Teraz jednak miało być inaczej. Zaczynało się prawdziwe życie. Zamierzała naprawić wszystko, co do tej pory robiła nie tak. Była nieśmiała, więc zostanie duszą towarzystwa. Była kujonem, więc teraz będzie na topie. Była wychudzona i niezdarna, więc teraz będzie miała figurę modelki. Nie cofnie się przed żadną zmianą, nie w takim miejscu jak to. Postara się, żeby współlokatorki ją pokochały, bez względu na cenę.
Kobieta za biurkiem podała jej dokumenty.
– Klucz jest w środku, złotko, apartament 402 – powiedziała.
Aubrey podziękowała, wytaszczyła worek na korytarz i wciągnęła go po czterech poziomach schodów. Stała przez chwilę przed drzwiami z numerem 402, łapiąc oddech i zbierając się na odwagę. Kiedy sięgnęła do koperty po klucz, drzwi się otworzyły i z pokoju pośpiesznie wyszła kobieta w średnim wieku, trajkocząc po hiszpańsku przez ramię.
– Mamo, uważaj, jak chodzisz! – upomniała ją ciemnowłosa dziewczyna i chwyciła za rękaw, żeby nie wpadła na Aubrey. – I mów po angielsku.
To była ta współlokatorka w okularach, tyle że teraz nie miała ich na nosie. Jej ładne ciemne oczy i pewny siebie uśmiech zaskoczyły Aubrey. Była niesamowicie zadbana – idealna fryzura i makijaż, śliczne rybaczki i wykrochmalona biała koszula – przez co Aubrey od razu zawstydziła się na myśl o swoich wymiętych w podróży ubraniach i przetłuszczonych włosach.
– Jennifer? – spytała Aubrey.
– Jenny. Jenny Vega. Moja mama właśnie wychodzi – oznajmiła.
Jej matka przytuliła Aubrey do pełnej piersi.
– M’ija, cómo estás? Miło mi cię poznać. Przyjdź w niedzielę na kolację, dobrze? Zrobię pasteles.
– Ona nie ma ochoty przychodzić na kolację, mamo.
Co prawda Aubrey chętnie by przyszła, bo powitalny uścisk wywołał u niej łzy wzruszenia – mrugała, żeby je ukryć – podejrzewała jednak, że dla dobra przyszłych relacji z tą modną i niezwykle zadbaną Jenny lepiej się do tego nie przyznawać.
– Czemu jesteś taka niemiła? – pani Vega zwróciła się do córki.
– Wcale nie jestem. Po prostu już pora na ciebie. Do zobaczenia w niedzielę. Kocham cię. – Jenny na odczepnego ucałowała matkę i lekko ją pchnęła.
Pani Vega odmaszerowała, gderając pod nosem, a Jenny przytrzymała drzwi przed Aubrey.
– Przy okazji, jestem Aubrey.
– Domyśliłam się. Bez rodziców? Szczęściara – oznajmiła Jenny, rozglądając się po korytarzu.
– Przyjechałam aż z Nevady, więc…
– A, tak. Wspominałaś w liście.
– Dostałaś mój list? Dlaczego nie…?
– Przeczytałam go dopiero tydzień temu. Przez całe lato byłam na obozie dla liderów w górach Adirondack.
– Wow. Super.
– W sumie to było beznadziejnie. Ale przyda się do CV. Chodź, oprowadzę cię. Przyjechałaś ostatnia, więc obawiam się, że nie masz już w czym wybierać, ale i tak jest dobrze. Oczywiście jak na pokój w akademiku.
Aubrey podniosła worek i weszła do przytulnego saloniku. Apartament mieścił się na najwyższym piętrze, na poddaszu, miał drewnianą podłogę i urokliwe okna mansardowe. Obróciła się dookoła, przyglądając się wszystkiemu z zachwytem.
– Ładnie, prawda? Chociaż kanapa trochę śmierdzi – powiedziała Jenny, marszcząc nos. Ona za to pachniała perfumami o świeżym, wiosennym aromacie. – Prawdopodobnie uda mi się załatwić coś lepszego ze sklepu rodziców. Jeśli jeszcze się nie domyśliłaś, jestem miastową.
– Miastową?
– Miastowi i jajogłowi, kojarzysz? Dorastałam tu, w starym dobrym Belle River w New Hampshire. Gdyby nie Carlisle, byłaby to zapadła dziura. Jak to się mówi: urodziłam się w cieniu uczelni. Ale moi rodzice nie są z nią związani, o nie. Mają w mieście sklep z różnymi sprzętami.
– Niesamowite. Zazdroszczę.
– Tego, że tu dorastałam? Daj spokój. Studenci patrzą na miastowych z góry. Carlisle daje popalić. Zobaczysz. A ci l u d z i e… – mówiąc to, przewróciła oczyma.
– Co masz na myśli?
– Weźmy na przykład taką K a t e. Pojawiła się jako pierwsza i od razu zajęła jednoosobowy pokój, chociaż w liście o zakwaterowaniu napisano, żeby zaczekać i razem zdecydować, kto gdzie się ulokuje. Więc my utknęłyśmy razem w dwójce, czy nam się to podoba, czy nie. Dużo tu takich jak ona. Wiesz, zarozumialców, którzy robią sobie nawzajem na złość.
– Może uznała, że nie będzie nam przeszkadzać wspólny pokój.
– Dlaczego miałoby nam to nie przeszkadzać? Oczywiście, że przeszkadza.
– Może po prostu o tym nie pomyślała.
– Właśnie w tym sęk.
– Na pewno, gdybyśmy porozmawiały z Kate…
– Ależ próbowałam. Była miła, tylko mówiła ogólnikami, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. Bzdury. Doskonale wiedziała, co robi. Uważa, że zasady jej nie dotyczą. I właściwie ma rację. To Kate E a s t m a n, jak budynek Eastman Commons. No wiesz, jak r e k t o r Eastman.
– Rektor…?
– Jej dziadek, a może pradziadek, był rektorem uczelni. Ojciec jest członkiem rady powierniczej. Ich nazwisko jest n a b u d y n k a c h, łapiesz?
– Nie ma jej tu teraz, prawda? – Aubrey rozejrzała się zaniepokojona, że ktoś może to usłyszeć i że zrobią niekorzystne wrażenie na tak wysoko postawionej osobistości.
– Nie przejmuj się – powiedziała Jenny. – Uciekła, gdy tylko zapytałam o podział pokojów. Ale już kończę ten temat. Na pewno chcesz się rozpakować.
– Nie