– Serio? Hokeista? Niemożliwe! Nigdy o nim nie wspominałaś.
– Niewiele ci opowiadałam o swoim życiu.
– Gdzie go ukrywasz? Chcę zobaczyć zdjęcie. Mów, ale już!
– Po skończeniu szkoły uznaliśmy, że odpuszczamy. Wiesz, damy sobie trochę przestrzeni.
– To wspaniałomyślne z twojej strony. Jeśli to zależy ode mnie, żaden chłopak mnie nie zostawia. Prędzej umiera z żalu.
Aubrey poczuła ulgę, kiedy tłum tak się zagęścił, że musiały przerwać rozmowę, by przecisnąć się dalej. Kate pewnie w następnej kolejności zaczęłaby wypytywać ją, a ona nie miała ochoty się przyznawać, że jest jedyną dziewicą wśród nich. I tak wszystko, co dotąd robiła i mówiła, okazywało się niewłaściwe.
Kate poprowadziła je ku domowi bractwa Sigma Sigma Kappa, w którym podobno urządzano najlepsze imprezy przy Alei Bractw. Biała jak weselny tort rezydencja ΣΣΚ z portykiem i eleganckimi balkonami była największą i najpiękniejszą ze wszystkich wielkich i pięknych siedzib bractw przy Livingston Street. Wiadomo było, że rezyduje tam elita, do której należą najbogatsi studenci, posiadacze najlepszych samochodów, ubrań i znajomości, którzy najprawdopodobniej po studiach dostaną pracę w bankach, co czyniło ich odpowiednimi kandydatami na mężów. Uważano ich także za najprzystojniejszych, chociaż kulturyści z Delta Kappa Gamma deptali im po piętach. Kate twierdziła, że to kwestia gustu – każdego da się przelecieć, tyle że z innego powodu.
Na trawniku przed domem ΣΣΚ roiło się od wystrojonych dziewczyn czekających przed czerwonym aksamitnym sznurem, by wejść na imprezę. Wzdłuż liny przechadzali się faceci w kolorowych spodenkach i koszulkach, rozdający czerwone plastikowe kubki. Czasem wybierali z kolejki jakąś dziewczynę, wywołując wśród pozostałych chór okrzyków „Wybierz mnie!”.
– To obrzydliwe – powiedziała Jenny.
– Wyluzujesz wreszcie? Czekajcie, widzę znajomego z Odell. Sprawdzę, co da się zrobić, żeby wpakować nas do środka – oznajmiła Kate i ruszyła w stronę niskiego, dobrze zbudowanego chłopaka z idealnie ułożonymi jasnymi włosami. Miał na sobie różowe szorty i granatowy blezer, jakby właśnie zszedł z jachtu.
Odell Academy była ekstrawagancką szkołą z internatem, którą ukończyła Kate. Przez kilka ostatnich dni Aubrey dowiedziała się więcej, niż mogłaby sobie wyobrazić, na temat prywatnych szkół na Wschodnim Wybrzeżu, których absolwenci rządzili w Eastman Commons. Dzieciaki z tych szkół były piękne, miały idealną cerę, modne ubrania i ładne fryzury, a przy tym cechowała je hałaśliwa pewność siebie. Panowała wśród nich ustalona hierarchia. Na szczycie stały szkoły z internatem, takie jak Exeter, St. Paul’s, Andover i Odell. Lista była długa; Aubrey nie znała jeszcze wszystkich nazw, ale zamierzała je poznać. Następne w kolejności były prestiżowe szkoły z Nowego Jorku i Dystryktu Kolumbii oraz z Filadelfii i Bostonu. Wszyscy uczniowie prywatnych liceów się znali, przynajmniej z widzenia. A może tylko sprawiali takie wrażenie, bo ubierali się i zachowywali zgodnie z tajemniczymi wspólnymi zasadami, z których istnienia Aubrey dopiero zaczynała zdawać sobie sprawę. Jasne, były też dzieciaki ze szkół publicznych, ale one się nie liczyły. Absolwenci Stuyvesant i Bronx Science stworzyli własną mizerną i raczej omijaną przez innych nowojorską klikę, której ludzie nawet trochę się bali, ale nie zapraszali jej na imprezy. Były też osoby takie jak Jenny, które do czegoś dążyły, wszystko miały przemyślane i udawały, że nie są zainteresowane innymi sprawami. Jednak Aubrey potrafiła przejrzeć tę pozę i sama nie zachowywała się w ten sposób. Kate i jej przyjaciele stanowili kwintesencję Carlisle; Aubrey wolała włóczyć się za nimi na doczepkę i zbierać po nich resztki, niż zostać na lodzie.
Kate objęła i ucałowała chłopaka w różowych szortach. Po chwili odwróciła się i skinęła na Aubrey i Jenny.
– Uśmiechnij się – powiedziała Aubrey i wyprostowała się. Nigdy nie miała okazji poznać kogoś takiego: bogatego przystojniaka ze szkoły prywatnej, więc chciała zrobić dobre wrażenie.
– Wyprała ci mózg – oznajmiła Jenny, ale i tak ochoczo ruszyła za nią.
Kate przedstawiła je znajomemu.
– Griffin Rothenberg. Mówcie mi Griff – powiedział przyjemnym barytonem, ściskając wyciągniętą dłoń Aubrey i spoglądając z uśmiechem w jej oczy. Drgnęła pod wpływem jego ciepłego dotyku, ale po chwili Griff odwrócił się i w ten sam sposób przywitał się z Jenny. Był dobrze wychowany, to wszystko. Poza tym wystarczyło mu się przyjrzeć, żeby zauważyć, jak bardzo był zapatrzony w Kate.
Zerknął na jednego z kolegów, kiwnął głową i wprowadził je za aksamitny sznur. W środku utknęły w tłumie u szczytu schodów prowadzących do piwnicy, gdzie – sądząc po odgłosach – impreza już trwała w najlepsze. Aubrey zaśmiała się nerwowo, czując za plecami napierający tłum. Nie było tu klimatyzacji, a w gorącym powietrzu unosił się smród perfum, potu i alkoholu przemieszanych z odorem wymiocin. Aubrey przytrzymała się Jenny, chwiejąc się na nogach.
– Szaleństwo – stwierdziła Jenny.
Tłum zafalował i nagle znalazły się na przedzie. Aubrey poznała przyczynę zatoru. Jakiś chudzielec w pomarańczowej muszce – pomarańczowy był kolorem Carlisle – siedział przy biurku blokującym zejście do piwnicy, a w dłoniach trzymał poduszeczkę z tuszem i pieczątkę. Griff lekko pchnął je naprzód.
– Hej, Rothenberg. Wstąpisz do ΣΣΚ? Chętnie byśmy cię przyjęli, stary – powiedział ten w muszce.
– Taki mam plan.
– Mam tu sprawdzać dokumenty, ale twoich nie muszę. Znam cię.
Muszka zrobił Griffowi na dłoni pieczątkę w kształcie butelki piwa, a potem przybili żółwika.
– Dzięki, bracie. Ostempluj też moją znajomą z Odell, Kate Eastman. Nie potrzebuje papierów – rzekł Griff.
– Kate Eastman. Pamiętasz mnie? – spytał Muszka, który wyglądał na oczarowanego.
– Hmm… – mruknęła Kate.
– Duncan Treadwell. Mieszkałem w Milton w jednym pokoju z twoim kuzynem Trevorem, póki go nie wyrzucili. Poznaliśmy się na pikniku, byłaś wtedy w pierwszej klasie w Odell.
– Taak – odparła Kate, choć widać było, że niczego takiego nie pamięta.
– Trev, co za wariat. Byłem pewien, że dostanie się do Carlisle, ale chyba przepadło po tej akcji z jazdą pod wpływem.
– Trupy w podaniu o przyjęcie na studia nie robią najlepszego wrażenia – zażartowała Kate. Wyciągnęła rękę po pieczątkę, wyraźnie niezainteresowana dalszą rozmową.
– Zakładam, że wolno ci już pić? – spytał Duncan.
– Od dwunastego roku życia.
Roześmiał się i opieczętował jej rękę.
– Jeszcze moje przyjaciółki – powiedziała.
Aubrey i Jenny również dostały pieczątki i cała czwórka powoli ruszyła schodami w dół. Piwnica była słabo oświetlonym pomieszczeniem z niskim sufitem. Z głośników huczała muzyka hip-hopowa, a ludzie tłoczyli się wokół beczki z piwem.
– Tędy!
Griff prowadził je przez labirynt pomieszczeń. W każdym roiło się od studentów, którzy stali w grupkach, tańczyli lub obściskiwali się na podniszczonych starych