym razem mu podam. Tym niemniej ważne jest, żeby umieć odsiać wartościowe opinie, które mogą coś wnieść, od tych wygłaszanych przez ludzi niemających zielonego pojęcia, o czym mówią.

      Wydałem dwie autorskie płyty pod swoją ksywą, co oznacza, że mam nieco przerośnięte ego, bo ono jest niezbędne, żeby móc się porywać na takie rzeczy. Publikuje się numer, nad którym pracowało się tygodniami, i z miejsca słyszy się opinie: „E, wolałem kawałki w dawnym stylu”. Trzeba czasem umieć stanąć ponad tym, mieć swoje zdanie i wiedzieć, kiedy kogoś słuchać, a kiedy lepiej nie…

      W jednym z wywiadów trafnie zauważyłeś, że słuchacze łatwo przywiązują się do danej stylistyki danego wykonawcy: „(…) jak muzyk coś zadeklaruje, to ludzie to wyłapią i będą cię męczyć (…) [d]łużej niż polityka”.

      Moje podejście zawsze opierało się na tym, żeby tworzyć po prostu fajne rzeczy. Wychodzę z założenia, że w trakcie całej kariery zdążę zrobić wszystko. Mogę nagrywać z różnymi wykonawcami: nieważne, czy to Pezet, czy Ania Dąbrowska. Nie obchodzi mnie, co się stanie po drodze, bo jeśli sam uważam, że to, co robię, jest dobre, to moje zmiany stylistyczne się obronią. Przed laty pracowałem nad płytą Monopolu, przez co słyszałem wiele sarkastycznych pytań w stylu: „Ale ty tak na poważnie?”. Odbijałem piłeczkę, pytając: „Jeśli mam czas i możliwości ku temu, to czy nie mogę sobie zarobić i popracować nad zupełnie innym projektem niż te, z których do tej pory byłem znany?”. „Nie, bo zaraz wyjdzie HIFI Banda i wizerunkowo ci się to posypie” – taka była kontra. Przede wszystkim szukam doświadczeń w muzyce. Zaryzykuję katastrofę, by spróbować czegoś nowego. I patrz, jakoś żyję, nie narzekam na brak ofert współpracy. Współtworzyłem kilka albumów, które sprzedały się łącznie w kilkuset tysiącach egzemplarzy. Naprawdę nie sądzę, żebym miał się czego wstydzić.

      Spod moich rąk wyszło też trochę produktów stricte komercyjnych, o których ludzie nie mają pojęcia, że jestem ich autorem. Czy naprawdę byłoby mi lepiej, gdybym wydawał same klasyczne produkcje z raperami, co sugeruje mi część odbiorców?… Nie wydaje mi się. Jestem przykładem, że można robić spore artystyczne rewolucje i odnajdywać się na różnych polach. O ile jest się samokrytycznym wobec siebie – bo często wykonawcy nie potrafią się odnaleźć w nowej stylistyce. Robią wolty stylistyczne bez odpowiedniego przygotowania.

      Jakie były te produkcje komercyjne, o których ludzie nie wiedzą, że jesteś ich autorem?

      Robiłem muzykę chociażby do zapowiedzi jednego z sezonów „Mam talent”. Mogłem stworzyć bit w swoim stylu, ale przy tym musiałem wykorzystać jak najwięcej dźwięków znanych z programu. Udało mi się coś takiego skleić i – nieskromnie mówiąc – wyszło zajebiście. Widziałem na YouTube’ie dyskusję pod tą zapowiedzią, w której internauci starali się rozgryźć, co to za kawałek. „Ej, może ktoś podać tytuł tego kawałka?”. Miałem z tego dużą satysfakcję.

      Satysfakcję miałeś też na pewno ze współpracy z Anią Dąbrowską, czyli jedną z najbardziej utalentowanych i najpopularniejszych polskich wokalistek. Na początku 2016 roku ukazał się wyprodukowany przez ciebie album „Dla naiwnych marzycieli”. Ania powiedziała o tobie, że jesteś „otwartym człowiekiem z romantyczną wrażliwością muzyczną”.

      Z inicjatywą tej współpracy wyszedł wspomniany już wcześniej Marcin Russek, który po kilku latach w Prosto przeszedł na stanowisko A&R-a w Sony Music. Mieliśmy mało czasu – zaledwie cztery miesiące – na stworzenie płyty, ale udało nam się zrobić bardzo fajne numery. Gdy siadałem do pracy, gotowe były już zarysy niektórych utworów, ale trzeba było je mocno przemiksować i podkręcić od strony produkcyjnej. Włożyliśmy w ten materiał dużo pracy.

      Dla mnie to było bardzo naturalne połączenie. Ania debiutowała w 2004 roku i pamiętam, że jak usłyszałem jej pierwszy singiel [„Tego chciałam” z płyty „Samotność po zmierzchu” – przyp. red.], pomyślałem: „Na bank będziemy mieli wspólny przelot muzyczny i jeszcze kiedyś coś z tą dziewczyną nagram”. Tak więc kolejna rzecz, która ziściła się w stu procentach. Nieco ponad dekadę później doszło to do skutku i spotkaliśmy się w studiu. Mało kto wie, że gdy na początku swojej drogi wysyłałem muzykę do różnych raperów, podsyłałem też popowe produkcje na przykład do majorsów, ale nie miałem jednak siły przebicia i nikogo nie zdołałem zainteresować swoimi nagraniami. Od zawsze byłem fanem różnej muzyki, tylko złożyło się tak, że zacząłem od kawałków hiphopowych. Po płycie z Anią na przykład zremiksowałem numer dla Dawida Podsiadło [„Bela” z płyty „Annoyance and Disappointment 2.0” – przyp. red.]. Co ciekawe, pomysł wyszedł od niego, a nie od wytwórni. Dawid wywodzi się już z tego pokolenia, któremu hip-hop siłą rzeczy gdzieś towarzyszył.

      Wydaje się, że praca rapowych producentów z gwiazdami popu jest naturalną konsekwencją rozwoju branży muzycznej, która otworzyła się na hip-hop.

      Tak, zdecydowanie. Już po mojej drugiej płycie producenckiej