Dobra strona tego zesłania była taka, że Jenny mogła się odprężyć i nacieszyć wspaniałym posiłkiem oraz zastawą. Gdy tylko uniosła do ust srebrną łyżkę i spróbowała zupy z homara, zapomniała o rozczarowaniu. Zupa była jaskrawopomarańczowa i niezwykle aksamitna, smakowała śmietaną, sherry i morzem. Jenny delektowała się każdą łyżką, pamiętając o tym, żeby przy wyjadaniu resztki przechylić talerz od siebie, a nie do siebie – zgodnie z zasadami z podręcznika dobrych manier, który przestudiowała, przygotowując się do tej wizyty. Żałowała, kiedy zupa się już skończyła, wtedy jednak podano danie główne. U Jenny w domu pieczono indyka zarówno z amerykańskimi, jak i z portorykańskimi dodatkami. W każde Święto Dziękczynienia podawano słodkie ziemniaki pieczone pod pierzynką z pianek marshmallow, farsz, pyszny, mimo że kupny, zapiekaną fasolkę szparagową w zupie cebulowej z mnóstwem sera i pieczonej cebuli, potem zaś tostones, ryż i fasolę, bo wszyscy je uwielbiali, więc dlaczego nie? Zatęskniła za domem, gdy kelner postawił przed nią talerz z ekskluzywnymi przysmakami, lecz tęsknota odpłynęła wraz z pierwszym kęsem. Indyka przyrządzono en croûte, jego delikatną pierś owinięto ciastem francuskim i łagodnie przyprawiono. Do potrawy zaserwowano aromatyczny sos żurawinowy i dwa rodzaje puszystego warzywnego purée – jedno z batatów, drugie ze szparagów – oba smakowały bosko. Jenny zorientowała się, co je, tylko dzięki gustownie wykaligrafowanemu menu, które stało przed nią na srebrnej podstawce. Było zachwycające i zastanawiała się, czy ktoś miałby coś przeciwko temu, gdyby zabrała je do domu. Czuła się niemal jak jakaś cholerna królowa angielska. W zamian za takie życie byłaby w stanie wytrzymać z przerażającym ojcem i zazdrosną macochą. Ale oczywiście gdyby Keniston Eastman był ojcem Jenny, nie musiałby się na nią złościć. Nigdy nie dałaby mu do tego powodów.
Podczas kolacji cieszyła oczy widokiem pięknie urządzonej jadalni. Okna były wysokie i eleganckie, przystrojone niebieskimi jedwabnymi zasłonami z fantazyjnymi frędzlami. Jednak chyba najbardziej imponującym elementem wystroju było ręcznie wykonane malowidło, które pokrywało wszystkie cztery ściany. Przedstawiało dawny Nowy Jork. W tle widać było żaglowce, a pod drzewem rodzinę w osiemnastowiecznych strojach podczas pikniku. Jenny przyjrzała się dokładniej i doszła do wniosku, że członkowie tej rodziny są dziwnie podobni do Eastmanów. Była pewna, że to oni – Keniston, Victoria i ich jasnowłose Potworki zażywający uroków osiemnastowiecznej wiosny. Nie dostrzegła jednak ani Kate, ani jej przyrodniej siostry Louise. Artysta je pominął. Nie mieszkały w tym domu i najwyraźniej nie były warte uwiecznienia. Oficjalnie nie należały do rodziny.
Po posiłku goście wyszli, a Jenny podeszła do Victorii i Kenistona, podziękowała im serdecznie i zaproponowała pomoc w sprzątaniu.
– Nie ma takiej potrzeby – powiedziała Victoria.
– Ale to bardzo miło z twojej strony – rzekł pan Eastman. – Cieszę się, że jesteś współlokatorką mojej córki. Gdyby tylko brała z ciebie przykład…
Jenny się zarumieniła. Na ustach Kate, która właśnie ku nim zmierzała, pojawił się uśmiech.
– Czyż ona nie jest cudowna, tato? Mówiłam ci, że się ustatkowałam. Zobacz, z kim się zadaję.
Grube czarne brwi ściągnęły się.
– To nie takie proste, Katherine. Chodź do gabinetu. Musimy porozmawiać.
Dziewczynie zrzedła mina. Wychodząc z ojcem, ze zbolałym wyrazem twarzy zerknęła przez ramię na Jenny.
Dopiero godzinę później dołączyła do przyjaciółek w bibliotece. Były już przebrane w piżamy i siedząc na sofie za przymkniętymi drzwiami, przeglądały magazyny o modzie. Starały się zachowywać jak najciszej.
– Zbieramy się – powiedziała Kate. Makijaż miała rozmazany od łez. – Nie zamierzam dziś spać pod tym przeklętym dachem.
– Co się stało? – spytała Jenny.
– Co za drań – wycedziła Kate przez zęby.
– Wydziedziczył cię? – zapytała Jenny.
– Nie, co ty. Miałby mnie zostawić bez środków do życia? Źle by wypadł w oczach innych. Ale szkoda, że nie słyszałyście, jakim tonem do mnie mówił. Po czymś takim nie mogę tu zostać.
– Kate – sprzeciwiła się Aubrey – jest już po jedenastej.
– Gówno mnie obchodzi, która jest godzina – rzekła Kate.
Jenny zrozumiała, że jej nie przekona.
– Jeśli się pośpieszymy, zdążymy na pociąg o północy – zaproponowała. – To regionalny, przyjeżdża do Belle River o szóstej trzydzieści.
– Akademiki są zamknięte do niedzieli – zauważyła Aubrey.
– Zadzwonię do rodziców – oznajmiła Jenny. – Wyjdą po nas na stację. Możecie zatrzymać się u mnie.
– Dziękuję – wyszeptała Kate i mocno przytuliła Jenny. – Zawsze wiesz, co robić. Jesteś najlepsza. Jesteś absolutnie najlepszą przyjaciółką, jaką miałam. Ty też, Aubrey. Kocham cię jak nie wiem co, owieczko. Chodź tutaj. Co ja bym bez was zrobiła?
Aubrey też je uściskała. Długo pozostały w objęciach i Jenny pomyślała, że choć czasem nie znosi Kate, a Aubrey niesamowicie ją irytuje, kocha je bardziej, niż sądziła, że można kochać przyjaciółki.
– Obiecajcie mi coś – poprosiła Kate, a Jenny zdała sobie sprawę, że dziewczyna wciąż płacze.
– Co?
– Nie pozwolimy, by kiedykolwiek coś nas poróżniło. Żaden facet ani nic innego. Nie zrobimy sobie krzywdy. Nie spieprzymy tej wspaniałej przyjaźni.
– No pewnie, że nie, głuptasie. Za bardzo się kochamy – oznajmiła Aubrey, a w jej oczach wezbrały łzy.
– Obiecujecie? – spytała Kate.
– Obiecuję – odparła Aubrey.
Kate zwróciła się do Jenny.
– Ty też. Powiedz to.
– Obiecuję, że nie pozwolę, by kiedykolwiek coś nas poróżniło – oświadczyła Jenny.
Mówiła szczerze, a jednak niecierpliwy ton Kate wzbudził w niej niepokój. Człowiek domagał się takich obietnic tylko wtedy, gdy przeczuwał kłopoty.
7
OBECNIE
W czerwcu Kate po dwudziestu dwóch latach przeprowadziła się z powrotem do Belle River. Jak na wczesne lato było wyjątkowo gorąco, a popołudnie zdawało się równie przytłaczające jak jej nastrój wśród dusznych ulic pod ciemnym niebem i zwiędłych kwiatów pod zakurzonymi klonami. Lunęło akurat wtedy, gdy podjechała pod paskudny brązowy budynek przy alei Wydziałowej. Siedziała w swoim bmw z głową opartą o kierownicę, słuchając dudnienia muzyki i deszczu bębniącego o przednią szybę. Wszystko do niej wróciło. Carlisle, przeszłość i tak zwane przyjaciółki. Wszystko, przed czym od lat uciekała. O rzut kamieniem od tej rudery znajdowała się Brama Briggsa. Po chwili Kate zdjęła sandały, cisnęła je na podłogę z tyłu i rozłożyła siedzenie. Postanowiła się zdrzemnąć. Kogo obchodziło, co pomyślą sąsiedzi? Nie znała ich i nie zamierzała poznawać. Za nic nie zamierzała wysiadać z klimatyzowanego auta i brnąć przez tę powódź, żeby dostać się do budynku, od którego wręcz ją odrzucało. Wolała przeleżeć na tym wygodnym skórzanym fotelu całe popołudnie albo przynajmniej nie wychodzić z auta, aż nie przestanie padać. Nie miała