Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Piotr Zychowicz
Издательство: PDW
Серия: Historia
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788378183167
Скачать книгу
Helenę Zakrzewską natychmiast skontaktował się z organizacją i poprosił o wyznaczenie mu spotkania z komendantem. Oczekując na nie, zamieszkał pod własnym nazwiskiem, we własnym mieszkaniu przy Noakowskiego 22 z żoną Marią i dziećmi. Sprawa wywołała na szczytach ZWZ burzę. W jej strukturach byli zarówno zwolennicy przyjęcia oferty (głównie piłsudczycy), jak i zdecydowani zwolennicy fatalnej linii Sikorskiego, której skutkiem było dalsze wykrwawianie się narodu.

      Oczywiście Albrecht miał w całej sprawie poważne wątpliwości. Martwił się, czy Rowecki zaakceptuje jego koncepcję, czy nie uzna go za niemieckiego agenta. A przede wszystkim, czy rozwiązanie takie przyjmie naród, umęczony spadającymi na niego niemieckimi szykanami. „Czy rozsądna myśl polityczna potrafi przezwyciężyć emocjonalne uczucie za doznane krzywdy i pragnienie zemsty?” – pytał w jednej z odbytych wówczas rozmów. Zaraz jednak dodawał: „Możemy przecież wytargować ulgi dla ludności, zachować życie wielu Polaków”.

      Tymczasem Rowecki odkładał spotkanie, a z Albrechtem spotkał się pułkownik Tadeusz Pełczyński, który miał wkrótce zostać mianowany na jego miejsce szefem sztabu ZWZ. Panowie przywitali się jak najlepsi przyjaciele. Uścisnęli się, a Pełczyński zwrócił się do Albrechta per „kochany”. Nic jednak nie wiadomo o przebiegu samej rozmowy, odbyła się ona bowiem w cztery oczy.

      Ostateczna decyzja Związku Walki Zbrojnej była negatywna. „Grot” niemiecką ofertę zawieszenia broni odrzucił.

      Albrechtowi podziemie złożyło zaś propozycję ucieczki. Już wcześniej miał bowiem przygotowane kilka kompletów dokumentów na fałszywe nazwiska. Mógł więc bez trudu zaszyć się do końca wojny na prowincji. On jednak kategorycznie odrzucił taką możliwość.

      Słowa honoru się nie łamie – mówił – a tym bardziej oficerskiego. Bez względu na to, komu by się je dało, nawet wrogowi. Honor reprezentuje ten, kto słowo daje, i ja, polski oficer, je dałem i nie dotrzymać nie mogę. Jedynie śmierć może usprawiedliwić niedotrzymanie słowa honoru.

      Niestety były to słowa prorocze.

      Wreszcie Albrechta poinformowano, że dowódca ZWZ Stefan Grot-Rowecki spotka się z nim i omówi całą sprawę. Spotkanie zostało wyznaczone na 6 września w mieszkaniu przy ulicy Świętokrzyskiej 23. Pułkownik Janusz Albrecht udał się na nie w dobrej wierze, nie przewidując, że znajdzie się w śmiertelnej pułapce… „Grota” na miejscu nie zastał, czekał zaś tam na niego wyrok. Tego samego dnia po południu do żony pułkownika zadzwoniła łączniczka.

      – Gdzie Janusz? Do tej pory nie wrócił. Co się z nim dzieje? – spytała pani Maria Albrecht.

      – Jest pod numerem 23 przy Świętokrzyskiej. Nie żyje. Tam jego ciało.

      – Dzieci, ojciec nie żyje! – krzyknęła żona oficera w głąb mieszkania.

      Niestety Albrecht nie był jedyną ofiarą całej afery. Skazany na śmierć i zabity został jeden z oficerów jego przedwojennego pułku, rotmistrz Przemysław Deżakowski. Na podstawie domysłów i poszlak człowieka tego uznano za winnego wskazania Albrechta na ulicy funkcjonariuszom Gestapo. Deżakowskiemu nie pomogło nawet to, że o swojej niewinności zdołał przekonać żonę Albrechta. W rzeczywistości, jak ujawnił Michael Foedrowitz, to nie on wydał pułkownika w ręce Gestapo, ale inny oficer jego pułku – rotmistrz Janusz Poziomski. To on był agentem V-3. Wygląda na to, że Związek Walki Zbrojnej potrzebował jednak kozła ofiarnego, na którego można by zrzucić tak poważną wpadkę jak aresztowanie szefa sztabu.

      Przez aresztowanego oficera Komendy Głównej ZWZ szef Gestapo zaproponował mi zawarcie cichego układu – raportował 19 września 1941 roku Rowecki do Londynu. – ZWZ zaprzestaje dywersji, sabotażu i propagandy, a Niemcy w zamian zaprzestają prześladowania ZWZ. Czyli spokój za spokój. Propozycję tę odrzuciłem ze względów zasadniczych. Ze stanowiska walki bezwzględnej i bezkompromisowej zejść nam nie wolno i nie zejdziemy.

      Słowa te można skomentować tylko w jeden sposób – szkoda. Oczywiście można zapytać, czy Niemcom można było ufać? No cóż, nie zaszkodziło spróbować. Nic bowiem nie ryzykowaliśmy. Gdyby SD nie dotrzymało słowa i po zawarciu cichego rozejmu Niemcy kontynuowaliby represje, podziemie mogło wrócić do wojowania z okupantem.

      Pułkownik Janusz Albrecht zapłacił życiem za swój antykomunizm. Za to, że był wielkim polskim patriotą, który odważył się mieć inne zdanie niż kierujący polską polityką generał Władysław Sikorski i jego zausznicy. „Słowo «aliant» w stosunku do Rosji do mnie nie przemawia” – mówił po wyjściu z więzienia. Niestety w epoce totalitaryzmu, który nie ominął również Polskiego Państwa Podziemnego, dla takiego człowieka nie było miejsca.

      Po latach komuniści próbowali na różne sposoby zohydzać i opluwać Janusza Albrechta. Gorliwy udział w tej kampanii wziął czerwony pułkownik AK Jan Rzepecki, jeden ze sprawców hekatomby Warszawy, jedna z najokropniejszych postaci naszej konspiracji. Właśnie tacy ludzie oskarżali Albrechta o zaprzaństwo, zdradę i wysługiwanie się wrogowi za pieniądze.

      Ja większą wiarę daję dzielnej łączniczce ZWZ, cytowanej już Helenie Zakrzewskiej. „Widziałam absolutnie czyste i uczciwe intencje szefa” – pisała – „którego piękny, szlachetny, odważny charakter tak dobrze znałam. Nie mogłam się mylić. Osobiste korzyści ani ambicje nie wchodziły tu w grę w żadnym wypadku”.

      Dla komunistycznych historyków pułkownik „Wojciech” jako wróg bolszewizmu był czarnym charakterem i robili oni wszystko, żeby tę postać skazać na zapomnienie. Również historycy spod znaku patriotycznej poprawności nie palą się, żeby o nim pisać. „Wojciech” i tragedia, która go spotkała, to dla nich bowiem temat niewygodny.

      Nikt do tej pory nie napisał więc tego, co dawno już trzeba było napisać. Pozwolę sobie zrobić to pierwszy. Cześć pułkownikowi Januszowi Albrechtowi! Polska może być dumna z takiego syna.

      Rozdział 17

      Spisek nietoperzy

      Mimo porażki, jaką ponieśli Niemcy, próbując nakłonić polskie podziemie do zawieszenia broni, w 1941 roku przeprowadzona została jeszcze jedna – tym razem zakrojona na znacznie szerszą skalę – polsko-niemiecka kombinacja. Tak przynajmniej twierdzi część historyków i publicystów z Dariuszem Baliszewskim na czele. W sprawę tę podobno był zamieszany były naczelny wódz Edward Śmigły-Rydz, były premier Leon Kozłowski i tajemnicza organizacja „Muszkieterowie”.

      Gdyby rzeczywiście hipotezy te zostały kiedyś potwierdzone, musielibyśmy całkowicie zmienić nasze postrzeganie II wojny światowej. Okazałoby się bowiem, że jedno z czołowych polskich stronnictw politycznych poważnie rozważało przejście do obozu III Rzeszy. Mowa oczywiście o obozie piłsudczykowskim. Problem polega tylko na tym, że większość publikacji dotyczących tej sprawy oparta jest na poszlakach. Dowodów rozstrzygających nie ma.

      Cała historia owiana jest mgłą tajemnicy. Nie pozostały po niej dokumenty w archiwach, zaangażowani w nią ludzie albo zginęli, albo po wojnie odmawiali wyjaśnień, historycy unikali jej jak ognia. Jak było w rzeczywistości? Nie wiem i myślę, że nie wie już tego nikt. Pozostaje mi więc tylko w pięciu kolejnych rozdziałach zebrać wszystkie pojawiające się na ten temat teorie i informacje (olbrzymią robotę wykonał tu wspomniany Dariusz Baliszewski), a całą opowieść zakończyć tak, jak na to zasługuje. Czyli dużym znakiem zapytania.

      Kombinacja ta miała opierać się na Polakach znajdujących się poza krajem. A więc na ludziach, którzy na własnej skórze nie doświadczyli bestialstwa niemieckiej okupacji. Być może – po fiasku sprawy Albrechta – w Berlinie uznano, że z nimi porozumienie będzie łatwiejsze. Ponieważ zwrócenie się do Polaków w Londynie z oczywistych względów również odpadało – wybrano kierunek południowy. A konkretnie Bukareszt